Getta ławkowe

Chcemy ponownie przywrócić pamięć o ofiarach getta ławkowego, sprzeciwić się postępującemu brunatnieniu sfery publicznej oraz wskazać na konieczność międzyludzkiej solidarności.

Fotografia - 1931 ulica przed uniwersytetem - banner "Żądamy urzędowego getta".

82 lata temu władze Uniwersytetu Warszawskiego z rektorem Włodzimierzem Antoniewiczem na czele, pod presją skrajnie prawicowych i faszyzujących ugrupowań, takich jak ONR czy Młodzież Wszechpolska, uchwaliły, że 5 października rok akademicki rozpocznie się z nowymi, jawnie antysemickimi zasadami. Wprowadzono tzw. getto ławkowe, czyli segregację studentek i studentów.

Chcemy ponownie przywrócić pamięć o ofiarach getta ławkowego, sprzeciwić się postępującemu brunatnieniu sfery publicznej oraz wskazać na konieczność międzyludzkiej solidarności. /Żydowski Instytut Historyczny/

Pod datą 8 listopada 1931 r. ksiądz Bronisław Żongołłowicz zanotował w dzienniku: //Polityka.pl//

„Senaty nie mają żadnego wpływu, komisje dyscyplinarne nie potrafią odpowiednio ukarać winnych za barbarzyńskie ekscesy, które doszły do wyrzucenia przez studentów dzieci żydowskich z wózków w Saskim Ogrodzie”. Duchowny od roku sprawował urząd wiceministra wyznań religijnych i oświecenia publicznego, a środowisko akademickie znał na wskroś, będąc wcześniej wykładowcą na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie. Jednak takie ekscesy na polskich uczelniach widział po raz pierwszy w życiu.

Iskrą, która zainicjowała wybuch, okazała się bójka stoczona przez dwóch studentów Uniwersytetu Jagiellońskiego w obronie dziewczęcej czci. Szkopuł w tym, że bili się Żyd z Polakiem, i wieść, jak „semici napadają na naszych”, poszła w kraj. Pierwsi zareagowali studenci Wydziału Prawa Uniwersytetu Warszawskiego i to ci, którzy właśnie podejmowali studia. Podczas wyborów syndyka I roku, przeprowadzanych 3 listopada 1931 r., działacze Młodzieży Wszechpolskiej rzucili hasło wyrzucenia wszystkich Żydów z terenu uczelni. Niemal natychmiast ponad dwustu młodych ludzi chwyciło modne wówczas laski spacerowe i z nimi ruszyło do ataku. Jednak studenci żydowscy stawili napastnikom zacięty opór. W końcu walczące strony rozdzieliła policja, aresztując 110 uczestników zajść, po czym rektor Uniwersytetu Warszawskiego prof. Jan Łukasiewicz ogłosił zawieszenie wykładów na trzy tygodnie. Niewiele to dało.

Dwa dni później wszechpolacy ustawili kordon przed bramą uniwersytetu, by nie wpuścić na teren uczelni żadnego Żyda. Studenci Żydzi przypuścili więc szturm na bramę. Bitwa pozostała nierozstrzygnięta, bo policja rzuciła do walki samochód pancerny i znów rozdzieliła obie strony. „Łukasiewicz krył się, nie był podczas bójek obecny, nie usiłował wpłynąć, nie wezwał policji, bo »nie przyszło mu to na myśl«. Omal nie został sam przez studentów pobity, żona jego uderzyła w twarz policjanta i została przez tegoż popchnięta” – zanotował wiceminister ks. Żongołłowicz.

Następnego dnia podobną bitwę stoczono na uniwersyteckim dziedzińcu. Rannych studentów obu stron odnoszono do pobliskiego szpitala św. Rocha. Potem walki przeniosły się na inne warszawskie uczelnie. Ich władze nie umiały temu zapobiec, a policja, uznając eksterytorialność placówek naukowych, wstrzymywała się z interwencją, czekając na zgodę rektorów. Ci zaś – wedle notatki ks. Żongołłowicza – zachowywali się jak niedołęgi, a Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego nie dysponowało uprawnieniami do wyciągania konsekwencji wobec uczestników zamieszek. Mogło jedynie organizować spotkania z rektorami i sugerować, jakie powinni przedsięwziąć środki.

