Jezus powraca do synagogi

Postać Jezusa w serialu "The Chosen" fot. Angel Studios

Postać Jezusa w serialu "The Chosen" fot. Angel Studios

Źródło: ZNAK

z Armandem Abécassisem rozmawia Szymon Łucyk LISTOPAD 2022

Jezus nie zrewolucjonizował religii żydowskiej. W jego nauczaniu nie ma nic absolutnie nowego. Czerpał z tradycji, którą dobrze znał. Dziś lepiej czułby się w synagodze niż w kościele.

Czytaj więcej:

Kim jest Jezus dla Pana, religijnego i uczonego Żyda? Prorokiem, duchowym przewodnikiem, uzdrowicielem czy jeszcze kimś innym?

Jezus był prorokiem odnawiającym tradycje judaizmu. Aby to dostrzec, nie trzeba zawiłych interpretacji, wystarczy tylko uważnie czytać teksty ewangelijne. Historia Jezusa jest historią całkowicie żydowską. Nigdy nie głosił on swoich nauk poza ziemią Izraela, był obrzezany, przeszedł bar micwę, modlił się w synagodze.

Samo słowo „chrześcijanin” nie narodziło się w ziemi Izraela, tylko w Azji Mniejszej.

XXXXXXX

Historię Jezusa interpretowali po swojemu ewangeliści, a potem kościelni teolodzy, aby położyć fundamenty pod nową religię. Podkreślam, że nie podważa to wcale wagi chrześcijaństwa, ale ustawia na nowo relacje między nim a judaizmem w historycznej perspektywie.

To nie Jezus dzieli Żydów i chrześcijan, lecz schrystianizowana opowieść o nim, którą sporządzono długo po jego śmierci. Dlatego swoją ostatnią książkę zatytułowałem Jésus avant le Christ (Jezus przed Chrystusem). Musimy to pojąć, żeby doszło do prawdziwego dialogu chrześcijańsko-żydowskiego. W przeszłości prześladowania Żydów, ich przymusowe konwersje na chrześcijaństwo lub wypędzanie wynikały właśnie z tego, że chrześcijanie nie rozumieli podstaw judaizmu.

Twierdzi Pan w swojej książce, że „Jezus był reformatorem judaizmu, ale nie chciał tworzyć nowej religii” i że gdyby powrócił na nowo dzisiaj, to lepiej czułby się w synagodze niż w kościele. Wobec tego można spytać: skoro chciał reformy judaizmu, a nie zerwania z nim, to dlaczego jego nauczanie sprowadziło na niego nienawiść części współwyznawców, a ostatecznie – śmierć na krzyżu?

Jak prorocy żydowscy z Biblii hebrajskiej Jezus krytykował swoją wspólnotę, a szczególnie politykę władz, uczonych w Piśmie i kapłanów. Nie szczędził też ostrych słów ludowi, zarzucając mu, że nie chce nic zrobić, by zmienić sytuację. W wielu punktach Jezus miał rację, podobnie jak rabini, których zbliżone myśli znajdujemy na kartach Talmudu. Wielokrotnie czerpie on z mądrości wcześniejszych proroków, aby legitymizować swoje nauczanie i koncepcje, skierowane przede wszystkim do własnej społeczności.

Jak dobrze wiemy, nikt nie jest prorokiem we własnym kraju; Jezus, tak jak jego poprzednicy, spotkał się ze sprzeciwem wśród części Żydów. Jerozolimscy kapłani zdali sobie sprawę z ryzyka, jakie wynikało z próby reform, nawet jeśli mogli je uznać za konieczne. W I poł. I w. n.e. świat żydowski był rozdarty między różne kierunki religijne: saduceuszy, faryzeuszy, esseńczyków, zwolenników Jana Chrzciciela i Jezusa.

Trzeba pamiętać także o tym, że uczniowie Jana Chrzciciela i Jezusa nie żyli ze sobą w zgodzie. Z punktu widzenia Świątyni Jerozolimskiej te wewnętrzne podziały były niebezpieczne.

