Gdzie przedwojenny żydowski Kraków? - Nigdzie

Kazimierz to Cepelia.  Autentycznego świata Żydów już nie znajdziemy. Także dawny Kraków, poza częścią w obrębie  Plant, już nie istnieje - mówi krakowski historyk, prof. Czesław Brzoza. /krakow.wyborcza.pl/

ANDRZEJ BRZEZIECKI: Skąd pomysł na kalendarium Żydów krakowskich epoki międzywojnia?

PROF.  CZESŁAW BRZOZA: – Wiele lat temu potrzebne mi były informacje o wizycie  Josepha Goebbelsa w Krakowie. Nie było ich w książkach i sięgnąłem do  prasy. Znalazłem to, czego szukałem, ale trudno było się rozstać z  żywymi obrazami tamtej epoki. Zacząłem systematyczną kwerendę i dawny  Kraków ożył. Wiele kwestii zasygnalizowanych w gazetach wymagało  wyjaśnień i uzupełnień, trzeba było więc sięgnąć do archiwów. Tak  powstała książka Kraków między wojnami. Kalendarium 28 X 1918 – 6 IX  1939, która ukazała się 20 lat temu. Ale podczas zbierania tych  materiałów znajdowałem także informacje o żydowskich mieszkańcach  Krakowa, czyli o 1/4 jego ludności, których życie polityczne, społeczne i  kulturalne było równie ciekawe. I znowu zacząłem od prasy, tym razem  wydawanej przez różne odłamy tej społeczności, a następnie znów zabrałem  się za archiwalia.

Tyle że  kalendarium Żydów liczy ponad 800 stron, zawiera trzy tysiące nazwisk i  jest obszerniejsze od kalendarium całego Krakowa. „Prawdziwi Polacy”  mogą to mieć Panu za złe.

– To nie  efekt spisku żydowskiego, tylko innej metody pracy… W kalendarium  Krakowa wydarzenia cykliczne jedynie sygnalizowałem, tym bardziej że  polskie życie kulturalne, polityczne i gospodarcze ma już bogatą  literaturę; a „u Żydów” informacje są bardziej szczegółowe chociażby ze  względu na brak takich opracowań. Po drugie, tamto kalendarium robiłem,  używając ołówka i fiszek, a teraz korzystałem z laptopa i nie musiałem  każdej notatki przepisywać. Usprawniło to pracę, ale też m.in. sprawiło,  że łatwiej było gromadzić materiał i książka urosła. Może to właśnie  przez komputery książki są teraz takie grube?

W  powszechnym przekonaniu Żydzi przed wojną mieszkali na Kazimierzu –  tymczasem z książki dowiadujemy się, że byli też obecni w innych  dzielnicach.

– Tradycyjnie wielu  mieszkało nie tylko na Kazimierzu, ale także na Stradomiu i oczywiście w  Podgórzu, ale na początku XX wieku zaczęła się ich nasilona ekspansja  poza te dzielnice. W pewnym okresie Żydzi do tego stopnia zdominowali  ul. Grodzką, że złośliwi nazywali ją „Żydowską”. Przy Grodzkiej mieściła  się m.in. siedziba Krakowskiego Stowarzyszenia Kupców, czyli  żydowskiego odpowiednika Kongregacji Kupieckiej. Tuż przed wojną  syjoniści postanowili pokazać, że liczą się także poza Kazimierzem i w  wyborach do rady miejskiej wystawili kandydatów również w innych  dzielnicach, a w Śródmieściu zdobyli nawet mandat.

Bo tam właśnie mieszkali zamożni i wpływowi Żydzi?

– Elita  finansowa i intelektualna osiedlała się najchętniej poza dzielnicami  tradycyjnie żydowskimi, w nowoczesnych budynkach przy Alejach Trzech  Wieszczów, w rejonie parku Krakowskiego, ulic Karmelickiej i Lea. Nota  bene po roku 1939 Niemcy zorganizowali tam swoją dzielnicę.

Czy dla przybysza z zewnątrz dostrzegalna była różnica między społecznościami polską i żydowską?

– Dla  większości Polaków Żydzi byli grupą jednorodną. Tymczasem była to  społeczność zróżnicowana pod względem politycznym, społecznym,  kulturalnym i zawodowym. Dodatkowo wśród Żydów ujawniały się bardzo  silne różnice w ich stosunku do religii. Poza liczną grupą ortodoksyjną,  przestrzegającą w życiu codziennym kilkuset nakazów i zakazów, wielu  było również tzw. Żydów postępowych (mieli oni nawet własną synagogę)  oraz indyferentnych religijnie, którzy do synagogi zaglądali rzadko.

