Kryjówki wojenne

Salvador Dali "Trwałość pamięci" - fragment

Salvador Dali "Trwałość pamięci" - fragment

Źródło: Polityka.pl

Marcin Kołodziejczyk

Historie pomocy i zdrady

Są obok nas, choć prawie nikt o nich nie wie – za ścianami, w szafach, pod chodnikami miast, w lasach za wsiami, w grobach, piwnicach, wewnątrz drzew. Kryjówki wojenne, dowody walki ludzi o przeżycie, to miejsca, obok których przechodzimy codziennie.

Przez dziesięciolecia trwają puste i wilgotne, porastają bluszczem, mchem, korzeniami drzew i ciszą. Bywają też wykorzystywane do współczesnych, praktycznych celów – bez wiedzy o ich przeszłości. Umierają ludzie, którzy mogliby o nich opowiedzieć. Nikt nie pyta i pamięć niweluje się jak ziemia w lesie. Zostaje wgłębienie, ślad schodów i drzwi, czyjeś niedokładnie zapamiętane nazwisko, powidok z twarzami w tle. Czasem w zapomnianych kryjówkach mieszkają dzikie zwierzęta. Wydaje się, że już nikt nigdy nie pozna prawdy o tym, co zdarzyło się w środku. Jednak wystarczy dotknąć, a sypią się historie – przemówią sąsiedzi, przedmioty, stare fotografie, numeryczne modele terenu, pomiary geowizyjne, satelity, drony, kamery endoskopowe. Miejsca zaczynają szeptać o ukrywających się dawno temu ludziach.

Te miejsca to materialne świadectwo woli przetrwania, ale to także temat wciąż cichy, nieprzedyskutowany publicznie – opowiada dr Natalia Romik, politolożka, architektka, artystka, badająca żydowskie kryjówki wojenne. – Często budowane były w ogromnym pośpiechu, nocą, przy pomocy łyżki i noża, z przypadkowych materiałów, na przekór zdrowemu rozsądkowi powstawały i na przekór rozsądkowi trwają.

Że takie kryjówki istniały, wie każdy, kto się interesuje historią, ale że ciągle istnieją obok nas, że można po prostu pójść i je zobaczyć, wydaje się niesłychane – mówi dr Aleksandra Janus, antropolożka, wiceprezeska fundacji Zapomniane, zajmującej się poszukiwaniem, dokumentowaniem i upamiętnianiem grobów Holokaustu w Polsce zgodnie z żydowskim prawem Halachy.

Natalia i Aleksandra utrwalają odnalezione kryjówki na sposób, który nazywają mapą pamięci. Chodzi o pokazanie samego miejsca, opowieść o tym, jak je budowano, co się z nim działo potem; bez gloryfikacji, a jako przestrogę. Współpracują przy tworzeniu wystawy Natalii w Zachęcie: „Kryjówki. Architektura przetrwania”. Odsłaniają historie przetrwańców i zamordowanych. Bo jednym ludziom pozwalały przeżyć, a dla innych stawały się grobami. Kryjówki uzależnione były od pomocy z zewnątrz. O tym, czy staną się mogiłami, decydowało otoczenie. Jedni sąsiedzi pomagali, drudzy zdradzali.

Dzieci są jak szczury

Ta pamięć wróciła na początku XXI w. wraz ze starym człowiekiem, zagubionym wśród grobów cmentarza żydowskiego przy ul. Okopowej w Warszawie. Mężczyzna nazywa się Abraham Carmi, dawniej nazywał się Stolbach, rocznik 1928, przyjechał z Izraela pokazać młodym Żydom grób, w którym ukrywał się jako 11-latek. Ale już nie umie go znaleźć. Udaje się to przy pomocy ówczesnego dyrektora cmentarza pana Szpilmana. Kwatera 41., kwartał ortodoksyjny, pod darnią – macewy ułożone jako sufit na szkielecie z torów tramwajowych. Niżej murowana piwnica, pusta i wilgotna. Za każdą z jej ścian leżą zmarli pochowani w XIX w., jednak akurat tu cudem przechowało się życie. Carmi, były dyrektor szkoły rolniczej pod Tel Awiwem, jest na to dowodem. Drugim dowodem jego starszy o 2 lata kolega z grobu, Dawid Płoński, zmarły w 2007 r. współzałożyciel kibucu Meggido. Płoński po wojnie niewiele mówił o kryjówce, wolał opowiadać, jak był „papierosiarzem”, czyli członkiem dziecięcej ferajny handlującej papierosami na placu Trzech Krzyży. Natomiast Carmi mógł się zgubić na cmentarzu 60 lat po wojnie, ale samą kryjówkę zapamiętał w najdrobniejszych szczegółach.

