Getto: dzielnica wykluczenia.

Mur stał się granicą między życiem i śmiercią

fot. ŻIH/Forum Pierwsza forma wygrodzenia dzielnicy, róg Chłodnej i Żelaznej, zima 1939/40 r.

fot. ŻIH/Forum Pierwsza forma wygrodzenia dzielnicy, róg Chłodnej i Żelaznej, zima 1939/40 r.

Źródło: Polityka, POMOCNIK HISTORYCZNY, Powstanie w geetcie warszawskim

Jacek Leociak

Od ogrodzenia murem warszawskiego getta, przez wygłodzenie i wyniszczenie, po likwidację w postaci wywózki do obozów śmierci.

Przed zamknięciem. Z chwilą wybuchu wojny rozpoczął się najtragiczniejszy okres w dziejach warszawskiej społeczności żydowskiej (ok. 360 tys. osób, niespełna 30 proc. mieszkańców miasta). Mało kto zdawał sobie wówczas sprawę, że będzie to trwający 44 miesiące ostatni akt, po którym pozostaną tylko popiół i gruz.

W październiku 1939 r. wyszło zarządzenie o zablokowaniu kont bankowych, depozytów i oszczędności Żydów, zakaz posiadania gotówki przekraczającej 2 tys. zł, a także limit tygodniowych wypłat do 250 zł i płatności na rzecz Żydów do 500 zł. Wszystkie te ograniczenia miały rujnujący wpływ na żydowski handel, usługi, wytwórczość. 26 października 1939 r. gubernator generalny Hans Frank wydał rozporządzenie o przymusie pracy dla Żydów mieszkających w Generalnym Gubernatorstwie. Wyłapywanych na ulicach zaciągano do pracy przy odśnieżaniu i odgruzowywaniu Warszawy. Dla Niemców był to często jedynie pretekst do znęcania się nad swymi ofiarami. Złą sławą cieszyły się szczególnie pomieszczenia Sejmu przy ul. Wiejskiej i garaże SS na Dynasach.

W połowie listopada 1939 r. żydowskie przedsiębiorstwa zostały objęte przymusowym zarządem komisarycznym, co w praktyce oznaczało wywłaszczenie. W tym też czasie Niemcy zamknęli wszystkie szkoły powszechne i średnie pod pretekstem epidemii tyfusu; o ile jednak polskie placówki powszechne i zawodowe zostały otwarte już 7 grudnia, o tyle żydowskie dopiero we wrześniu 1941 r. Od 1 grudnia 1939 r. Żydzi musieli nosić na prawym rękawie opaskę z gwiazdą Dawida. Od wiosny 1940 r. zaczęto tworzyć dla nich specjalne obozy pracy przymusowej (Judlagi).

Od początku okupacji Niemcy maltretowali wyróżniających się strojem i wyglądem pobożnych Żydów złapanych na ulicy, obcinając im brody, zmuszając do upokarzających zachowań. W październiku 1939 r. wydano zakaz uboju rytualnego (szechity). W styczniu 1940 r. nakazano zamknięcie mykw, uniemożliwiając tym samym rytualną kąpiel. Pod groźbą drakońskich kar pobożni Żydzi chodzili do konspiracyjnych łaźni rytualnych. Okupacyjne władze wprowadziły również zakaz zbiorowych modlitw w synagogach i mieszkaniach prywatnych. Powstawały nielegalne domy modlitwy. Zakaz ten cofnięto na wiosnę 1941 r. i w czerwcu nastąpiło uroczyste otwarcie Głównej Synagogi na Tłomackiem, a jesienią uruchomiono synagogi przy ul. Twardej 6 i ul. Dzielnej 7.

W pierwszym okresie okupacji Żydzi byli niejednokrotnie napadani na ulicach przez grupy polskich wyrostków. Apogeum ekscesów przypadło na okres Świąt Wielkanocnych 1940 r. Zajścia zostały sprowokowane w sposób klasyczny dla pogromów. Polski chłopiec ukradł jabłko ze straganu przy Halach Mirowskich i został poturbowany przez żydowskich handlarzy. Rozeszła się pogłoska o zamordowaniu chrześcijańskiego dziecka. Zajścia, nazywane później pogromem wielkanocnym, trwały od 22 do 29 marca. Rozbijano i plądrowano sklepy, rabowano mieszkania, bito przechodniów z opaskami, wznoszono antysemickie okrzyki. Ekscesy były inspirowane przez Niemców, ale trafiły na podatny grunt. Miały skompromitować Polaków, przedstawić Niemców w roli bohaterskich obrońców Żydów oraz uzasadnić utworzenie getta koniecznością ich ochrony przed Polakami antysemitami.

„Obszar zagrożony tyfusem”. Do pierwszej próby utworzenia getta w Warszawie doszło między 4 a 14 listopada 1939 r. Delegacja Judenratu (Rady Żydowskiej; były to powołane przez okupanta organy do administrowania żydowskimi społecznościami) interweniowała w tej sprawie u gen. Karla von Neumanna-Neurode’a, wojskowego komendanta miasta, a ten wstrzymał wykonanie polecenia SS. Od stycznia 1940 r. zaczęło obowiązywać rozporządzenie zakazujące Żydom zmiany miejsca zamieszkania bez specjalnego zezwolenia, zaś luty przyniósł zakaz jazdy koleją. Wszystko to zmierzało do coraz surowszego ograniczenia swobody poruszania się.