Żongołłowicz, na którego barki spadła cała odpowiedzialność za trwający kryzys, ponieważ szef MWRiOP Janusz Jędrzejewicz wylądował w szpitalu, czuł się dość bezradny. Jako środek zaradczy widział aktywizowanie prosanacyjnych organizacji studenckich. „Młodzież Legionu, Demokratyczna powinna bronić nie Żydów, lecz uczelni własnej, aby awanturnicy nie wyłamywali drzwi i okien »Almae Matris«” – zanotował.

Pierwszy męczennik

Studenckie niepokoje z Warszawy przeniosły się do innych miast. Studiujący w Wilnie na Wydziale Prawa Uniwersytetu Stefana Batorego Czesław Miłosz w sobotę 7 listopada usłyszał w mensie akademickiej, jak studenci medycyny planują zrobić coś, by wesprzeć kolegów ze stolicy. Pretekstem do buntu stała się kwestia „trupów żydowskich”. Na Wydziale Lekarskim USB doliczono się, iż do prosektorium dostarczono w ciągu roku 30 zwłok chrześcijan i jedynie „dwa trupy wyznania mojżeszowego”, czyli niewiele ponad 6 proc. obiektów doświadczalnych w prosektorium, tymczasem na wydziale wśród pobierających naukę doliczono się 33 proc. Żydów.

W poniedziałek 9 listopada studenci I i II roku medycyny zebrali się pod uniwersyteckim prosektorium, po czym wydelegowali swych przedstawicieli do prof. Michała Reichera z pytaniem, czy zwłoki noworodków, służące do ćwiczeń ich kolegom wyznania mojżeszowego, są żydowskie? Profesor odmówił odpowiedzi. Wówczas żacy ogłosili, że nie wpuszczą do prosektorium już żadnego semity. Ale ci również zgromadzili się pod budynkiem, po drugiej stronie policyjnego kordonu. W końcu obie grupy ruszyły w stronę głównego gmachu uniwersytetu. Polacy wznosili okrzyki: „Na bruk studentów żydowskich!”, Żydzi odpowiadali: „Precz z polskim chamstwem!”. Potem pochody się rozproszyły i ich uczestnicy rozpoczęli polowanie. „Schemat napadów był zawsze taki sam, jedna lub dwie osoby zostawały napadnięte przez większą grupę. Podczas bicia używano oprócz gołych rąk także narzędzi, z drewnianą laską na czele, i to obojętne, czy napastnikami byli chrześcijanie czy Żydzi. Ile dokładnie było ofiar pierwszego dnia zamieszek, trudno powiedzieć” – pisze Aleksander Srebrakowski w opracowaniu „Sprawa Wacławskiego”.

Najgłośniejszą ofiarą trwających kilka dni zamieszek stał się 21-letni student I roku prawa Stanisław Wacławski. Wtorkowym popołudniem 10 listopada, jak wielu jego kolegów, obrzucał kamieniami Żydów na ulicach Wilna, a ci odpowiadali tym samym. „Wacławski dostał kamieniem w lewą skroń w momencie, kiedy wychylił się z za płotu na rogu ulic Słowackiego i Szeptyckiego” – opisuje Srebrakowski. Koledzy opatrzyli rannego i załadowali do dorożki, aby go odwieźć na pogotowie. „Po przebyciu niewielkiego odcinka drogi (ok. 400 m), na rogu ulic Zawalnej i Trockiej dorożka została zaatakowana przez tłum Żydów (kilkadziesiąt osób). Posypały się kamienie, z których jeden ponownie ugodził Wacławskiego, tym razem w prawą skroń”. Jeden z pasażerów, Leokadiusz Wyszomirski, odpędził atakujących strzałami z rewolweru, ale drugiego trafienia kamieniem Wacławski już nie przeżył. Młodzież Wszechpolska zyskała pierwszego męczennika.