Grób, opowiadał Carmi Natalii i Aleksandrze w swoim domu w Izraelu w 2020 r., był przygotowany przez zawodowców. Zadziałały rozgałęzione koneksje rodzinne – Abraham Posner, intendent cmentarza, wuj Carmiego, zlecił robotę Mosze Aroniakowi, kamieniarzowi, i Mosze Gelbkornowi, stróżowi. Mały Carmi pomagał, rozsypywał w dalekich miejscach wydobytą z grobu ziemię i cegły. Jednocześnie powstawała druga, podobna kryjówka w głębi cmentarza. We wspomnieniach Carmiego z pierwszych lat wojny cmentarz przy Okopowej jest jak miasto w mieście – Niemcy jeszcze się tutaj nie zapuszczają, nocą między mogiłami chronią się dziesiątki, setki ludzi, trwa nawet życie towarzyskie, gra się w karty, pije, śpiewa. Koncerty po godzinie policyjnej daje Regina Cukier, śpiewaczka operetkowa. Jednak za dnia życie ustępuje śmierci, przez specjalnie zrobioną wyrwę w murze przyjeżdżają z miasta ciężarówki ze stosami ciał do pochowania. W 1942 r. śmierć panuje tu już nieodwołalnie.

W kwaterze 41. obowiązuje regulamin napisany przez Posnera. Po pierwsze: gdy stróż Gelbkorn opuszcza swój posterunek przy bramie i idzie przez cmentarz, to znak, że trzeba biec do grobu i zasuwać nad sobą macewy. Po drugie: jeżeli nie zauważy się idącego stróża, ale widzi się już Niemców, trzeba biec jak najdalej od grobu, żeby nie zdradzić ukrywających się ludzi. Początkowo regulamin działa bez zarzutu – mieszka się w pomieszczeniu z całunami w domu przedpogrzebowym, kryje się w grobie. Jest nawet czas, żeby mały Abraham uczył się łaciny – matka nalega, bo pochodzi z rodziny rabinackiej, a pochodzenie zobowiązuje. Ale potem już coraz częściej grób, mokre od wilgoci ubrania, wątłe światło w szparach sufitu, i jakaś dawno zmarła pani Rosenberg wpatrująca się w małego chłopca z macewy położonej nazwiskiem w dół.

Zapytałyśmy Abrahama Carmiego o wolę przetrwania, bo przecież jest w tym coś heroicznego, ale odpowiedział, że nic nie rozumiemy – opowiada Aleksandra Janus. – Mówił, że gdy się ukrywał, czas działał dla niego inaczej, myślało się minuty, godziny, najwyżej dzień naprzód. Myślało się: ja się tutaj tylko na chwilkę ukryję.

Dzieci są jak szczury, powiedział też Carmi, dorosły musi wziąć ze sobą do kryjówki poduszkę, koc, album ze zdjęciami, a dziecko po prostu się chowa. Tutaj zaczyna się apel zmarłych: matka i jej dwie siostry, wujowie, kuzyni, córka kamieniarza Aroniaka, wszyscy z obu grobów-kryjówek zastrzeleni na miejscu, zdradzeni Niemcom, zabrani na Umschlagplatz, wywiezieni do obozów śmierci. Carmi pamięta intendenta Posnera, jak w płaszczu bractwa pogrzebowego Chewra Kadisza jedzie na Umschlagplatz karawanem zaprzęgniętym w konia i pyta: gdzie moja żona i córka? Nie ma, już odjechały pociągiem towarowym.

Wojnę przetrwało tylko dwóch chłopców-szczurów. Płoński przez resztę życia bał się ciasnych pomieszczeń i tłumów, nie mógł nawet stać w sklepowych kolejkach.