18 stycznia 1940 r. przyjechał do Warszawy Waldemar Schön; jego zadaniem było utworzenie getta. Gubernator dystryktu warszawskiego Ludwig Fischer powierzył mu nadzór nad programem przemieszczeń ludności, mianując go pełnomocnikiem do spraw przesiedleń. 23 stycznia powstał w urzędzie szefa dystryktu Wydział Przesiedleń (Umsiedlung) pod kierunkiem właśnie Schöna.

W lutym 1940 r. Schön planował utworzenie getta na Pradze, jednak już w marcu wszystkie przygotowania zostały wstrzymane w związku z koncepcją założenia żydowskiego rezerwatu na Lubelszczyźnie (Lublinlandu), dokąd mieli być przetransportowani Żydzi z Generalnego Gubernatorstwa. W Warszawie pojawiły się dwujęzyczne tablice ostrzegawcze: „Seuchensperrgebiet. Nur Durchfahrt gestatte/Obszar zagrożony tyfusem. Dozwolony tylko przejazd”. Wygradzały one, szczególnie w części północnej, kształtujący się już od połowy XIX w. teren, na którym zamieszkiwał największy odsetek warszawskich Żydów (tzw. dzielnica północna, nalewkowska). 27 marca Judenrat otrzymał oficjalne polecenie postawienia muru wokół „Seuchensperrgebietu”.

W początkach kwietnia Niemcy porzucili projekt rezerwatu dla Żydów na Lubelszczyźnie. Pojawiła się nowa koncepcja utworzenia dwóch gett na peryferiach Warszawy: jednego obejmującego na zachodzie tereny Woli i Koła, drugiego zajmującego na wschodzie obszar Grochowa. Zakładano, że takie ich usytuowanie na obrzeżu miasta zminimalizuje szkody w gospodarce, przemyśle i komunikacji. Tymczasem ruszyła budowa murów wokół „Seuchensperrgebietu”. Kosztami ich wznoszenia został obarczony Judenrat. Prezes Rady Żydowskiej Adam Czerniaków 13 kwietnia zapisał w dzienniku: „Za mury zapłacimy”. Roboty budowlane i ustawianie tablic ostrzegawczych na obrzeżach „obszaru zagrożonego tyfusem” zakończono w pierwszej dekadzie czerwca.

„Dzielnica dla Żydów” i przesiedlenia. 7 sierpnia 1940 r. Stadthauptmann (starosta) Warszawy Ludwig Leist wydał zarządzenie dotyczące owego „obszaru zagrożonego tyfusem”. Żydzi mieszkający w dzielnicy niemieckiej (składały się na nią tzw. dzielnica rządowa w rejonie dzisiejszego placu Piłsudskiego i tzw. dzielnica policyjna w rejonie ul. Szucha) mieli się natychmiast wyprowadzić; żydowskim lokatorom w dzielnicy polskiej pozwolono chwilowo pozostać; Żydzi przyjeżdżający do Warszawy mogli zamieszkać tylko w strefie już otoczonej murami. Zrezygnowano z tworzenia gett peryferyjnych i postanowiono założyć jedno na obszarze „Seuchensperrgebietu”. Ani w zarządzeniu Leista, ani w przesłanych Judenratowi wyjaśnieniach nie padło słowo getto, tylko „Wohngebiet der Juden” – teren zamieszkiwania, dzielnica dla Żydów.

2 października (w wigilię żydowskiego Nowego Roku, Rosz ha-Szana) szef dystryktu warszawskiego Fischer podpisał oficjalne zarządzenie o utworzeniu getta w Warszawie, zawierające załącznik w postaci spisu ulic stanowiących jego granice. 12 października (w Jom Kipur, święto zamykające Dziesięć Dni Pokuty po Nowym Roku) zarządzenie Fischera o utworzeniu trzech dzielnic mieszkaniowych (niemieckiej, polskiej i żydowskiej) zostało ogłoszone przez uliczne megafony. Zakończenie przesiedlenia między tymi rejonami miasta Niemcy zapowiedzieli na 31 października. Później okupacyjne władze zgodziły się przedłużyć ten termin do 15 listopada.

Od tej pory przebieg granic tworzonego getta będzie podlegać nieustannym korektom i przesunięciom. Rozgorzeje walka o poszczególne ulice i domy. Istniejąca od początku niepewność i nieokreśloność co do granic obszaru przymusowego zamieszkania Żydów osiągnie swoje apogeum. „Opowiadano mi o pewnym [Żydzie] – pisał Emanuel Ringelblum, historyk, działacz społeczny i publicysta, 8 listopada – który siedem razy przeprowadzał się z powodu zmiany granic getta. Inny zaś cztery razy: wysiedlony z Hożej, Freta, Grzybowskiej 68 i stamtąd po raz czwarty”.

Ostateczne zamknięcie. 16 listopada 1940 r. warszawskie getto zostało ostatecznie zamknięte. Opuszczanie jego terenu bez specjalnych przepustek (żółte dla Niemców, volksdeutschów i Polaków, żółte z niebieskim paskiem dla Żydów) było zabronione. Wejść strzegła żandarmeria niemiecka, policja polska (granatowa) i policja żydowska (Służba Porządkowa). Ustalono 22 bramy (tzw. wachy).