Listopadowa rewolta żaków była jednym z większych sukcesów pedagogicznych Romana Dmowskiego. Niespełna 10 lat wcześniej, w marcu 1922 r., ideowy przywódca Ruchu Narodowego zainicjował utworzenie Młodzieży Wszechpolskiej. Na czele organizacji stał wyznaczony przez Dmowskiego komisarz, a w poszczególnych regionach kraju powstały zakonspirowane komórki, które nadzorowały oficjalnie działające koła MW. Aby docierać do najmłodszych – choć działalność organizacji politycznych na terenie szkół średnich była zabroniona – utworzono Narodową Organizację Gimnazjalną, tzw. Nogę. Zajmowała się propagowaniem głównych idei narodowców i werbowaniem przyszłych członków MW.

Hasłem, którym najłatwiej pozyskiwano przedstawicieli wchodzącego w dorosłość pokolenia, okazywał się antysemityzm. Wszystkie wyższe uczelnie w ubogiej II Rzeczpospolitej mogły zaoferować jedynie ok. 48 tys. miejsc dla studentów. Ukończenie uniwersytetu czy politechniki oznaczało natychmiastowe wejście do elity i zazwyczaj gwarantowało dobrze płatną pracę. Pod koniec lat 20. ok.18 proc. wszystkich studentów stanowiły osoby wyznania mojżeszowego (na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie nawet 31 proc.). Na najbardziej obleganych kierunkach, czyli prawie, medycynie i dziennikarstwie, ten odsetek sięgał 30–40 proc. Pojawił się postulat wprowadzenia zasady numerus clausus, czyli tylu miejsc dla studentów danej mniejszości, jaki był jej procentowy udział w ludności kraju. Zastosowanie tej reguły oznaczałoby pozostawienie dla Żydów jedynie ok. 10 proc. miejsc.

Od 1926 r. w Polsce ostatnie zdanie należało do Józefa Piłsudskiego, który nie zamierzał akceptować prawnej dyskryminacji obywateli ze względu na ich pochodzenie. Bardzo wiele zmienił jednak wybuch Wielkiego Kryzysu, gdy nagle się okazało, że dla młodych ludzi nie ma żadnych perspektyw w ojczyźnie, i błyskawicznie zaczęło narastać społeczne wrzenie. Prosta recepta – usunięcie wszystkich Żydów z wyższych uczelni, aby tym sposobem uzyskać miejsca dla Polaków – okazywała się nadzwyczaj pociągająca. Dzięki niej Ruch Narodowy, działający wówczas pod szyldem Obozu Wielkiej Polski, pozyskiwał sympatię coraz większej liczby młodych osób. Ubocznym efektem stało się to, że jesienią 1931 r. młodzież wzięła sprawy we własne ręce i próbowała wcielać endeckie idee w życie. Jednak rządzącym myśl, żeby ulec radykalnym żądaniom, jeszcze nie przychodziła do głowy. Ksiądz Żongołłowicz zanotował: „Opór trzeba będzie łamać gwałtownymi środkami, najmniej w ciągu roku trwać będzie walka, aż się opanuje teren, kosztem być może kilkakrotnego zamknięcia uczelni, relegacji 1000–2000 studentów”.

Tak też się działo, choć bijatyki między narodowcami a Żydami, wspieranymi przez socjalistów i komunistów, stały się nieodłączną częścią życia studenckiego. Sanacyjny rząd przygotował nową ustawę, ograniczającą samodzielność szkół wyższych, poddając je od 1933 r. kontroli państwa. Nie szczędzono też środków na lojalne wobec władz organizacje młodzieżowe, z Legionem Młodych na czele. Wszelkie demonstracje lub strajki Młodzieży Wszechpolskiej łamano siłą. Doprowadzono także do rozłamu w MW i część działaczy utworzyła prosanacyjny Związek Młodych Narodowców. Wyglądało na to, że endecy w rozgrywce politycznej z piłsudczykami po raz kolejny poniosą dotkliwą klęskę. Jednak nowe pokolenie miało już własnych przywódców i ambitne cele.