Ale ich dzieci chciały mieć choinkę na Boże Narodzenie…

– Podobał  im się ten obyczaj i czasami kupowali drzewko na „wajnukę”. Jak już  wspomniałem, dominowali jednak ci religijni. W Krakowie synagog i domów  modlitwy, także prywatnych, było może nawet więcej niż kościołów, i to  nie tylko na Kazimierzu – np. przy ulicy Szpitalnej (tam, gdzie dziś  jest cerkiew prawosławna) lub od 1932 r. przy Grodzkiej 28. Gdy  przychodziły święta Nowego Roku żydowskiego i Dnia Pokutnego, okazywało  się, że synagog i tak jest za mało. Nabożeństwa urządzano nawet w Hotelu  Royal i w kinie Warszawa (po 1932 r. zwanym Atlantic) oraz w wielu tego  typu miejscach. W końcu rabini zabrali głos, twierdząc, że jest to  niestosowne.

Pisze Pan we wstępie  do książki, że Polacy i Żydzi „Mieszkali nie tyle razem, ile obok  siebie”. Jeśli jednak Żydzi dominowali wśród lekarzy czy prawników, goje  musieli się z nimi stykać.

– Jeśli  funkcjonowanie na wspólnych płaszczyznach zawodowych – w urzędach czy  sklepach – uznamy za bycie „razem”, to obie społeczności żyły razem.  Jeśli jednak wśród najstarszych krakowian przeprowadzilibyśmy ankietę i  spytali ich, ilu z nich miało przyjaciół Żydów albo ilu Żydów odwiedzało  ich dom, to okazałoby się, że przypadki takie były rzadkie. Pewien  krakowski wykształcony Żyd wspominał, że znał tylko dwoje gojów –  polskiego dozorcę w jego kamienicy i polską służącą, a on sam nigdy nie  odwiedził polskiego domu.

Na czym polegała specyfika Krakowa na tle innych miast zamieszkanych także przez Żydów?

– Nie  dominowały tu skrajne nurty polityczne: ani komunizm, ani endecja czy  ONR. Kraków był więc stosunkowo spokojny, chociaż nastroje  antyżydowskie, zwłaszcza w latach 30., dość często się ujawniały.

W jakim języku mówili krakowscy Żydzi?

– To  kwestia skomplikowana, gdyż nie ma żadnych materiałów, które  pozwoliłyby to ustalić. Nie ulega wątpliwości, że zdecydowana większość  posługiwała się jidysz, natomiast inteligencja przeważnie używała  polskiego. Najważniejsze gazety żydowskie wychodziły po polsku, a próby  założenia dziennika w jidysz nie powiodły się. Ponadto warto także  przypomnieć, że w latach 20. zaczął się renesans języka hebrajskiego.

Co Pana zaskoczyło przy pracy nad Kalendarium?

– Olbrzymia  żywotność społeczności żydowskiej oraz jej zdolności organizacyjne, i  to na każdym polu. Gdy Polska odzyskała niepodległość, w Krakowie było  trochę chederów i jedna syjonistyczna szkółka powszechna. W 1939 r. było  już kilka średnich szkół: przynajmniej trzy gimnazja, liceum oraz  szkoły muzyczna, handlowa i rzemieślnicza, która od 1 września miała  stać się technikum mechanicznym. Część z nich mieściła się w nowo  wybudowanych gmachach.

Żydzi budowali też teatry i kina, choćby wspomniane kino Warszawa-Atlantic.

– Teatralne  życie żydowskie doczekało się już swojej monografii. Można tylko  przypomnieć, że liczyły się przede wszystkim dwie sceny – stała przy ul.  Bocheńskiej i letnia przy ul. Stradom. Natomiast nie jest tajemnicą, że  w przemyśle kinematograficznym Żydzi dominowali nie tylko w Hollywood,  ale i w II RP.

Ogromne wrażenie robi ich aktywność sportowa. Każdy w Krakowie słyszał chyba o klubie Makkabi.

– Na  okres międzywojenny przypada rozkwit żydowskiej działalności sportowej.  Syjoniści ukuli nawet termin Muskeljudentum – muskularne żydostwo. Już  na początku XX w. rozpoczęło działalność Żydowskie Towarzystwo  Gimnastyczne, którego okazały gmach stoi nadal przy ulicy Skawińskiej  Bocznej (dziś Wietora). Klub Makkabi zaczął od drużyny piłkarskiej, a z  czasem utworzono kilkanaście sekcji, łącznie z bokserską, samochodową i  motocyklową. A był on tylko jednym z około 20 klubów! Prasa  syjonistyczna coraz częściej miała podstawy, aby zachwycać się sprawną  fizycznie żydowską młodzieżą zdolną do czynu i walki. Dla części Żydów  sport był naturalną częścią przeszkolenia wojskowego, niezbędnego przed  wyjazdem do Palestyny.

Twórca  Izraela Dawid Ben Gurion, dwukrotnie był wtedy w Krakowie – po to  właśnie, by przekonywać krakowskich Żydów do wyjazdu na Bliski Wschód?

– Bardziej  chciał podtrzymać związki między Żydami w różnych krajach. Prawdą  jednak jest, że przez całe Dwudziestolecie trwały wyjazdy do Erec Izrael  (Palestyny), co potwierdzają zachowane akta paszportowe. Z drugiej  strony byli też tacy, którzy nad Wzgórza Golan przedkładali nasze  Karpaty. Członkowie Bundu mówili wprost: jesteśmy stąd i nie będziemy  emigrowali.