Ta szafa jest moim mieszkaniem

Pracuję przy kryjówkach już dłuższy czas, ale wciąż uderza mnie materialność tych miejsc – mówi Natalia Romik. –Pracuje się z otwartą materią, która zadaje badaczowi pytania. Jak należy opowiedzieć historię kryjówki bez ich gloryfikowania, raczej jako przestrogę? Czy istnieje już społeczne przyzwolenie na historie, które kończą się źle, bo ludzie walczący o przetrwanie padli ofiarą szmalcowników? Nie wszystkie z tych miejsc zdołamy upamiętnić, ale też może nie trzeba?

Wystawa Natalii „Kryjówki. Architektura przetrwania” jest pomyślana jako hołd dla ludzi z kryjówek. Kwatera 41., gdzie przechowali się Carmi i Płoński, stanie się budowlą-dokumentem, który każdy będzie mógł obejrzeć przez szklany sufit. Nic ze środka nie zostanie zabrane, żadne cmentarne drzewo nie zostanie wycięte, chociaż rosną tu gęsto pomiędzy mogiłami. Nawet ziemia, którą zdjęto z powierzchni grobu na czas badań, została zdeponowana i wróci na swoje miejsce.

Tak wynika z Halachy – mówi Aleksander Schwarz, prezes fundacji Zapomniane, specjalista do spraw badań bezinwazyjnych i prawa żydowskiego. – Ziemia z grobu i drzewa są własnością zmarłych, bo dotykają kości, dlatego należy je uszanować.

Na wystawie w galerii znajdą się między innymi dokładne odlewy fragmentów wnętrz kryjówek, zgodnie z zamysłem artystki pokryte srebrną, lustrzaną powłoką. Osobną przestrzeń zajmie opowieść dokumentalna. „Refleksja nad metodami przeżycia wobec egzystencjalnego zagrożenia, wizualna refleksja nad wspólnotą ukrywającego się i pomagającego, społeczny i architektoniczny wymiar tego doświadczenia” – napisała Natalia Romik w założeniach wystawy.

Jednak w miarę, jak mnożą się odnajdywane kryjówki żydowskie, które dosłownie są wszędzie obok, mnożą się zupełnie praktyczne pytania. Jest już jasne, że kryjówki opowiedzą historie wojny na sposób dotychczas niespotykany, a skala – mimo że to zawsze miejsca małe, ciasne i z założenia ciche – będzie globalna. Więc jak pokazać ludziom ukraińską jaskinię, gdzie ukrywająca się żydowska rodzina miała nawet żarno do robienia mąki? Zostały po nich buty i naczynia stołowe – czy przeżyli, nie wiadomo. Jak opowiedzieć lwowską kanalizację, gdzie ukrywały się setki Żydów? Jak pokazać dziurę w podłodze przy telewizorze w czyimś współczesnym mieszkaniu, gdzie kryła się przed Niemcami kobieta?

Wciąż istniejące obok kryjówki to rejestr pamięci nieruszony do tej pory w kulturze przez nas jako zbiorowość– mówi Aleksandra Janus. – Bo istnieją oczywiście oficjalne dyksursy pamięci, takie jak byłe obozy śmierci, pomniki, a tych lokalnych historii brakowało. Tymczasem z perspektywy małych kryjówek można opowiedzieć o historii dużego kawałka Europy.

Mądrze nazywa się to pamięcią wernakularną i, jak mówią obie badaczki, zaniedbanie jej przez powojenne lata teraz wychodzi na jaw. Mówiąc wprost: wystarczy pojechać na prowincję, pójść na wieś, zapytać zwykłych ludzi i sypną się fakty o kryjówkach, bo to pamięć przekazywana tam z pokolenia na pokolenie, i może już zamazana, ale jest, ciągle istnieje. Aleksandra opowiada, że nigdy jeszcze nie zdarzyło się, by mieszkańcy jakiejś wsi nie chcieli z nią rozmawiać na te trudne tematy. W statucie fundacji Zapomniane wpisano nawet, że upamiętnienie żydowskiego grobu może przywrócić okolicy spokój sumienia. Zbiorowa pamięć trzymana w tajemnicy ropieje jak wrzód. Coraz częściej ludzie dzwonią do fundacji, mówią o kryjówkach i grobach – to już są dzieci i wnukowie świadków, żyli z tymi historiami od zawsze, teraz je oddają w dobre ręce.

