Błąd systemu

Z Elżbietą Adamiak, Zbigniewem Mikołejką, Stanisławem Obirkiem i ks. Eligiuszem Piotrowskim rozmawia Michał Jędrzejek listopad 2020

Z Elżbietą Adamiak, Zbigniewem Mikołejką, Stanisławem Obirkiem i ks. Eligiuszem Piotrowskim rozmawia Michał Jędrzejek listopad 2020

fot. Albert Zawada/Agencja Gazeta / Kamil Piklikiewicz/DDTVN/East News / archiwum autora / Łukasz Ogrodowczyk/Agencja Gazeta

Źródło: ZNAK listopad 2020

Nowa książka Tomasza Polaka to istotne wydarzenie intelektualne w polskich dyskusjach o religii. Być może najważniejsze od czasu debaty nad tezami ks. Wacława Hryniewicza o „pustym piekle”.

System kościelny, czyli przewagi pana K. to pierwsza od lat książka Tomasza Polaka, jednego z najciekawszych polskich teologów przełomu XX i XXI w., przez długi czas także ważnego autora „Znaku”. Jakie są Państwa wrażenia po jej lekturze? Jakie są jej mocne i słabe strony?

Elżbieta Adamiak: Długo wyczekiwałam tej książki, licząc na wyjaśnienia podejmowanych przez autora radykalnych decyzji: wystąpienia ze stanu duchownego, dokonania aktu apostazji, zmiany nazwiska. Po lekturze odczułam w związku z tym pewne rozczarowanie. Książka nie ma charakteru osobistej wypowiedzi. Obrana metodologia prowadzi w niej raczej do coraz bardziej abstrakcyjnej analizy. Pewne elementy pisarstwa Węcławskiego / Polaka pozostają oczywiście niezmienne: literatura, którą się inspiruje, trudny, nie zawsze zrozumiały styl, w pewnym sensie prowokacyjne podejście do tekstów, które niekoniecznie są prowokacyjne. W książce rzuca mi się także w oczy nieobecność perspektywy kobiecej – niemal zupełnie brak tu odniesień do prac pisanych przez kobiety

Zbigniew Mikołejko: Uważam, że to ważna publikacja. I dramatyczna. Jest ona zarazem syntezą pewnego sposobu myślenia. Otrzymujemy za jej pośrednictwem wizję całościową, przeprowadzoną z niezwykłą konsekwencją. Polak koncentruje się na „Jezusie realnym”, którego swoiście rozumiana figuracja staje się impulsem dla narodzin Kościoła, ale tylko impulsem – ta realność zostaje bowiem niejako „wymyta” po śmierci Jezusa i zastąpiona przez ideologiczny fantom, stanowiący nieodparty do tej pory kościec „systemu kościelnego”, trwały rdzeń kościelności we wszystkich jego dziejowych wcieleniach. Dla mnie ta książka jawi się nadto jako echo nietzscheańskiej idei, według której – mówiąc w skrócie – Chrystus był jedynym chrześcijaninem. Czytam ją też w perspektywie prac Ernesta Renana i Alberta Schweitzera o poszukiwaniu Jezusa historycznego. Rozpoznaję w niej próbę ulokowania się w tej ważnej, wznawiającej się co jakiś czas debacie: czy Kościół to kontynuacja czy zaprzeczenie życia i dzieła Jezusa?

Wbrew pozorom, dostrzegam tu coś osobistego: pewną nieugiętą kontestacyjną żarliwość. Imponują mi także racjonalizm „jak brzytwa”, chociaż jest mi on obcy, i olśniewająca konsekwencja. Ten racjonalizm sprawia, że autor koncentruje się na czymś, co uznaje za istotę systemu kościelnego. Mnie oczywiście wszelki esencjonalizm zawsze niepokoi i fascynuję się tym raczej, co irracjonalne i nieuchwytne. Esencja to bowiem konstrukt, który przychodzi do materii z zewnątrz, to twór interpretatora. Rzeczywistość nie daje się do niej sprowadzić. Esencjonalizm wreszcie to monokauzalizm, a ja jestem najgłębiej przekonany, że wielkie i złożone zjawiska nie mogą mieć jednej przyczyny.