Duch nowej epoki

„Nie kartka wyborcza, lecz kula rewolwerowa” – ogłosił 14 kwietnia 1934 r. na łamach pisma narodowców „Sztafeta” Jan Mosdorf. Dobiegający trzydziestki szef Młodzieży Wszechpolskiej rzucił wyzwanie starym przywódcom, stawiając im za wzór włoskich faszystów. Tego dnia młodzi utworzyli Obóz Narodowo-Radykalny. Dwa miesiące później ukraińscy nacjonaliści zamordowali ministra spraw wewnętrznych Bronisława Pierackiego, co dało rządowi pretekst do rozprawy z radykałami. Bez wyroku sądowego umieszczono przywódców ONR w obozie odosobnienia w Berezie Kartuskiej. Pobyt tam okazał się jednak całkiem owocny, ponieważ oprócz bicia i poniżania zapewniano uwięzionym lekturę. Nadzorujący Berezę wojewoda poleski Wacław Kostek-Biernacki zdecydował, że więźniom wolno udostępniać jedynie dzieła zebrane Józefa Piłsudskiego. 20-letni student prawa Bolesław Piasecki czytał je najpierw dla zabicia czasu, a potem z rosnącą fascynacją. „Przeczytaliśmy teksty konspiracyjne z okresu PPS, pisma o wojnie polsko-bolszewickiej, o teorii dowodzenia, krytykę przerostu demokracji – »sejmokracji« – jak określił Piłsudski, no i broszurę »Bibuła«. Zostaliśmy urzeczeni” – wspominał po latach kolega Piaseckiego z ONR Włodzimierz Sznarbachowski.

Po trzech miesiącach wyszli na wolność, wyedukowani na dziełach najwyższej klasy specjalisty od działalności wywrotowej. Jej prowadzenie stawało się tymczasem coraz łatwiejsze. „Patrząc na wszystkie grupy od prawicy do lewicy, musimy stwierdzić, że poza jedną jedyną grupą konserwatywnej »Myśli mocarstwowej« nie ma ugrupowania wśród młodzieży, któreby aprobowało istniejący ustrój gospodarczo-społeczny” – ostrzegał czytelników w numerze z 24 czerwca 1934 r. „Ilustrowany Kurier Codzienny”. Przeciągający się kryzys powodował, że młodzi negowali wartości liberalne, odrzucali demokrację oraz klasyczny kapitalizm. Za to coraz bardziej pociągał ich totalitaryzm: faszystowski lub komunistyczny.

Bolesław Piasecki dobrze czuł ducha nowej epoki. Za jego sprawą pod koniec 1934 r. ONR rozpadł się na ONR-Falangę, skupiającą najbardziej radykalną młodzież, i bardziej umiarkowany ONR-ABC. Zakrawało to na ironię losu, ale falangiści od Piaseckiego, tworząc bojówki, wzorowali się na zbudowanej niegdyś przez Piłsudskiego Organizacji Bojowej PPS. Przy czym za swój główny teren działań obrali uniwersytety, rozpoczynając jesienią 1935 r. ofensywę pod hasłem wprowadzenia getta ławkowego, a potem wyrzucenia wszystkich Żydów z uczelni.

„W sobotę 9.11. na teren Politechniki [Warszawskiej] napłynęły bojówki ONR z innych uczelni – donosił czytelnikom „Przekrój Tygodnia” w listopadzie 1935 r. – Z drugiej strony zorganizowała się grupa lewicowych studentów Politechniki. Narodowcy usiłujący usunąć Żydów z audytorium spotkali potężny opór”. Walczących studentów rozdzieliła uczelniana straż. Wkrótce podobne sceny rozgrywały się na terenie Szkoły Głównej Handlowej oraz Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, po czym przeniosły na ulice Warszawy, Krakowa, Lwowa i Wilna. Wedle sprawozdania MSW, jakie zamieścił w książce „Krew i honor. Działalność bojówkarska ONR w Warszawie w latach 1934–1939” Miłosz Sosnowski, oenerowcy mieli na sumieniu: „pobicia, wybijania szyb, oblewania płynami, żrącemi i cuchnącemi osób i towarów w sklepach, rzucania petard i bomb do mieszkań, sklepów i żydowskich domów modlitwy”.