Mury biegły wzdłuż linii kamienic, rozdzielały sąsiadujące posesje, odcinały chodniki od ulic, przegradzały ulice na pół. Tworzyły obcy, wrogi i opresyjny układ miejskiej przestrzeni. Powstało gigantyczne więzienie w środku miasta, obszar wyłączony, odseparowany, hermetycznie zamknięty. A jednak granice getta były nieustannie naruszane przez szmuglerów, kurierów podziemia politycznego, potem przez tych, którzy uciekali z zamkniętej dzielnicy. W owej więziennej przestrzeni były enklawy względnej swobody czy prywatności, np. mieszkanie (w miarę upływu czasu coraz bardziej zatłoczone), podwórko w kamienicy odgrodzone od ulicy zamkniętą bramą (gdzie odbywały się spotkania, recytacje, koncerty). Niezwykle rzadką enklawę stanowiła zieleń, której w getcie prawie nie było. Dlatego wszelkie jej najwątlejsze przejawy postrzegano jako znaki wyłamujące się z więziennego porządku.

Mur najeżony odłamkami szkła nie mógł jednak całkowicie przesłonić sobą „tamtej strony”. Była ona widoczna z wyższych pięter kamienic czy z drewnianego mostu dla pieszych nad ul. Chłodną. Mur stał się granicą między życiem i śmiercią, wolnością i niewolą, nadzieją i rozpaczą, piekłem i normalnością.

Przestrzeń miasta zadekretowana jako zamknięty obszar getta współistniała z przestrzenią zadekretowaną jako otwarta, chociaż okupowana. I w tym tkwiło sedno tortury. Możliwość zachowania wzrokowego kontaktu z „tamtą stroną”, jej dotykalna bliskość stwarzała nieodparte wrażenie continuum przestrzeni. W rzeczywistości wspólna przestrzeń przestała istnieć. Getto było nieustanną aluzją do utraconej wolności, nieustannie uzmysławiało radykalność i nieodwracalność zamknięcia, a zarazem jego umowność. Świat za murami był wszak tuż, na wyciągnięcie ręki. Ale z fizyczną bliskością obu światów drastycznie kontrastowała dzieląca je przepaść. Pokonanie odległości kilku kroków między jedną a drugą stroną ulicy przedzieloną murem było zabronione pod karą śmierci.

Organizacja życia za murami. W październiku 1939 r. w Warszawie żyło – jak już wspomnieliśmy – ok. 360 tys. Żydów. Do chwili zamknięcia getta do miasta przybyło ok. 90 tys. żydowskich uchodźców i przesiedleńców z ziem wcielonych do III Rzeszy i z dystryktu warszawskiego. W styczniu 1941 r. ludność zamkniętej dzielnicy liczyła ok. 400 tys. mieszkańców, zaś latem 1941 r. – w okresie największego zagęszczenia – sięgała 460 tys. Władzę nad gettem sprawowali żelazną ręką Niemcy – panowie życia i śmierci. Bezpośrednie zarządzanie masą stłoczonych za murami ludzi oddali samym Żydom.

Tuż po wybuchu wojny przewodniczący żydowskiej gminy wyznaniowej w Warszawie Maurycy Mayzel opuścił Polskę. (Jesienią 1942 r. zostanie zamordowany podczas likwidacji getta w Kowlu). 22 września 1939 r. prezydent broniącej się Warszawy Stefan Starzyński powołał na opuszczone stanowisko Adama Czerniakowa. Po kapitulacji Polski Niemcy rozwiązali gminy żydowskie, a na ich miejsce powołali wspomniane Judenraty (Rady Żydowskie) lub Aeltestenraty (Rady Starszych), mające reprezentować społeczność żydowską wobec władz okupacyjnych, a będące de facto wykonawcami poleceń okupanta. Już 4 października 1939 r. Niemcy zatwierdzili Czerniakowa na stanowisku przewodniczącego warszawskiego Judenratu. Strukturę rady, niezmiernie rozbudowaną, skomplikowaną i zmieniającą się w czasie, tworzyły liczne wydziały, komisje, referaty i agendy obejmujące niemal wszystkie aspekty życia społecznego, ekonomicznego, religijnego.

Na rozkaz niemieckich władz Judenrat utworzył Żydowską Służbę Porządkową (Jüdischer Ordnungsdienst, SP), zwaną powszechnie policją żydowską. Do czasu zamknięcia getta zwerbowano ok. 1700 funkcjonariuszy. Komendantem został Józef Andrzej Szeryński (Szynkman), przed wojną pułkownik Policji Polskiej. Do obowiązków SP należało przede wszystkim patrolowanie granic getta oraz pilnowanie porządku na ulicach. Przychylny początkowo stosunek do żydowskich policjantów zmienił się, kiedy wiosną 1941 r. wzięli oni udział w brutalnych łapankach mieszkańców getta uchylających się od przymusowych wyjazdów do obozów pracy. Czarną kartę zapisała policja żydowska podczas akcji wysiedleńczej, między lipcem i wrześniem 1942 r., biorąc czynny udział w wyłapywaniu, tropieniu i selekcji mieszkańców getta, doprowadzaniu ich na Umschlagplatz i ładowaniu do wagonów (o czym dalej).