Stanisław Obirek: Ta książka to istotne wydarzenie intelektualne w polskich dyskusjach o religii. Być może najważniejsze od czasu debaty nad tezami ks. Wacława Hryniewicza o „pustym piekle”. Twórczość teologiczna Tomasza Węcławskiego zawsze była dla mnie inspirująca. Uważam, że istnieje ciągłość między jego pracami przed zmianą nazwiska i po niej: np. niektóre treści z poprzedniej książki Wielkie kryzysy tradycji chrześcijańskiej tutaj znajdują swoją kontynuację. Ciągle teologicznym przeciwnikiem jest też Joseph Ratzinger. Przy czym o ile Węcławski śledził postać i naukę Jezusa z Nazaretu, o tyle Polak wyraźnie koncentruje swoją uwagę na społecznych formacjach, jakie ta nauka, począwszy już od kręgu najbliższych uczniów, zaczęła kształtować. Mam też wobec tej książki pewne wątpliwości. Po pierwsze, dotyczą one tezy o jałowym biegu współczesnego chrześcijaństwa, do czego wrócę później. Po drugie, ta praca ukazała się moim zdaniem zbyt późno. Od wspomnianych Wielkich kryzysów… minęło 21 lat. To jest dużo. Właściwie zdążyło się w międzyczasie pojawić nowe pokolenie czytelników, nieznających głosu Tomasza Polaka. O ile poprzednie książki były pisane z wnętrza chrześcijaństwa, ta jest pisana z zewnątrz – dlatego tym trudniej będzie wielu uchwycić tę ciągłość. Jedną z zalet tej książki są zaś owe tytułowe „przewagi pana K.”. Przywoływany na początku każdego rozdziału literacki komentarz Brechtowskiej figury „pana K.”, który zdaje się porte-parole Tomasza Polaka, znakomicie, lapidarnie uzupełnia analizy autora.

Eligiusz Piotrowski: Cieszę się, że ta książka się pojawiła. To pewne podsumowanie duchowo-intelektualnej drogi Tomasza Polaka. Nie oczekiwałem w niej żadnych wyjaśnień co do jego życiowych decyzji. Uważam tę publikację za osobistą i szczerą: autor pisze tak, jak myśli, i niczego nie ukrywa. Ogólnym jego zamysłem jest opisanie funkcjonowania systemu społecznego. Wybrał do tego system, w którym spędził dużą część swego życia i który jest mu wciąż, paradoksalnie, najbliższy. W tytule pierwszego omówienia tej książki w „Tygodniku Powszechnym” pojawiło się słowo „matrix”, w żaden sposób niewyjaśnione w samej recenzji. Matrix stanowi system, który funkcjonuje sam dla siebie. Robi wszystko, by trwać – w tym celu jest w stanie poświęcić nawet mit założycielski. Podkreślam, że tak działa każdy system, każda samodzielna maszyna społeczna.

Mam nadzieję, że książka zostanie zauważona. W myśli jej autora – podobnie jak Stanisław Obirek – dostrzegam ciągłość. Tomasz Polak był jako teolog Kościoła zawsze „bliski granic” – kiedyś od środka, a teraz jest ich bliski z zewnątrz. Ale ta zewnętrzna perspektywa stanowi w tym kontekście pewien problem. Bo jeśli chcielibyśmy wykorzystać tę książkę w dyskusji nad zmianami w teologii i Kościele, to należy pamiętać, że w systemie kościelnym najczęstsze są dwie metody reakcji na głosy krytyczne: wewnętrzne próbuje się wyciszyć, a zewnętrzne po prostu się ignoruje.

ZM: Chciałbym zwrócić uwagę na jedną jeszcze rzecz. Przypomnijmy trzy dobrze znane autodefinicje Kościoła: ciało mistyczne Chrystusa, instytucja, lud Boży. To trzecie rozumienie jest w książce właściwie nieobecne. W takiej perspektywie coś jednak umyka obrazowi systemu. I można odnieść wrażenie, że w Kościele mamy do czynienia wyłącznie z maszynerią swoistego zła, autonomiczną wobec rozmaitych realności ludzkich. Tymczasem Kościół też tę rzeczywistość przemieniał. Podam jeden przykład. Świat antyczny, ten grecko-rzymski, był absolutnie nieczuły na ciało cierpiące. Problem ten był wyłącznie sprawą oikos, domu, rodziny. Cokolwiek byśmy powiedzieli o chrześcijaństwie, o Kościele, o jego złych stronach, o przemocy instytucjonalnej, trzeba pamiętać, że jednak pojawienie się tej religii wiele w ten nieczuły i niewrażliwy świat wniosło. Koncentracja Kościoła na męce i śmierci Chrystusa sprawiła bowiem, że staliśmy się wrażliwsi na cierpienie. Przytuliska, hospicja, domy starców, szpitale rozwijały się przecież na początku tylko przy kościołach. Bez chrześcijaństwa inaczej byśmy dziś mówili o człowieku – zapewne bez pewnych postaci troski o niego. Wyznaję to jako zdeklarowany, w końcu, niechrześcijanin.

Chcielibyśmy poprosić Państwa o komentarz do sześciu tez, które pojawiają się w książce. Zacznijmy od pytania, które wyrasta z pierwszej tezy książki: czy można obronić przekonanie, iż Jezus „założył” Kościół?