Inną rzeczą, której nie mogli przyjąć strażnicy żydowskiej tradycji w tamtym czasie, była idea jedynego i ostatecznego Mesjasza, Boga Wcielonego. Chociaż w ewangeliach Jezus nie mówi o sobie publicznie jako o Mesjaszu, to przecież tak widzieli go jego uczniowie. A według tradycji żydowskiej z czasów proroków w każdym pokoleniu pojawia się mesjasz, czyli mówi się tam o wielu mesjaszach, a nie o jednym – i jedynym – Mesjaszu.

Sprecyzujmy zatem, jak rozumie to pojęcie tradycja żydowska sprzed zburzenia świątyni w Jerozolimie w 70 r. n.e. Czy oczekiwany mesjasz był kimś w rodzaju nadczłowieka, politycznego lidera Izraela czy raczej zbawcy całego świata?

W języku hebrajskim mesjasz oznaczał dosłownie osobę namaszczoną oliwą, pomazańca – mógł być nim król, kapłan lub prorok. Według Biblii hebrajskiej mesjaszami byli np. patriarcha Józef, Mojżesz, król Dawid, niektórzy prorocy, jak Izajasz – a zatem wszyscy ci, którzy próbowali ratować tradycję żydowską i napominali rodaków, aby nie odchodzili od fundamentów wiary.

Żydzi w kolejnych okresach kryzysów wypatrywali zbawcy, mesjasza – tak jak i my dzisiaj, w czasach ogromnego kryzysu cywilizacji zachodniej, potrzebujemy kogoś, kto potrafi nas wyprowadzić z zapaści.

Nie istniał dla nich jeden zbawca całej ludzkości – czyli Mesjasz pisany wielką literą (po grecku, czyli w języku ewangelii, tłumaczony jako Chréstos – Chrystus).

W ewangeliach sam Nazarejczyk – jak podaje np. niedawno wydany przez francuską szkołę biblistów z Jerozolimy leksykon wiedzy o Jezusie (Dictionnaire Jesus) – nigdy nie ogłasza się bezpośrednio Mesjaszem, strofuje nawet apostołów, gdy nazywają go w ten sposób. Przedstawia się najczęściej jako „syn Człowieczy” bądź „syn Boży”, jest też nazywany przez tłumy „synem Dawida”. Terminy te odnajdujemy w Biblii hebrajskiej. Tu znów pytanie: czy „syn Boży” ma wskazywać na boskość Jezusa, czy tak rozumieli je Żydzi w tamtej epoce?

Pojęcie „syn Boży” występuje już w Torze – w Księdze Wyjścia – gdzie oznacza lud Izraela. Kiedy Bóg wysłał Mojżesza, aby wyzwolić Izraelitów z niewoli egipskiej, rzekł: „Synem moim pierworodnym jest Izrael” (4, 21). Tak więc nie mamy tu wątpliwości, że określenie dotyczy narodu wybranego, bo mówi to sam Bóg.

XXXXXX

Jezus używa tego biblijnego słowa, bo przecież sam był Żydem przestrzegającym tradycji – nie tylko czytał Pięcioksiąg i pisma proroków. Nie zapominajmy, że nie był chrześcijaninem i nie mógł czytać ewangelii, które powstały wiele dziesiątek lat po jego śmierci!

Termin „syn Boży” ma tutaj sens symboliczny. Aby to zrozumieć, należy zacząć od ogólnego pytania: czym jest bycie synem i ojcostwo? Uznaję daną osobę za mojego ojca nie tylko dlatego, że przyczynił się do mojego przyjścia na świat, ale też dlatego, że pełni on funkcję rodzicielską wykraczającą poza biologię. Ojciec przekazuje synowi wartości i tradycje, które jego potomek powinien uzupełniać i twórczo rozwijać. Takie właśnie zadanie nałożył Bóg na Izrael jako swojego symbolicznego syna. Powiedział mu: „Powierzam ci misję, nieś ją, aby mogła zatriumfować w dziejach ludzkości”.

