Dzisiaj rano w hospicjum w Oświęcimu zmarła Zofia Posmysz

Zofia Posmysz

Fot. Michał Korta

Źródło: Remigiusz Grzela (FB)

Remigiusz Grzela

Dzisiaj rano w hospicjum w Oświęcimu zmarła Zofia Posmysz, wielka postać polskiej kultury, pisarka, autorka słuchowisk, przede wszystkim niosąca lekcję o okrucieństwie wojny, o Zagładzie, Ocalała z Auschwitz, marszu śmierci do Wodzisławia Śląskiego, Ocalała z Ravensbruck i Neustadt-Glewe.

Autorka „Pasażerki”, według której Munk nakrecił choć już nie skończył swój wielki film, a Mieczysław Wajnberg skomponował operę, po którą sięga wiele oper świata. Autorka arcydzieła literackiego „Wakacje nad Adriatykiem”.

Życzeniem Zofii Posmysz, byłej więźniarki Auschwitz było umrzeć w Oświęcimiu i tam zgodnie z życzeniem zostanie pochowana. Zofia Posmysz 23 sierpnia skończyłaby 99 lat.

W naszej rozmowie dla „Zwierciadła” – Jak wyglądały Pani pierwsze dni po wyjściu z obozu? mówiła:

– To był już podobóz Ravensbrück, niedaleko rzeki Elby, czyli Łaby. Powstał w części koszar lotniczych. Obok było lotnisko, już nieczynne. Więźniarki z Ravensbrück umieszczono w barakach koszarowych, w których kiedyś mieszkali lotnicy. Stały trzypiętrowe prycze, ale baraki miały własną toaletę.

Panował wielki głód. Już nie pędzono do pracy, bo nie było gdzie pracować, więc na ogół cały dzień spędzałyśmy na kojach. To był czas codziennych nalotów na Niemcy. Kiedy dwa tysiące samolotów leciało, a leciały nisko nieniepokojone artylerią, której już nie było, baraki chwiały się i kołysały.

Któregoś ranka, to było drugiego maja, nie usłyszałyśmy gongów na apel. Któraś ośmieliła się wyjrzeć z baraku. Zauważyła, że nie ma esesmanów, i wyszła. Za nią następna. I tak jedna po drugiej wychodziłyśmy. Skierowałyśmy się do bramy, nikt do nas nie strzelał, ale potężna brama była zamknięta. Czekałyśmy chyba do południa. Zegarków nie było, nie wiedziałyśmy która godzina. I wtedy zjawili się więźniowie, do dzisiaj nie jest pewne, według mnie Polacy pędzeni ze Wschodu, ale koleżanki twierdzą, że Francuzi z pobliskiego obozu. Kilku mężczyzn wywaliło bramę i wtedy nasz tłum wypadł na lotnisko.

Pognałyśmy przed siebie, zupełnie jak szalone. W pewnym momencie któraś stanęła i zapytała: „Ale dokąd biegniemy? Nie mamy nic do jedzenia!”. Zawróciła. Za nią pobiegło kilkadziesiąt kobiet. Na koniec i ja. W magazynie chleba był już ogromny tłok, ale coś się jeszcze udało uszczknąć.

Wiele lat później przeczytałam książkę Ericha Fromma „Ucieczka od wolności” i myślę, że coś takiego wtedy przeżyłyśmy. Nie wiedziałyśmy, co począć z wolnością. No bo kto nam da jeść?

Część pognała do miasta, jak sobie radziły, nie wiem. Ja z najbliższymi przyjaciółkami zostałam jeszcze jedną noc w baraku i dobrze zrobiłyśmy, bo o piątej po południu przyjechali chłopcy z amerykańskiej armii wielkim ciężarowym samochodem z paczkami żywnościowymi.

Tytuł tej rozmowy: „Żyję. To wielki temat”. Rozmowa ukazała się w mojej książce "Wolne". Remigiusz Grzela