EA: Dodam tylko do poprzedniej wypowiedzi, że nie oczekiwałam osobistego, biograficznego uzasadnienia decyzji Tomasza Polaka, lecz uzasadnienia intelektualnego. Swoistej kontynuacji myśli obecnej w wydanej przed laty w Znaku książki W teologii chodzi o Ciebie, intelektualnej i zarazem osobistej. Owszem, widzę pewną ciągłość między pracą Węcławskiego i Polaka – mapa osób i tekstów pozostaje ta sama: polemizuje wciąż z Josephem Ratzingerem, a nie z kimś z kolejnych pokoleń teologów. Dochodzi jednak do zupełnie innych wniosków niż wcześniej, a wynika to z przyjętych założeń teoretycznych. Interesowałoby mnie wyjaśnienie, dlaczego należy przyjąć niektóre z nich. Zanim przejdę do samej kwestii powstania Kościoła, chciałabym wskazać, gdzie widzę problem.

Metodologia „maszyn społecznych” ogranicza nasze rozumienie Kościoła. Wiadomo, że znajdujemy odpowiedzi tylko na te pytania, które postawimy. Mam wrażenie, że przyjęcie na wstępie, iż Kościół jest „maszyną społeczną”, determinuje wszystkie dalsze wnioski. Odpowiedź nie jest rezultatem badania, ale przyjętej metody.

EP: Oczywiście, gdybyśmy traktowali książkę jako próbę całościowego opisu Kościoła, to można by zarzucić pominięcie wielu aspektów. Polak proponuje naświetlenie tego zagadnienia od strony systemu społecznego. Pytanie – czy z tym opisem się zgadzamy?

EA: Problem według mnie polega na tym, że to nie jest opis. To jest też ocena, choć autor tego nie przyznaje. Można powiedzieć, że jest to wręcz próba demaskacji Kościoła.

Uderza też uniwersalizm, a jednocześnie redukcjonizm tezy o systemie kościelnym. Polak pisze we wstępie, że system kościelny to „system wyobrażeń i powiązanych z nimi reguł postępowania, które od połowy I w. n.e. decydują o tym, że chrześcijaństwo istnieje w formie »Kościoła«, czy też »Kościołów«. »System kościelny« nie utożsamia się po prostu z tym czy innym Kościołem, ale stanowi zasadę i wewnętrzną formułę istnienia każdego chrześcijańskiego Kościoła w każdym momencie jego historii”. Mam kłopot z mówieniem, że odnalazło się jakąś istotę „każdego chrześcijańskiego Kościoła w każdym momencie historii”.

Jakiś fragment Kościoła traktuje się tu jako esencję całości, a inne aspekty zostają zredukowane.

Czy Jezus założył Kościół? Możliwe są tu dwie drogi odpowiedzi. Pierwsza, że założył go Jezus jako człowiek, historyczna postać. Druga, że założył go Jezus jako Bóg. W myśl rozstrzygnięć chrystologicznych z soboru w Chalcedonie Jezusowi można przypisać boskie działania, w tym sensie również intencję założenia Kościoła. Polak ten drugi typ rozumowania zupełnie odrzuca. Krytykuje przy tym podręczniki polskich teologów, a jako wzorcowy podaje podręcznik eklezjologii Medarda Kehla, który ogranicza się do poziomu pierwszej odpowiedzi. Można powiedzieć, że Polak zarzuca tym podręcznikom, że argumentują na poziomie teologicznym, tzn. przyjmują pewne założenia, których nie przyjmują inne nauki. Ale jeśli krytykujemy te założenia, to właściwie na wstępie odrzucamy wszystkie inne tezy teologii chrześcijańskiej.

Czy Jezus jako historyczny człowiek założył Kościół bądź system kościelny? W książce znajdziemy precyzyjne, dobrze uzasadnione analizy, oparte na metodzie historyczno-krytycznej. Wynika z nich, że o tym, kim był historyczny Jezus ani tym bardziej jaką posiadał świadomość, nie jesteśmy w stanie powiedzieć wiele.

Mój wniosek byłby następujący: nie potrafimy odpowiedzieć na pytanie, czy Jezus założył Kościół. W książce Polaka odpowiedź nie zostaje jednak zawieszona, co byłoby uczciwe. Przeciwnie – twierdzi on, że Jezus nie założył Kościoła, tylko że powstał on z poczucia rozczarowania czy resentymentu Jego uczniów.

Widzę tu więc pewną niekonsekwencję.

Pytanie, które sobie zadaję, jest następujące: czy mamy uczynić metodę historyczno-krytyczną rozstrzygającym kryterium wszystkich sporów teologicznych? Przecież rezultaty tych badań zmieniają się też w czasie – czy mają one stanowić swego rodzaju nowy kanon świętych pism? W perspektywie teologicznej przyjmujemy też wydarzenia z Nowego Testamentu, które są historycznie nieweryfikowalne, a nie przestają mieć znaczenia w wierze. Polak dotyka tu rzeczywiście istotnego problemu konsekwencji metody historyczno-krytycznej dla teologii i dla Kościoła

— pełna wersja tekstu dostępna jest w drukowanych i elektronicznych wydaniach Miesięcznika Znak