Żydowska Samopomoc Społeczna. Działalność opiekuńcza w getcie rozwijała się dwutorowo: w obszarze samopomocowych działań społecznych oraz czynności podejmowanych przez Judenrat. Między urzędnikami Rady Żydowskiej a aktywistami społecznymi dochodziło do napięć i sporów. Adolf Berman – dyrektor Centralnego Towarzystwa Opieki nad Sierotami i Dziećmi Opuszczonymi, po wojnie przewodniczący Centralnego Komitetu Żydów w Polsce – nazywał to sporem o duszę getta i źródeł konfliktu szukał przede wszystkim w niechęci przedstawicieli żydowskich partii politycznych i środowisk społecznych do powstałego z niemieckiego nadania Judenratu.

Żydowska Samopomoc Społeczna w warszawskim getcie spełniała wiele funkcji, nieraz daleko wykraczających poza klasyczne formy tego typu aktywności. W polu działań organizacji samopomocowych znajdowała się, oprócz zadań opiekuńczych sensu stricto, aktywność kulturalno-oświatowa, różne formy tajnego nauczania, a także życie religijne i towarzyskie. Ogniwa społecznej samopomocy odgrywały też rolę nieformalnego samorządu getta, przede wszystkim dzięki potężnej sieci komitetów domowych, koordynowanych przez Sekcję Pracy Społecznej, której przewodniczył wspomniany Emanuel Ringelblum. W tym też obszarze plasował się zespół przedstawicieli stronnictw politycznych, stanowiący szeroką reprezentację mieszkańców getta.

Trzy wielkie wyzwania. Działalność samopomocowa koncentrowała się wokół trzech wielkich wyzwań: głodu, napływu uchodźców oraz tragicznego losu dzieci. Pomoc żywnościową niesiono przede wszystkim poprzez sieć kuchni społecznych oraz dożywianie w ramach pomocy sąsiedzkiej organizowanej przez komitety domowe. W szczycie działalności takich kuchni – między majem a wrześniem 1941 r. – wydawały one dziennie ok. 120 tys. zup (wodnistych z powodu ograniczonych racji żywnościowych).

Tymczasem do zamkniętego już getta wciąż napływali Żydzi wysiedlani z gett prowincjonalnych, a wiosną 1942 r. także z III Rzeszy. Wobec katastrofalnej sytuacji mieszkaniowej problem ulokowania kolejnych dziesiątków tysięcy ludzi był nie do rozwiązania. Na potrzeby przesiedleńców adaptowano najróżniejsze pomieszczenia zwane punktami dla uchodźców, których mieszkańcy masowo wymierali.

Najtragiczniejszy był los dzieci. Panorama ich cierpienia, ostatecznego poniżenia i wyniszczenia to jeden z najlepiej utrwalonych w społecznej świadomości wizerunków getta. Okutane w łachmany, brudne, przemarznięte, opuchnięte z głodu, żebrzące z rozdzierającym lamentem na ulicach bądź konające bezgłośnie pod ścianami domów. Osierocone, bezradne, chore, porzucone i zdane na łaskę losu. Dziecięcy szmuglerzy, zaopatrujący mieszkańców zamkniętej dzielnicy w żywność i utrzymujący swe głodujące rodziny przy życiu. W getcie było ok. 30 sierocińców i internatów, w tym Dom Sierot Janusza Korczaka przeniesiony z macierzystej siedziby przy Krochmalnej za mury, najpierw na Chłodną 33, potem Sienną 16. Pomimo nadludzkich wysiłków rzesz wychowawców, świetliczanek, społeczników – dzieci ginęły. „Oto raz widziałam na własne oczy – zapisała Rachela Auerbach, kierowniczka kuchni dla literatów na ul. Leszno 40 – trupa dziecięcego przykrytego płachtą plakatu Miesiąc Dziecka, z napisem: Ratujmy dzieci! Nasze dzieci muszą żyć!”.

Pracownicy opieki społecznej zdawali sobie sprawę, że ich heroiczne wysiłki nie mogą przynieść pożądanych rezultatów. Rachela Auerbach notowała w swoim dzienniku: „Cała działalność naszych instytucji dobroczynnych nazwana być powinna śmiercią na raty, rozkładaniem śmierci na raty. Należy sobie nareszcie to uświadomić, że uratować kogoś od śmierci nie możemy, nie mamy czym. Możemy tylko tę śmierć odwlec, przewlec, ale nie zapobiec jej”. W podobnym duchu sytuację gettowej służby zdrowia i zamkniętych za murami lekarzy ujmowała Adiny Blady-Szwajger, lekarka szpitala dla dzieci im. Bersohnów i Baumanów. Pisała o „nadludzkiej medycynie”. Nadludzkiej, bo stojącej wobec wyzwań przekraczających ludzkie możliwości. Nadludzkiej, bo starającej się przeciwstawić wątłe, ograniczone i wciąż malejące siły nabierającej coraz większego impetu machinie terroru i zagłady. Nadludzkiej także dlatego, że zmuszonej działać w poczuciu kompletnej bezradności, tę bezradność traktować jako stan trwały, i wbrew temu wszystkiemu robić, co tylko można.