Ostatnio wypłynęła stara szafa. Ktoś kupił domek letniskowy niedaleko Gostynina i porządkował go. Tę szafę już wynoszono na dwór, żeby porąbać i spalić, gdy otworzyły się drzwi. Wewnątrz efemeryczna kronika ukrywania się małego chłopca spisywana ołówkiem na deskach – wśród notatek rysunek kąpiącej się postaci i słowa: „ta szafa jest moim ukrywanym mieszkaniem”. Czy mały z szafy przeżył, nie wiadomo.

Drzewo z banknotu stuzłotowego

Oprócz szperania w pamięci wernakularnej nie było wcześniej technicznych narzędzi – tych wszystkich endoskopów, lidarów, dronów – żeby kryjówki odnajdywać. Teraz są i ułatwiają, ale stawiają dziwne zadania, np.: jak uczcić wnętrze drzewa?

W Wiśniowej na Podkarpaciu rośnie dąb, pomnik przyrody. Dąb ten, zwany Józefem, jest bardzo sławny – w 2016 r. został polskim drzewem roku, rok później europejskim. Krążą o nim legendy, czego to nie był świadkiem w ciągu 700 lat swego życia. Krążą też fakty, jak ten, że 100 lat temu przebywał we wsi na plenerze młodopolski malarz Józef Mehoffer, namalował Józefa, a później dzieło to zdobiło rewers przedwojennej stuzłotówki. Historia braci Chymi była zaliczana do legend, choć były w niej prawdziwe tropy. Umierali ludzie, którzy wiedzieli o tym coś na pewno, dlatego przez 80 lat bracia Chymi ukrywający się w drzewie, znikali we mgle zapomnienia i powoli utrwalało się przekonanie, że to wszystko nieprawda.

Potem Natalia dotknęła tematu i, zgodnie z niepisaną teorią badań nad kryjówkami, sypnęły się historie. Niemal każdy w Wiśniowej coś wiedział i chętnie mówił – drzewo zaszeptało o braciach Chymi. Rodzina naprawdę nazywała się Demholtz, ojciec braci miał na imię Nachymie, stąd Demholtzów zwano zdrobniale Chymi. Skomplikowana technika pokazała ponadto, że Józef to drzewo komorowe, czyli żyjące, ale jego pień jest w środku pusty. Ale nawet gdy strażacki podnośnik hydrauliczny unosił się w górę, by można było zajrzeć do dębu przez dziuplę, nikt nie spodziewał się takiego widoku: 14 desek jak spiralne schody prowadziło w dół wnętrza pnia, do kryjówki.

Wewnątrz Józefa mieszkało trzech braci. Dwóch przetrwało wojnę, później wyemigrowali do Stanów. Żyją tam dotychczas ich córki. Natalia z Aleksandrą właśnie nawiązały z nimi kontakt. Dąb Józef nabrał w okolicy cech wręcz magicznych.

Przy ognisku gotowali coś w garnku

Wizja lokalna z kryjówek-grobów:

Pkt 1. Chobot, wieś na wschód od Warszawy, blisko Halinowa, zimowy świt, wysoki śnieg. Aleksander Schwarz z fundacji Zapomniane idzie przez las zwany w okolicy Borkiem, w kierunku widocznego z daleka garbu terenu. W 1942 r. trzynaścioro Żydów z Miłosnej uciekło tu z domów w obawie przed Niemcami, wykopali ziemiankę, zamieszkali w niej. Po jedzenie chodzili pojedynczo do sąsiednich wsi. We wrześniu 1942 r. Jan Rogala, mieszkaniec wsi, widział ich, idąc przez las, siedzieli przy ognisku, gotowali coś w garnku. Ten sam świadek opowiadał, że wiosną 1943 r. ukrywających się przypadkowo zauważyli wracający z polowania Niemcy. Jednak przez kolejne dni nic się nie działo. Dopiero po kilku dniach przyjechali niemieccy żandarmi, wywlekli z kryjówki i zastrzelili 12 osób. Uratowała się tylko 20-letnia dziewczyna, która akurat poszła szukać jedzenia. Nazywała się Ostrzega, podobno dobrzy ludzie ukrywali ją w okolicy do końca wojny. Jej dalsze losy są nieznane.