Tak więc w tradycji żydowskiej „syn Boży” – czy to jako naród, czy jako człowiek – rozumiany jest symbolicznie, nie jako istota boska. Tym właśnie różni się od późniejszych interpretacji chrześcijańskich.

Odnosząc się do nauczania Chrystusa z Kazania na Górze, nie waha się Pan twierdzić – to cytat z książki Jésus avant le Christ: „Jezus nie wniósł nic nowego do tradycji żydowskiej ani pod względem treści, ani formy”. Ta teza może, przypuszczam, oburzyć niektórych chrześcijan…

Być może, moim celem jednak nie jest podważanie filarów chrześcijaństwa, lecz uporządkowanie pewnych kwestii. Po prostu zwracam uwagę, że duchowość chrześcijańska kształtowała się nie tylko na podstawie nauk Jezusa, ale i później dodanych przez teologów zasad, które nie mogły wyjść z ust samego Nazarejczyka.

Wiemy dziś dobrze, że same ewangelie powstawały kilkadziesiąt lat po śmierci Jezusa – ich autorzy rozwinęli jego nauczanie, spisując je w sobie właściwy sposób, co otworzyło później drogę do interpretacji teologom chrześcijańskim.

Wracając do Kazania na Górze: czy wzywanie do kochania nieprzyjaciół lub nadstawiania drugiego policzka naszym agresorom nie było moralnym novum w środowisku żydowskim I w.?

Nie, to nie była nowość.

Zatrzymajmy się więc może na chwilę, żeby to dobrze zrozumieć. Jedno z najczęściej cytowanych zdań Jezusa z Kazania na Góry brzmi: „Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują” (Mt, 5, 44). Twierdzi Pan, że podobne przykazania możemy znaleźć w Torze lub Talmudzie?

Tak, podobny przekaz znajdziemy w Biblii hebrajskiej, choć wydaje się to sprzeczne z obiegowymi wyobrażeniami o tamtej epoce. Ale powinniśmy najpierw wyjaśnić, jak rozumiemy użyty w cytowanym zdaniu termin „nieprzyjaciel”.

Moim zdaniem – piszę o tym szerzej w książce – nieprzyjaciel nie oznacza tutaj kogoś, kto walczy z nami z bronią w ręku, tylko osobę lub naród o innej kulturze, religii czy poglądach, po prostu: cudzoziemców. Tak można interpretować słowa Jezusa: dlatego uważam, że on nie wzywa nas do miłowania napastników czy najeźdźców atakujących nasz kraj, lecz tych wszystkich, którzy się od nas bardzo różnią. W tym znaczeniu nie jest to czymś nowym, bo w Pięcioksięgu Mojżeszowym znajdziemy podobne przykazania.

Bóg mówi do Izraelitów, aby przyjmowali u siebie cudzoziemców: „Przybysza, który się osiedlił wśród was, będziecie uważać za obywatela. Będziesz go miłował jak siebie samego, bo i wy byliście przybyszami w ziemi egipskiej” (Kpł 19, 33–34). W innym miejscu czytamy: „Wy także miłujcie cudzoziemca, boście sami byli cudzoziemcami w ziemi egipskiej” (Pwt 10, 19). Nieco dalej, w tej samej księdze, Bóg wzywa Izraelitów, by uważali „Edomitów” [czyli Idumejczyków, mieszkańców Idumei, leżącej na południe od Judei – przyp. red.], którzy byli wówczas w złych relacjach z Żydami, za swoich „braci” (Pwt 23, 8).

Moglibyśmy się spodziewać w tej sytuacji wezwania do zemsty – a tu mamy przykazanie miłowania tych „innych”. Jak napisałem w mojej książce: „Podstawowe przykazanie Tory »Kochaj bliźniego swego jak siebie samego« (Kpł 19, 18) pozostaje do dzisiaj wzorem wszystkich praw i zachowań”.