Getto historyczne i nazistowskie

W średniowiecznej Europie powstawanie skupisk żydowskich w wydzielonych częściach miasta było zjawiskiem powszechnym. Wyrażały się w ten sposób dwie tendencje: zewnętrzny przymus i wewnętrzny wybór. Doktryna segregacji (zakaz wspólnego zamieszkiwania chrześcijan i Żydów, która przybrała ostateczny kształt po Soborze Laterańskim III w 1179 r.) ewoluowała w kierunku doktryny izolacji (specjalne oznakowanie Żydów i skupianie ich w odrębnych dzielnicach). Gwałtowna fala prześladowań w czasie wypraw krzyżowych, próba ocalenia odrębności religijnej i kulturowej, postawa wewnętrznej solidarności prześladowanych, praktyczne względy samoobrony – to wszystko skłoniło samych Żydów do zamieszkiwania razem w wydzielonych miejscach. Istnieje jednak zasadnicza różnica między tak rozumianym miejscem zamieszkania Żydów a gettem. Po pierwsze, jest to obszar dobrowolnego osiedlenia. Po drugie, nie jest zamknięty. Getto historyczne miało izolować, getto nazistowskie stanowiło formę eksterminacji pośredniej, było przedsionkiem tzw. ostatecznego rozwiązania. (JL)

Wyzwanie podstawowe: przetrwać. Żydzi na różne sposoby próbowali przetrwać. Różnorodne sposoby przetrwania to właśnie dzieje żydowskiego oporu cywilnego, przybierającego wielorakie formy. W świecie, w którym praktycznie wszystko było zabronione, w którym Żydowi zabroniono żyć, już sama decyzja, by przetrwać, była aktem oporu. W sferze materialnej było to zdobywanie jedzenia i środków do życia, a więc szmugiel, handel uliczny, ale także wytwórczość, usługi, przemysł gettowy. W sferze duchowej – konspiracyjne życie religijne, edukacja, działalność polityczna, ale także rozrywka i kultura: kawiarnie, koncerty, recitale, spektakle teatralne. Były one jednak dostępne tylko dla nielicznych.

Fenomenem bez precedensu jest liczący blisko 30 tys. kart zbiór różnego typu dokumentów, świadectw, relacji, druków i zdjęć, gromadzony z narażeniem życia przez sztab konspiratorów działających pod kierunkiem Emanuela Ringelbluma jako grupa Oneg Szabat (Radość Soboty). Chodzi o Konspiracyjne Archiwum Getta Warszawy, zwane Archiwum Ringelbluma. Kolekcja, tworzona według ścisłych zasad metodologicznych przez zespół fachowców dokumentalistów oraz przez ludzi nauki, literatury, kultury, społeczników, nie ma sobie równych w Europie. W żadnym bowiem skupisku żydowskim egzystującym pod niemieckim terrorem nie podjęto inicjatywy na tak wielką skalę.

Sądowa enklawa. Gmach Sądów Grodzkich na Lesznie (obecnie Sąd Okręgowy w Warszawie, al. Solidarności 127) znalazł się w obrębie getta, tworząc jedną z najniezwyklejszych enklaw w zamkniętej dzielnicy. Setki pomieszczeń i korytarzy wraz z całym budynkiem uzyskały status eksterytorialny i stały się miejscem przejścia między gettem a stroną aryjską. Do wnętrza można było wejść z dwóch stron: z getta od ul. Leszno, ze strony aryjskiej od ul. Ogrodowej. Strażników łatwo było przekupić. Sądowy gmach stał się więc miejscem ożywionego ruchu osobowego w obie strony oraz załatwiania różnych interesów. Tutaj działała swoista gettowa giełda: sprzedawano dolary, złote ruble i inne waluty, handlowano biżuterią i złotem. Na terenie sądów spotykali się rozdzieleni murem zakochani. Z przejścia przez gmach korzystała żydowska konspiracja, a także ci, którzy zdecydowali się uciec na aryjską stronę.

Szmalcownicy. Na wychodzących z getta czekali jednak szmalcownicy. Przy wszystkich przejściach i bramach stały ich dziesiątki. Ita Diamant opisuje swoją drogę od bramy na Żelaznej przy Lesznie do Dworca Głównego w Alejach Jerozolimskich. „Gdyśmy tylko zrobili pierwsze trzy kroki z drugiej strony getta, napadła na nas cała szarańcza chłopców większych, szantażystów. O tym ja przedtem nie miałam zielonego pojęcia, że coś takiego może mnie spotkać po drugiej stronie. Zaczęli latać za nami i (...) krzyczeć, żeby im dać pieniądze. Byliśmy bez opasek oczywiście. Z początku myślałam: damy temu coś, tamtemu coś i odczepią się, ale to była jak szarańcza. Jeden odchodził – przysyłał drugiego, drugi odchodził – przysyłał trzeciego. W końcu ja widziałam, że nic z tego nie wyjdzie. (...) Wsiedliśmy do dorożki. (…) Jedziemy dorożką i nagle koło dorożki jeden na rowerze, i drugi, i trzeci na rowerze. Każdy wyciąga rękę i każdemu trzeba dać. (...) Co tu dużo opowiadać. Jak żeśmy [wsiedli do pociągu] – nie mieliśmy już ani pierścionków, ani zegarka, ani butów. Nic nie mieliśmy już”.

