Poszukiwacze żydowskiego złota

Nowa książka Pawła Piotra Reszki „Płuczki. Poszukiwacze żydowskiego złota”. Spotkanie autorskie 25.11.2019.

Gazeta Wyborcza - Duży Format

13 listopada nakładem Wydawnictwa Agora ukaże się nowa książka Pawła Piotra Reszki „Płuczki. Poszukiwacze żydowskiego złota” o wieloletnim procederze rozkopywania mogił pomordowanych w Bełżcu i Sobiborze. Premierowe spotkanie autorskie z Pawłem Piotrem Reszką odbędzie się w poniedziałek 25 listopada o godz. 19 w Faktycznym Domu Kultury przy ul. Gałczyńskiego 12 w Warszawie. Rozmowę poprowadzi Mariusz Szczygieł

(...)

Piach tam był i nieraz jak się dół wykopało, taki jak do sufitu, to się obsunął. Tak się robi, jak ziemia wcześniej jest ruszona. Obsypuje się, pęka. Trzeba było szybko uciekać. A pod spodem, dwa, nieraz trzy metry niżej, to właśnie był ten żużel. No kości spalone. Szufelką się go wyciągało i przebierało.

Żydzi byli bogate.

Znałem ich jeszcze sprzed wojny. Icko co dzień do nas do wsi przychodził. Z Narola. To z siedem kilometrów, a on na piechotę. Pół wora bułek przynosił. Czasem dzieciom rozdawał, a potem chciał, żeby rodzice płacili (śmiech). On miał też handel, ubrania, łachy, wszystko.

Żydzi pieniądze pożyczali. I nie raz u nich częściej się można było poratować jak u sąsiada. Przed żniwami ludzie pożyczali, a potem oddawali zbożem. Weksel trzeba było podpisać. A jak ktoś nie oddał, to mu potem Żyd wlazł na pole za pożyczkę.

A potem wojna zaszła. Tu, niedaleko, była granica między Niemcami i Rosją. A za naszą wsią zrobili rów przeciwczołgowy. Niemce kazali wykopać. Obok moje dziadki mieszkały, to widziałem, co tam się działo. Kopali Żydy. Jak któryś nie mógł już chodzić, to dobijali. Jeść nie dawali za bardzo. Kiedyś dwóch się zakradło do dziadka i zjedli tych kartofli, co się kurom gotowało. Aż Niemiec przyszedł i się pytał, czy aby szkód nie narobili. Dziadek powiedział, że nie, nie narobili.

I jeszcze. Za okupacji pracowałem w Rawie Ruskiej, na kolei, bo gdzieś trzeba było. I jak zabrali Żydów, to została dzielnica żydowska. Było tam zagrodzone, że nie wolno wchodzić. Mieszkałem z takimi dwoma braćmi, poszliśmy raz. Była tam bożnica, oj duża

(...)

Ale trzeba było uważać. Jakby złapali, to nie wiem, co by było.

A Icko? Jak wojna zaszła, wszystkich Żydów z Narola na piechotę zapędzili do Bełżca.

Musieli się rozebrać. Do kąpieli ich brali i gazowali. Wszystko musieli zostawić te Żydy. A potem ich zakopywali. To z opowiadania wiem. Ale dużo ich było i Niemcy zaczęli wykopywać te ciała nafermentowane i palić. Smród taki, że na kilka kilometrów czuć było. A jak wiatr był, to z domu nie można było wyjść.

A potem maszynowo kopali doły i te kości, ten czarny żużel zasypywali. I tam my chodzili po wojnie.

(...)

Zawsze się kupą chodziło. Takie spółki tworzyliśmy. Trzech, czterech. Ja chodziłem z braćmi tej ciotki żony. Kupą, bo dół przecież trza było łopatami wykopać. W tym spalonym się przebierało.

A chodził, kto tylko mógł. I dzieci i stare (śmiech). Było może z pięćdziesiąt ludzi na polu. I od nas, i z sąsiednich wsi. Ja żem tam był codziennie. Nie pamiętam, ile razy, dużo.

Bo zaraz jak tylko ten obóz otwarli, jak tylko Niemce poszły, to w tych śmietnikach, co tam zostały, było kopami polskich pieniędzy. I jeszcze ich można było wymienić. I dużo ludzie znaleźli.