Niektórzy badacze ewangelii, jak zauważył m.in. biblista David Banon, nazywają Nowy Testament „chrześcijańskim midraszem Biblii hebrajskiej”. Idzie Pan tym tropem, zwracając uwagę, że autorzy ewangelii inspirowali się w wielkim stopniu typową dla judaizmu metodą komentowania pism świętych. Czym właściwie jest midrasz w tradycji hebrajskiej i dlaczego jest tak ważny?

Midrasz to rodzaj interpretacji ksiąg świętych charakterystyczny dla rabinów. Obejmuje takie środki jak alegoria i przypowieść, chętnie używane przez Jezusa w ewangeliach, przy czym zakres tego pojęcia jest dużo szerszy. Zacznijmy od tego, że każda lektura Biblii hebrajskiej jest interpretacją – bo dzisiejszy czytelnik nie jest Żydem żyjącym w czasach patriarchów czy proroków. Bóg nie przemawia do kogoś czytającego bezpośrednio jak do Mojżesza na górze Synaj. Mogę naprawdę zrozumieć dany tekst tylko wtedy, gdy biorę za punkt wyjścia swoją sytuację i próbuję na mój własny sposób wyrazić jego ponadczasowe przesłanie. To pierwszy filar midraszu.

Drugą zasadą jest to, że interpretacja tekstu zmienia się zależnie od epoki, w której żyjemy.

Stąd pytanie: czy kiedykolwiek pojmiemy znaczenie, jakie Bóg nadał słowom Biblii? Niektórzy teolodzy chrześcijańscy mówią: „Oto sens tego, co powiedział Jezus”, „Oto znaczenie słów Bożych”. Rabini odpowiadają: to absolutnie niemożliwe! Odczytywane przeze mnie znaczenie tekstu jest tylko jednym ze znaczeń, ale nigdy – ostatecznym sensem! W przeciwnym razie musielibyśmy przyjąć, że obcuję z duchem Bożym, co jest sprzeczne z zasadą stworzenia.

W dniu, w którym ktoś powie: uchwyciłem ostateczny sens, będzie tyranem, założy społeczeństwo totalitarne i odbierze ludziom wolność. Nie ma to nic wspólnego z judaizmem ani z duchem Biblii.

Tak więc Bóg prosi mnie, żebym uczłowieczył absolutne słowo, które otrzymuję od Niego, będąc w moim szczególnym położeniu. Oto istota midraszu. W języku filozoficznym można go określić jako odmianę hermeneutyki.

Powróćmy do ewangelii, o których pisze Pan, że „bardziej przypominają midrasze niż opowieści historyczne”. Jak to rozumieć? Rozpatrzmy to może na konkretnym przykładzie.

Pierwszy w kolejności przykład midraszu w ewangelii to temat dziewictwa Marii, matki Jezusa.

XXXXXXX

Jeśli trzymać się tego, co empiryczne, dziewica, która rodzi dziecko, jest czymś niemożliwym do pojęcia. Chrześcijanie mogą tylko przyjąć tę opowieść na wiarę.

I tutaj z pomocą przychodzi im interpretacja, czyli midrasz. Autor ewangelijnego tekstu chciał nam przez to powiedzieć coś ważnego: mesjasz może przyjść na świat tylko w łonie dziewicy – czyli nie za sprawą powielenia czegoś, co już było, ale przez narodziny czegoś zupełnie nowego. Mesjasz nie może przybyć, jeśli powtarzamy ciągle stare błędy. Konieczne jest najpierw odmłodzenie narodu – musi on powrócić do stanu dziewiczego. Tak można rozumieć opowieść o narodzinach Jezusa jako przyszłego mesjasza.

Weźmy inny przykład – opowieść o spotkaniu przez Jezusa Samarytanki u studni Jakubowej (J, 4, 1–26). Dlaczego Ewangelia Jana mówi nam, że Jezus opuścił Judeę i wrócił znów do Galilei, i dodaje, że „musiał przejść przez Samarię”? Przecież żydowscy czytelnicy tego tekstu znali geografię – nie trzeba było tego tłumaczyć.