Szmalcownicy potrafili śledzić swoje ofiary i szantażować je wielokrotnie. Część ukrywających się, ogołocona z pieniędzy, nie mogąc znieść ciągłego zagrożenia denuncjacją, wracała do getta. Szantażowanie Żydów spotkało się z reakcją ze strony polskich władz podziemnych. W marcu 1943 r. kierownictwo Walki Cywilnej wydało komunikat zapowiadający karanie szmalcowników. Rada Pomocy Żydom Żegota bardzo aktywnie domagała się zdecydowanej walki z donosicielami i stosowania wobec szantażystów, podobnie jak wobec agentów gestapo, kary śmierci. Pierwsze wyroki na szmalcownikach wykonano dopiero w lipcu 1943 r., już po zdławieniu powstania w getcie.

Warszawiacy patrzą na getto. Całkowite rozerwanie połączeń tramwajowych na tak znacznym obszarze w północnej części miasta było nie do przyjęcia. Spowodowałoby zablokowane tras przelotowych wschód–zachód (ulice Leszno i Chłodna) oraz południe–północ, czyli najkrótszej drogi prowadzącej ze Śródmieścia na Żoliborz. Zastosowano więc wyjście kompromisowe, praktyczne ze względów komunikacyjnych, ale stanowiące wyłom w zasadzie pełnej izolacji. Wprowadzono mianowicie instytucję tranzytu. Aryjskie tramwaje podczas przejazdu przez getto miały eskortę policji granatowej, jechały z maksymalną prędkością i nie zatrzymywały się na przystankach.

Tranzyt otwierał nowe możliwości dla szmuglu. Mojżesz Passenstein, autor monograficznego opracowania o tym zjawisku, powstałego po stronie aryjskiej w 1943 r., pisał: „Trasy te były wykorzystywane przez szmuglerów w sposób bardzo efektowny. Polscy szmuglerzy, zazwyczaj młodociani, stali na pomostach tramwajowych i jak tylko wóz tramwajowy przejeżdżał przez getto, szybko wyrzucali worki z żywnością, przeważnie ziemniaki, na bruk. Oczekujący na chodnikach wspólnicy żydowscy chwytali worki i uciekali do bram”.

W relacjach Polaków przejeżdżających przez getto dominują obrazy wyjątkowego zatłoczenia, egzotyki, dziwności, osobliwości miejsca. Jedną z pasażerek tramwaju była Zofia Nałkowska. 8 stycznie 1941 r. zapisała w dzienniku: „Tramwaj przebywa egzotyczną dzielnicę żydowską o strasznych, zatłoczonych mimo mrozu ulicach, sklepach zabitych, spalonych domach. (…) Jest to dziwne niezmiernie – jako obraz i jako myśl o tym”. Jarosław Iwaszkiewicz zanotował 23 lutego 1941 r.: „Po raz pierwszy jadę tramwajem, który przechodzi przez getto. Zatrzymuje się z tej strony muru, potem przejeżdża przez całe Leszno i zatrzymuje się dopiero za tamtym murem. (…) Przede wszystkim co mnie uderza, to szalone natłoczenie ulic czarnym, zwartym tłumem. Tłum ten wygląda egzotycznie, niepodobny nawet do tego, co się widziało na Nalewkach. Dużo sklepów, ruch handlowy. Zauważam, że na ulicy, na trotuarach leżą żebracy o strasznych, białych twarzach. Jest kilku nakrytych gazetami: to są trupy. (…) Dreszcz mnie przechodzi, że tutaj mieszkają moi przyjaciele, rodzice przyjaciół”.

W „Barykadzie Wolności”, konspiracyjnym organie Polskich Socjalistów, w numerze z 30 listopada 1941 r. czytamy: „Przez zamknięte getto warszawskie przejeżdża co dzień kilkadziesiąt tysięcy widzów. Patrzą oni na zatłoczone ulice, na snujące się bezczynnie gromady wynędzniałych i obdartych dzieci, czasem na leżącego na chodniku trupa. Jakże mało wśród nich zastanowienia nad tym, co się dzieje w tym zbiorowym więzieniu?”.

Campo di Fiori

W Rzymie na Campo di Fiori Kosze oliwek i cytryn, Bruk opryskany winem I odłamkami kwiatów. Różowe owoce morza Sypią na stoły przekupnie, Naręcza ciemnych winogron Padają na puch brzoskwini.

Tu na tym właśnie placu Spalono Giordana Bruna, Kat płomień stosu zażegnął W kole ciekawej gawiedzi. A ledwo płomień przygasnął, Znów pełne były tawerny, Kosze oliwek i cytryn Nieśli przekupnie na głowach.

Wspomniałem Campo di Fiori W Warszawie przy karuzeli, W pogodny wieczór wiosenny, Przy dźwiękach skocznej muzyki. Salwy za murem getta Głuszyła skoczna melodia I wzlatywały pary Wysoko w pogodne niebo.