Czym był Kraków na mapie światowego żydostwa – czy był np. ważnym ośrodkiem religijnym?

–  Raczej nie. Kraków nigdy nie odgrywał takiej roli, jak siedziby  słynnych cadyków – Bobowa czy Góra Kalwaria. Miał za to mocną pozycję  intelektualną. Niekwestionowanym liderem polskich syjonistów był rabin  Ozjasz Thon – wybitny kaznodzieja, publicysta, człowiek nauki i polityk.  Był on nie tylko posłem na sejm RP, ale odgrywał także ważną rolę w  Żydostwie międzynarodowym i nieustannie zasiadał we władzach Światowej  Organizacji Syjonistycznej. Drugą ważną postacią był jego bliski  współpracownik i spadkobierca dr Ignacy Schwarzbart, który w czasie II  wojny światowej wchodził w skład Rady Narodowej RP na emigracji.

To dość nieładnie świadczy o Krakowie, że nie ma tu ulicy Thona.

– Rzeczywiście. Po jego śmierci w 1936 r. żydowscy radni wystąpili z takim wnioskiem, ale nie został on przyjęty.

Żydzi kontrolowali prawie wszystkie hurtownie w mieście i dominowali w handlu detalicznym. Mieli Kraków w kieszeni?

– To  prawda. Ze statystyk wynika, że ponad 50 proc. handlu znajdowało się w  rękach żydowskich, ale nie odnotowano w nich jednak, że duża część to  był handel obnośny – cały sklep mieścił się w pudełku na szyi. Były też  jednak placówki wielkie i okazałe. Na przykład Jakub Gross miał dwa  ekskluzywne sklepy z porcelaną i kryształami – oba przy Rynku. Istniała  więc naturalna rywalizacja ekonomiczna, na którą siłą rzeczy nakładał  się czynnik narodowościowy i to było jedną z przyczyn antysemityzmu. W  moim odczuciu Polacy przegrywali walkę ekonomiczną z Żydami.

Jak ten antysemityzm przejawiał się na co dzień?

– Pod  koniec międzywojnia Polacy domagali się specjalnych ustaw – np.  ograniczenia uboju rytualnego czy wprowadzenia getta straganowego. A  byli przecież w lepszej sytuacji, m.in. dlatego, że ustawowa konieczność  niedzielnego spoczynku powodowała, iż żydowski tydzień pracy trwał o  jeden dzień krócej.

Żydzi wpłynęli na Kraków w stopniu większym,  niż wynikałoby to z ich liczebności. Przyczyniali się do rozwoju  intelektualnego – wzbogacali kulturę i naukę, a wiele budynków, z  których do dziś korzystamy, im właśnie zawdzięczamy.

Pana książka jest dedykowana Rafaelowi Feliksowi Sharfowi. Kim był?

– To  jedyny Żyd z międzywojennego Krakowa, którego znałem. Gdyby żył, miałby  dziś 105 lat. Feliks ukończył gimnazjum hebrajskie i prawo na UJ,  działał w organizacjach syjonistycznych i kulturalnych, był redaktorem  „Trybuny Narodowej”, centralnego organu rewizjonistów. Tuż przed wojną  wyjechał na studia do Londynu, gdzie już pozostał. Tam też (dzięki  Joachimowi Russkowi, dyrektorowi Centrum Kultury Żydowskiej) go  spotkałem. Pozostało mi wiele ciepłych wspomnień z rozmów z nim. Mało  kto potrafił z takim zrozumieniem definiować relacje polsko-żydowskie.  Był nie tylko Żydem, ale, jak mówił, miał paszport do polskiej kultury, a  było nim to, że rozumiał „Wesele”, tekst, którego najlepsze nawet  tłumaczenie nie trafi do świadomości nikogo, kto nie czuje polskości.  Gdy ukończyłem kalendarium, pomyślałem, że powinno zostać dedykowane  właśnie jemu.

Żydzi Krakowa  międzywojennego przenoszą nas w przeszłość. Zwłaszcza liczne cytaty z  prasy sprawiają, że odżywają dawne emocje i spory. A w realu – gdzie  możemy dziś odnaleźć przedwojenny żydowski Kraków?

– Nigdzie.  Kazimierz to Cepelia. Autentycznego świata Żydów już nie znajdziemy.  Także dawny Kraków, poza częścią w obrębie Plant, już nie istnieje.  Miasto przecież nieustannie się zmienia.

Prof. Czesław Brzoza jest historykiem.  Wieloletni wykładowca i kierownik Zakładu Historii Polski Najnowszej w  Instytucie Historii UJ. Autor wielu prac naukowych i popularnonaukowych,  m.in. dotyczących historii Krakowa. Jego najnowsza książka, "Żydzi  Krakowa międzywojennego. Kalendarium" ukazała się nakładem Towarzystwa  Wydawniczego „Historia Iagellonica”.

/Gazeta Wyborcza Kraków/