Tu nie chodzi jednak o lekcję geografii w wykonaniu Jezusa, tylko o coś dużo piękniejszego. I znów wracamy do midraszy. Jezus przedstawia się nam jako ktoś, kto chce zjednoczyć Izrael, który był wówczas podzielony politycznie na część północną i południową, a Samaria leżała pośrodku. Możemy zrozumieć zdanie ewangelisty w ten sposób, ze Jezus był „zmuszony”, by zatrzymać się w tym miejscu, aby połączyć północ z południem i zjednoczyć na nowo Żydów, tak jak kiedyś uczynił to Dawid. Wtedy opowieść ewangelisty staje się jasna – rozumiemy, dlaczego autor napisał, że Jezus „musiał” zatrzymać się w Samarii.

W wielu miejscach ewangeliczny Jezus używa alegorii lub przypowieści, które w tradycji żydowskiej nazywa się łącznie, nie rozróżniając tych gatunków, midraszami. Nie można tych opowieści pojmować dosłownie. Są właśnie próbą „odmłodzenia” wydarzeń przekazanych przez biblijną tradycję. Oto siła midraszy.

Także my dzisiaj, czytając ewangelie, powinniśmy odmładzać słowa spisane prawie 2 tys. lat temu, czyli rozumieć je zgodnie z naszym czasem. Nie ma jednego ostatecznego sensu. Jeśli stosujemy midrasze, wykluczamy niebezpieczeństwo ekstremizmu, fanatyzmu i obskurantyzmu.

Przyznam, że nie do końca przekonuje mnie teza, iż nauczanie Jezusa było tylko kontynuacją myśli proroków i rabinów. Czy jego oryginalność nie tkwiła w tym, że własnym przykładem dawał świadectwo? I że nie wahał się głosić nadziei zbawienia, mówiąc współcześnie, „wykluczonym” ówczesnego świata żydowskiego: poganom, Samarytanom, celnikom i prostytutkom?

Nie sposób zaprzeczyć, że Jezus starał się upowszechnić moralne przesłanie judaizmu, uczynić je uniwersalnym. Pytanie jednak: czy nie było na to za wcześnie? Nawet dzisiaj wydaje się, że nie dojrzeliśmy do tego – mamy wciąż do czynienia z zamykaniem się w sobie jednostek, grup i narodów, a w efekcie z wojnami oraz z ostrą konkurencją polityczną i gospodarczą. Tak jakby ludzkość nie była zdolna do przyjęcia uniwersalnych zasad.

Różnica między Jezusem a wcześniejszymi prorokami polega na tym, że, kierując się najlepszymi intencjami, posunął się bardzo daleko w krytyce żydowskiej tradycji, jej rytów. Groziło to zakwestionowaniem Prawa żydowskiego – dlatego naukom Jezusa sprzeciwiali się faryzeusze. Cały judaizm opiera się na przestrzeganiu Prawa, czyli na przyjęciu istnienia nieprzekraczalnych zasad. Te zasady, jak powiedziałem, kolejne pokolenia interpretują i wzbogacają na swój sposób, przy czym nie powinny ich podważać.

Jeśli, zgodnie z Pana interpretacją, nauczanie Jezusa mieści się w ramach judaizmu, to kiedy dokonało się zerwanie? Od którego momentu możemy mówić o nowej religii ?

Pierwszy, który naprawdę podważył zasady religii żydowskiej, nie był Jezus, tylko Paweł z Tarsu. To on jest prawdziwym twórcą chrześcijaństwa. Po śmierci Jezusa apostoł Piotr chciał kontynuować Prawo żydowskie, ale nie zgadzał się z tym Paweł. Uznał on, że Prawo żydowskie stało się anachroniczne, polecił porzucić nieżydowskim wyznawcom Jezusa szabat, obrzezanie i całą hebrajską tradycję. To on zerwał z judaizmem – choć przecież sam był Żydem i faryzeuszem (zanim stał się chrześcijaninem). Rozumiem go: skoro pragnął nawrócić na nową religię pogan, to był zmuszony porzucić wiele rygorystycznych reguł judaizmu. Jednak wraz z konwersją wiernych spoza świata żydowskiego kultura pogańska przeniknęła do chrześcijaństwa.