Policja reagowała opieszale, w przeciwieństwie do PPS i organizacji żydowskich. Stefan Arski wspominał moment, gdy ONR postanowił przepędzić Żydów z Alei Ujazdowskich: „My, PPS-owcy porozumieliśmy się wtedy z doktorem Jerzym Michałowskim, założycielem klubu sportowego »Skra«, który przysłał nam chłopaków z sekcji bokserskiej. No i poszliśmy”. Przeciwnika poznali po mieczykach Chrobrego i żyletkach wpiętych w klapy marynarek, natychmiast przystępując do złojenia falangistom skóry. Na ulicach Warszawy zaczęły wybuchać regularne bitwy. Lewicowcy przychodzili uzbrojeni w kije i cegły. Prawicowa młodzież wolała laski, kastety i oprawione w drewno żyletki.

Związek Młodej Polski

Wiosną 1936 r. ofensywa narodowców przybrała na sile. Regularne starcia na Uniwersytecie Warszawskim, świeżo przemianowanym na Uniwersytet Józefa Piłsudskiego, rozpoczęły się 4 marca. „Tego dnia w holu uniwersyteckim rzucono próbówki z gazem łzawiącym oraz bomby cuchnące, co wywołało zamieszanie i ucieczkę zgromadzonej młodzieży” – opisuje Miłosz Sosnowski. W kłębach gazu bojówkarze ONR tłukli laskami wszystkich studentów wyglądających na Żydów. Potem bili już regularnie przeciwników na wszystkich uczelniach w kraju.

Wprawdzie lewicowcy i Żydzi również usiłowali walczyć o uniwersytety i rząd dusz młodego pokolenia, lecz krok po kroku walkę przegrywali. Podobnie jak coraz bardziej zdemoralizowany po śmierci Piłsudskiego obóz rządzący. Narodowcy przejęli władzę w prawie wszystkich organizacjach studenckich. Opór stawiał piłsudczykowski Legion Młodych, ale nawet dotacje państwa i wsparcie administracji nie gwarantowało mu sukcesu. Zdaniem wybitnego przedwojennego socjologa prof. Ludwika Krzywickiego, największą siłą oenerowców okazywała się ideowość. „Ci, nie dbając o następstwa osobiste dla siebie, przeciwstawiali się Legionowi” – diagnozował.

Symbolem ideowej klęski sanacji mógłby być moment, gdy do ONR wstąpił nawet syn wojewody poleskiego Leszek Kostek-Biernacki. Wprawdzie policja potrafiła w listopadzie 1936 r. odbić z rąk młodych narodowców okupowany gmach Audytorium Maximum Uniwersytetu Warszawskiego, jednak rządzące elity zaczęły przemyśliwać, czy nie warto pozyskać sobie ideowców, przejmując część ich haseł. Poszło to nadzwyczaj szybko. Jeszcze w styczniu 1937 r. minister wyznań religijnych i oświecenia publicznego Wojciech Świętosławski dwukrotnie na forum sejmu zapewniał, że nie będzie zgody rządu na getto ławkowe. Tymczasem w czerwcu tegoż roku, po dyskretnych negocjacjach z falangistami, utworzono pod patronatem płk. Adama Koca Związek Młodej Polski, zdominowany przez oenerowców. Na czele ZMP, jako zastępca płk. Koca, stanął Jerzy Rutkowski, bliski współpracownik Piaseckiego. Notabene Bolesław Piasecki, patronujący zbliżeniu z sanacją, napisał Rutkowskiemu nawet pierwsze przemówienie.

W rewanżu za kompromis rządzący pozwolili wcielić w życie kilka niewiele ich kosztujących idei. 24 września 1937 r. minister Świętosławski udzielił rektorom zgody na to, by mogli wprowadzać tzw. rozporządzenia porządkowe, zapobiegające konfliktom. Co oznaczało de facto przyzwolenie na tworzenie gett ławkowych. Widząc nagłą zmianę kursu politycznego, rektorzy skwapliwie skorzystali z takiej możliwości. W końcu nie wydawało się to zbyt wysoką ceną za święty spokój.

Polityka 3.2014 (2941) z dnia 14.01.2014; Historia; s. 52 Oryginalny tytuł tekstu: "Mieczyki i żyletki"