A potem to chodzili i grzebali po całym placu. Nawet płytko i już coś wychodziło. Gdziekolwiek, widać, że rzucali, gdzie tylko mogły, te Żydy.

Ci, co mieszkali blisko, to wiedzieli, że Niemcy doły kopali i że tam kości i popiół kładli. I tam zaczęli kopać. Przeważnie przy tym wale granicznym, od strony Bełżca.

Sam to znalazłem ze trzy rublówki złote. Ale w spółce było lepiej. Koronki się znajdowało w tym żużlu. Luzem wszystko. A i całe podniebienie ze złota się trafiło. I podniebienie, i uzębienie. Takie protezy. Ludzie z całej Europy byli tu przywożeni.

(...)

Ale jeden drugiemu pomagał. Z wrogiem się przecież nie chodziło. Podzielili się, wódki wypili. Były jakieś tam kłótnie. A to, że ten dostał większą część, a to, że ten mniejszą. Jak to mówią: ze wszystkimi to się Żyd godził.

Ale powiem panu, że i katoliki tu byli. Na śmietnikach, w papierzyskach trafiały się książeczki kościelne, takie do modlitw. A w dołach różańce i jakieś takie medaliki się znajdowało. Takie czasy były... takie czasy.

W Bełżcu zawsze kupował Staszek Nowak. Potem zbudował kaflarnię, jeszcze jego ojca znałem. Mieszkał naprzeciwko obozu. Już po obiedzie to kolejka u niego była. Przyjmował w domu. Mówili, że cyganił. Takie młode chłopaki czy dzieci coś znaleźli, to tylko by im parę groszy mniej dać. Ale ja uważam, że uczciwy człowiek był. Każdy przecież chciał zarobić.

Ale nie tylko on skupował, tu na wsi był jeszcze jeden taki. Miał takie malutkie wagę.

Potem już milicja zaczęła ludzi przeganiać i przestałem chodzić. I żołnierze też pilnowały. Trzeba było uważać, bo jak złapali, to obrabowywali.

– Czy ktoś na wsi mówił, że to, co robicie, jest złe?

Nie. Może i księża powinni coś powiedzieć, ale nie zwracali na to uwagi.

– A co pan teraz o tym myśli?

To kopanie to i tak nie pomogło ani nie zaszkodziło temu umarłemu. Nic złego nikt nie robił. To, com znalazł, to by i tak przepadło. Chociaż Żydzi też byli ludźmi. Każdy na drzwiach miał przybite przykazania.

Były też miejsca, gdzie jeszcze całe ciała były, niespalone. Jak śledzie leżały w tych dołach.

(...)

I byli ludzie, co je oglądali. Patrzyli w zęby i w inne miejsca. Oj, coś strasznego. Myśmy tego nie robili. Bo w ziemi znajdziesz albo tak gdzieś, to co innego. Ale całe trupy przewracać?!

A jedna kobieta nawet znalazła dolary u Żydówki między, tymi no, między nogami.

To ta ciotka żony, co z jej braćmi byłem w spółce. Opowiadała o tym później. Widzi, że jakaś gumka wystaje. Patrzy, a tam pieniądze. Wiadomo, że się cieszyła. I śmieli się ludzie, że w pizdce dolary były.

Byłem wtedy kawalerem. Się już troszkę okiem patrzyło na panny i żem sobie Eugenię przyuważył (śmiech). Szesnaście lat miała, młodsza ode mnie. Fajna była.

Takie młody kozy zbierały się w grupy i chodziły. Ale ona najczęściej sama albo z siostrą. Sprytna taka, do wszystkiego, jak to mówią. Z małą łopatką chodziła, aby po wierzchu tylko, i coś tam zawsze odgrzebała.

Obrączkę kiedyś znalazłem. Pierścionek sobie zrobiła.

– Zaręczynowy?

Córka: – Eee, gdzie tam. Dawniej zaręczynowych to chyba nie było.

On: – To nie tak jak teraz. Już byliśmy pożenione, jak jej dałem.

(...)

Więcej: Zawstydzeni, cali chorzy, ze zwieszonymi głowami, opuszczamy to miejsce