Punktem zwrotnym był sobór jerozolimski [z poł. I w. n.e. – przyp. red.], kiedy wyznawcy Jezusa zdecydowali, że nowa religia rozwinie się w kierunku nadanym przez Pawła, a nie Piotra.

Pierwsi chrześcijanie doszukiwali się w Biblii hebrajskiej potwierdzenia prawdy o Jezusie jako – zapowiadanym przez proroków – Mesjaszu, zgodnie z późniejszym zdaniem św. Augustyna: „Nowy Testament w Starym jest ukryty, a Stary w Nowym znajduje wyjaśnienie”. Te próby „chrystianizowania” Tory i szerzej: Biblii hebrajskiej, nie odeszły w przeszłość. Pan twierdzi, że przejawem antyjudaizmu jest nazywanie przez katolików Biblii hebrajskiej „Starym Testamentem”. Dlaczego?

Według chrześcijan skoro Nowy Testament przyszedł po „Starym”, to znaczy, że jest od niego lepszy. Żydzi nie mogą zaakceptować tego określenia. Dla nich przymierze Izraelitów z Bogiem jest wieczne i definitywne, nie uległo przedawnieniu, gdyż jest podstawą kultury żydowskiej. Chrześcijanie twierdzą, że Bóg zawarł z ludźmi za pośrednictwem Jezusa nowe przymierze, będące przedłużeniem pierwszego zawartego przez Niego z Izraelem. Jeśli używamy takich terminów, to nie ma żadnego problemu, może się toczyć dyskusja. Ale dlaczego mówić o „Starym Testamencie”?

Niektórzy chrześcijanie mówią dziś, zamiast „Stary”, „Pierwszy Testament”. Co Pan o tym myśli?

Gdyby ta forma rozpowszechniła się w Kościele, przyjąłbym to z radością!

Z tą kwestią związana jest chrześcijańska teologia substytucji, określająca Kościół jako „Nowy Izrael” (łac. Verus Israel). Chrześcijanie mieliby zastąpić naród żydowski, tworząc nowe przymierze z Bogiem – ale z naszego punktu widzenia to niemożliwe!

Uważam, że współczesny Kościół powinien pozbyć się resztek uprzedzeń antyjudaistycznych w swojej teologii, takich jak używanie terminów: „Stary Testament” czy „Nowy Izrael”.

Czy pomimo rozmaitych rozbieżności można dziś mówić o bliskości między chrześcijanami a Żydami?

Bez wątpienia w dialogu między judaizmem a chrześcijaństwem dokonał się niewyobrażalny skok w ciągu ostatnich 60 lat – począwszy od ogłoszenia przez II Sobór Watykański deklaracji Nostra aetate w 1965 r. Przez dwa tysiąclecia chrześcijanie wyrządzili Żydom wiele złego – teraz widzimy papieża Franciszka przed Murem Zachodnim w Jerozolimie [przed nim byli tam Jan Paweł II i Benedykt XVI – przyp. red.], a w rzymskiej synagodze słyszymy z ust dostojników Kościoła, że judaizm znajduje się w sercu chrześcijaństwa!

XXXXXXX

W obliczu obecnego kryzysu, gdy kultura zachodnia i demokracja są atakowane ze wszystkich stron (nie tylko we Francji), pojawia się pytanie: jeśli chrześcijanie i Żydzi nie podadzą sobie ręki, to gdzie znajdzie się nasza cywilizacja?