Pkt 2. Pikule, wieś blisko Janowa Lubelskiego, ten sam dzień, jeszcze głębszy śnieg. Schwarz odnajduje w głębi gęstego lasu miejsce przypominające wulkaniczny krater. Chowało się tu w ziemiance jedenaścioro Żydów z Modliborzyc. Pan Czesław, świadek z Janowa, opowiadał, że zabito ich w drugiej połowie 1942 r. Mówił, że co najmniej siedmioro z nich wciąż tu leży. Co stało się z pozostałymi, nie wiedział. Ale wiedział od znajomego, który w czasie wojny miał nosić tym Żydom jedzenie, że to byli bogaci ludzie, krawcy. Kiedyś Czesław wziął łopatę i sprawdził na własną rękę – wykopał kilka kości i fajerkę z pieca. Ziemia nad kryjówką-grobem zapadła się. Widać lisią norę prowadzącą w głąb zapadliny.

Pkt 3. Głodno, wieś w powiecie Opole Lubelskie, ten sam dzień. Schwarz idzie przez las, znajduje drewnianą macewę, którą sam wyrzeźbił i wkopał w ziemię w 2017 r. W tych lasach było kilka ziemianek, prawdopodobnie wykopali je i ukrywali się w nich uciekinierzy z getta w Opolu Lubelskim. Po kilkanaście osób na kryjówkę. Pan Stefan, świadek, rocznik 1928, opowiadał, że wiedział gdzie jest „skryjówka” w Głodnie, bo chodził tam na grzyby. Opowiadał: „Patrzymy, Niemcy jadą, no i pojechały tam, no i skurwysyny wiedziały gdzie co, bo wszystkie trzy skryjówki rozbiły”.

Fundacja Zapomniane zajmuje się od 2014 r. szukaniem i upamiętnianiem bezimiennych grobów Holokaustu. Zgodnie z Halachą szczątki zmarłych muszą pozostać niepokojone, należy tylko ustalić granice mogiły. Należy też, po konsultacji z lokalnymi mieszkańcami, ustawić przy grobie macewę. Najpierw stawia się drewnianą, żeby zobaczyć, jak zareaguje na nią otoczenie. Niektóre są wyrywane z ziemi i wtedy, zgodnie z Halachą, leżą, aż zgniją. Przy innych pojawiają się znicze i kamienie. Jeśli drewniana macewa stoi długo nienaruszona, może pojawić się macewa granitowa z nazwiskami ofiar, jeśli da się je ustalić. Czasem wystarczy drewniana, żeby okolica grobu uruchomiła własną pamięć. Przy kryjówce-grobie w Chobocie ktoś przyniósł i postawił obok macewy przedwojenne, zardzewiałe garnki.

Fundacja upamiętniła, upamiętni lub bada ponad 130 grobów. Ich liczba wzrasta.


Wystawa „Kryjówki. Architektura Pamięci” do obejrzenia w pierwszych miesiącach 2022 r. w Narodowej Galerii Sztuki Zachęta w Warszawie, a następnie w Centrum Sztuki Współczesnej TRAFFO w Szczecinie.

Polityka 52.2021 (3344) z dnia 20.12.2021; Społeczeństwo; s. 50
Oryginalny tytuł tekstu: "Historie pomocy i zdrady" Marcin Kołodziejczyk.

Marcin Kołodziejczyk Dziennikarz od 18. roku życia, dokumentalista filmowy i pisarz. Zaczynał w dziale miejskim „Expressu Wieczornego”. Z „Polityką” związany od 2000 r. Laureat wielu prestiżowych nagród dziennikarskich, m.in. Amnesty International „Za równością, przeciw dyskryminacji” i, dwukrotnie, radiowych Melchiorów za reportaże. Finalista Nagrody Literackiej Nike za powieść „Prymityw. Epopeja narodowa” (2019).