Czasem wiatr z domów płonących Przynosił czarne latawce, Łapali skrawki w powietrzu Jadący na karuzeli. Rozwiewał suknie dziewczynom Ten wiatr od domów płonących, Śmiały się tłumy wesołe W czas pięknej warszawskiej niedzieli.

Morał ktoś może wyczyta, Że lud warszawski czy rzymski Handluje, bawi się, kocha Mijając męczeńskie stosy. Inny ktoś morał wyczyta O rzeczy ludzkich mijaniu, O zapomnieniu, co rośnie, Nim jeszcze płomień przygasnął.

Ja jednak wtedy myślałem O samotności ginących. O tym, że kiedy Giordano Wstępował na rusztowanie, Nie znalazł w ludzkim języku Ani jednego wyrazu, Aby nim ludzkość pożegnać, Tę ludzkość, która zostaje.

Już biegli wychylać wino, Sprzedawać białe rozgwiazdy, Kosze oliwek i cytryn Nieśli w wesołym gwarze. I był już od nich odległy, Jakby minęły wieki, A oni chwilę czekali Na jego odlot w pożarze.

I ci ginący, samotni, Już zapomniani od świata, Język nasz stał się im obcy Jak język dawnej planety. Aż wszystko będzie legendą I wtedy po wielu latach Na nowym Campo di Fiori Bunt wznieci słowo poety.

Warszawa – Wielkanoc, 1943

Czesław Miłosz

Polacy o Żydach. Wśród dokumentów w Archiwum Ringelbluma znajduje się złożona po marcu 1942 r. przez Irenę Adamowicz relacja zatytułowana „Polacy o Żydach”. Autorka, przed wojną działaczka harcerska i pracownica opieki społecznej, w czasie okupacji była kurierką Żydowskiej Organizacji Bojowej, przenosiła wiadomości z warszawskiego getta m.in. do Wilna, Kowna i Białegostoku, a także pośredniczyła między polskim i żydowskim podziemiem. W 1958 r. została odznaczona medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. W swej relacji zajmuje się przede wszystkim podstawami, jakie ujawnia „prosty człowiek z ulicy” wobec zamkniętych za murami.

„Trzeba tu najprzód zdać sobie sprawę, że zamknięcie Żydów dało bardzo wielu Polakom korzyści materialne” – stwierdza Adamowicz, powołując się nie tylko na intratny proceder szmuglu. Chodzi również o zniknięcie żydowskiej konkurencji z handlu czy drobnej wytwórczości, o atrakcyjne dla Polaków zamiany mieszkań podczas przymusowej przeprowadzki Żydów do getta, o kupowanie za bezcen od głodujących w getcie Żydów luksusowych towarów czy ubrań.

W relacji Adamowicz mowa o obojętności, uprzedzeniach i stereotypach przesłaniających realia getta. „Nie wiem, skąd pojawiło się wśród ludności polskiej bardzo popularne twierdzenie, że Żydom w ghetcie jest dobrze. (…) Cyfry śmiertelności w ghetcie, opowiadanie o żebrakach i innych dowodach nędzy ghetta nie robią na ogół wrażenia. Utrwaliło się pojęcie, że to wszystko Żydzi na pokaz robią”. Kurierka odnotowuje reakcję na rozpoczętą wiosną 1942 r. likwidację skupisk żydowskich i masowe mordy w Generalnym Gubernatorstwie (Akcja Reinhardt): „W kołach zupełnej ciemnoty i chamstwa można nawet spotkać czasem apoteozę tych rzeczy. Na ogół jednak reaguje się znowu specyficznie po polsku: wzdycha się »że tu, panie, takie rzeczy straszne się dzieją«, »że to mi też nie wesoło«, »że to dzisiaj ich, jutro nas«. (…) Żadnych wniosków, żadnego odruchu pomocy, żadnego głębokiego wstrząsu, przejęcia, oburzenia”. Adamowicz podkreśla, że relacjonuje tu podejście „przeciętnej czerni warszawskiej. W kołach inteligencji przeważa opinia (…): nie wolno Żydom pozwolić wrócić na ich stanowiska. I co najwyżej mocniejszy jest nieco moment litości i kulturalnego oburzenia na bestialstwa. I tu jednak wie się o sprawach i losie Żydostwa mało, a myśli się jeszcze mniej”.

Wielka likwidacja. 22 lipca 1942 r. Niemcy rozpoczęli akcję wywożenia Żydów z warszawskiego getta do komór gazowych Treblinki. Według rozlepionego tego dnia obwieszczenia było to przesiedlenie na wschód, z którego zwolnieni mieli być m.in. zatrudnieni w warsztatach działających w getcie (tzw. szopach), produkujących na potrzeby Wehrmachtu. Praca w szopie pozwalała mieć nadzieję na ratunek. Ludzie za wszelką cenę usiłowali więc zdobyć zaświadczenia o takim zatrudnieniu, ale Niemcy w ostatecznym rozrachunku nie zwracali uwagi na żadne legitymacje. Ci z mieszkańców getta, którzy mieli taką możliwość, starali się przedostać na stronę aryjską. Ratunkiem przed wywiezieniem mogła być dobra kryjówka. Czasem udawała się ucieczka z samego Umschlagplatzu (placu przeładunkowego; chodzi o nieistniejącą już rampę kolejową przy ul. Stawki 4/6). Kiedy pociąg ruszał z bocznicy, pozostawał już tylko skok z wagonu. Wielu śmiałków ginęło od kul strażników, wielu pod kołami, inni leżeli ranni przy torach, czekając na śmierć. Ale byli tacy, których ucieczka z wagonu jadącego do Treblinki kończyła się powodzeniem.