W swojej książce zwraca Pan uwagę, że przeszkody we wzajemnym dialogu leżą zarówno po stronie chrześcijańskiej, jak i żydowskiej. Mowa tu choćby o postrzeganiu samego Jezusa w tradycji judaizmu. Jeśli otworzymy Talmud, to przeczytamy w nim słowa: „W przeddzień Paschy powieszono Jezusa Nazarejczyka, (…) ponieważ praktykował magię, uwiódł Izraela i poprowadził lud na błędne drogi” (przekład za: A. Świderkówna, Rozmowy o Biblii. Nowy Testament).

Tak, to prawda, i nie będę ukrywał, że nawet dzisiaj niektórzy Żydzi mają negatywne wyobrażenie o Jezusie. Ale trzeba zrozumieć, że Talmud powstawał w czasie, gdy kształtowała się doktryna kościelna. Ówcześni rabini musieli na to zareagować, bo bali się, że Żydzi będą się nawracać na chrześcijaństwo. Stąd przywódcy judaizmu głosili rzeczy, które wydają się dzisiaj niedopuszczalne. Jednak powinniśmy umieścić te wypowiedzi w kontekście historycznym – tzn. polemiki z chrześcijanami i strachu przed przechodzeniem Żydów na nową religię. Rabini starali się chronić swoich współwyznawców, używając słów, które trudno nam obecnie przyjąć.

Na szczęście dzisiaj potrafimy pokonać te historyczne przeszkody.

Dla mnie samego dialog z moimi braćmi chrześcijanami jest źródłem radości. Przez lata prowadziłem z nimi wspólne seminaria.

Kontakt z chrześcijańską duchowością i moralnością bardzo wiele mi przyniósł.

Chcę podkreślić, że w mojej książce o Jezusie nie chciałem w żadnym razie krytykować chrześcijaństwa ani teologii Kościoła katolickiego. Jednak, moim zdaniem, wielu chrześcijan ma wciąż mylne pojęcie o judaizmie – i to właśnie pragnę skorygować.

Czy Jezus z Nazaretu jest dziś obecny w myśli i nauczaniu judaizmu? Jak się go tam postrzega?

Prawdę mówiąc, współcześni rabini zwykle wcale nie mówią o Jezusie. Jeśli się już pojawia obraz Jezusa, to raczej negatywny, obarczają go – niesłusznie – winą za wszystkie nadużycia popełnione przez Kościół w średniowieczu.

Inaczej myśliciele żydowscy – ci dociekają prawdy o całej historii Jezusa i ewangeliach, pozostają w stałym dialogu z chrześcijanami. Moja książka mieści się w tym właśnie nurcie.

Mówiąc o różnym postrzeganiu Jezusa, wracam do rzeczy dla mnie najważniejszej – do midraszy. Wiedza religijna nie służy do tego, by kogoś przekonać czy by uprawiać propagandę. Przekazuje się ją, by ukazać zawartą w dawnych tekstach potężną duchowość – niech ten, kto słucha, sam zdecyduje, czy odda się tej mocy czy nie.

Mimo upływu czasu słowo Boże nie traci swojej siły twórczej. Nigdy. Przekazując je, powinniśmy budzić w słuchaczach pragnienie myślenia, skłonić ich, by chcieli się dowiedzieć więcej, studiowali na własną rękę. Na tym właśnie polega duchowość – być pobożnym to nie znaczy być głupim.

Armand Abécassis – pochodzący z rodziny Żydów sefardyjskich z Maroka dr filozofii, egzegeta biblijny i pisarz. Emerytowany wykładowca filozofii Uniwersytetu Bordeaux-III. Autor wielu książek, m.in.: En vérité je vous le dis. Une lecture juive des Evangiles (Zaprawdę, powiadam Wam. Żydowskie odczytanie Ewangelii), Judas et Jésus. Une liason dangereuse (Judasz i Jezus. Niebezpieczny związek) i Jésus avant le Christ (2019). Od wielu lat zaangażowany w dialog między judaizmem i chrześcijaństwem