Radykalnie zmienił się wygląd getta. Hałaśliwe i zatłoczone dotychczas ulice, pełne przechodniów, handlarzy, żebraków, umierających z głodu, stały się martwe i puste. Sunęły nimi kolumny Żydów gnanych na Umschlagplatz. Jedyne, co po nich zostawało, to porzucone tobołki, węzełki, walizki, sprzęty domowego użytku. Skończyła się codzienna krzątanina uwięzionych za murami, zabiegających o przetrwanie. Skończyła się pozorna stabilizacja – masowe wywózki wzbudzały grozę, lęk przed nieznanym i przeczucie Zagłady.

Deportacyjno-likwidacyjna akcja stanowiła kres dotychczasowej historii getta. Okres eksterminacji pośredniej (głód, epidemie, straszliwe warunki bytowe) przeszedł w fazę eksterminacji bezpośredniej. Kulminacyjnym punktem wysiedlenia był tzw. kocioł na Miłej, czyli trwająca od 6 do 12 września 1942 r. gigantyczna selekcja wszystkich pozostałych przy życiu mieszkańców getta, zgromadzonych w rejonie Smoczej, Gęsiej, Zamenhofa, Szczęśliwej i placu Parysowskiego. Wydawano wtedy tzw. numerki na życie, uprawniające do pozostania w getcie. Gustawa Jarecka, współpracowniczka Oneg Szabat, w złożonej w Archiwum Ringelbluma relacji („Ostatnim etapem przesiedlenia jest śmierć”) pisała: „Przed nami i za nami jest śmierć, można by powiedzieć, że obecne chwile oczekiwania dzieją się po wyroku, który już zapadł. Jeszcze przypadek może go odwrócić. W chwilach oczekiwania, które mają w sobie odwieczną nadzieję instynktu, chcemy utrwalić ślad po sobie”.

W święto Jom Kipur, 21 września 1942 r., odszedł ostatni transport z Umschlagplatzu. Oznaczało to koniec Wielkiej Akcji Likwidacyjnej w getcie warszawskim. Według źródeł niemieckich w ciągu 46 dni wywieziono dokładnie 253 742 Żydów. Według źródeł żydowskich ludność getta zmniejszyła się o ponad 300 tys.

Getto szczątkowe. Ku powstaniu. Po wysiedleniu zaczął się okres tzw. getta szczątkowego, radykalnie zmniejszonego w stosunku do pierwotnego obszaru. Składało się ono z wydzielonych enklaw, w których mieszkali skoszarowani pracownicy szopów zamienionych w swoiste obozy pracy. Pomiędzy nimi były tzw. tereny dzikie, na których nie wolno było nikomu przebywać. Dla ocalałych po Wielkiej Akcji Likwidacyjnej – a byli to przeważnie ludzie młodzi i samotni, którzy stracili rodziny i bliskich – stało się oczywiste, że tzw. przesiedlenie na wschód oznacza śmierć i że przerwa w wysiedlaniu jest tylko tymczasowa. Świadomość tych faktów miała zasadniczy wpływ na dalsze losy getta. Bojowcy zdobywali broń, produkowali granaty i koktajle Mołotowa. Podzielili getto na sektory bojowe, szykowali się do walki partyzanckiej. Ludność cywilna budowała kryjówki, schrony i bunkry, gromadziła zapasy.

Kiedy 18 stycznia 1943 r. Niemcy znów wtargnęli do getta, aby wywieźć kolejny kontyngent Żydów, po raz pierwszy napotkali – nieskoordynowany jeszcze i chaotyczny – zbrojny opór. Na ulicach rozległy się strzały. Od kul bojowców padli pierwsi Niemcy. Wywołało to euforyczne nastroje wśród Żydów. Władysław Szlengel, najpopularniejszy poeta warszawskiego getta, pisał wówczas: „Z Niskiej i z Miłej, z Muranowa/ Wykwita płomień z naszych luf./ To wiosna nasza! To kontratak!/ To wino walki uderza do głów!”.

Uliczne walki w styczniu 1943 r. miały decydujące znaczenie dla zmiany nastrojów w getcie. Stało się oczywiste, że Niemcy prowadzą bezwzględną akcję eksterminacyjną wszystkich Żydów i nie wolno iść z nimi na żadne koncesje, nie wolno wierzyć ani jednemu niemieckiemu słowu. Styczniowa samoobrona przełamała barierę strachu przed Niemcami, przywróciła pozostałym w getcie Żydom poczucie podmiotowości i sprawczości. Przestali już być tylko bezbronnymi i bezradnymi ofiarami. Między styczniem a kwietniem 1943 r. getto przygotowywało się do stawienia Niemcom zbrojnego oporu.

Pomocnik Historyczny „Powstanie w getcie warszawskim 1943” (100208) z dnia 10.04.2023; Powstanie; s. 14
Oryginalny tytuł tekstu: "Dzielnica wykluczenia"