Nieustająca aktualność Tory (Ki tece)

Komentarze Stanisława Krajewskiego do Tory

Stanisław Krajewski w Tatrach

Stanisław Krajewski w Tatrach

W ubiegłym tygodniu w synagogach czytaliśmy i studiowaliśmy wersety z Księgi Powtórzonego Prawa – od 21,10 do końca rozdziału 25. Jest w nich bardzo wiele przykazań, według Majmonidesa aż 72. Samo wymienienie tematyki zajęłoby wiele miejsca. Pod koniec tego fragmentu Tory jest werset następujący: „Nie poniosą śmierci ojcowie za dzieci, ani dzieci śmierci za ojców; każdy za występek swój śmierć poniesie” (Pwt 24,16). Dosłownie rzecz biorąc, chodzi o przestępstwa zagrożone najwyższą karą (której zresztą prawo żydowskie w praktyce nie stosuje od bardzo dawna), ale ta zasada odpowiedzialności indywidualnej jest znacznie ogólniejsza. Wydaje się ona słuszna, ale naturalna i dość oczywista z obecnego punktu widzenia. Dla rabinów była na tyle oczywista, że jako jedną z talmudycznych interpretacji tekstu oryginalnego sformułowali zasadę, że w sprawach zagrożonych karą główną nie liczą się pogrążające zeznania złożone przez synów i w ogóle krewnych. Jednak dawniej bywało różnie: w niektórych starożytnych kulturach zabijanie dzieci w ramach zemsty za winy ojca bywało traktowane jako norma. Na przykład w Kodeksie Hammurabiego jest powiedziane, że jeśli katastrofa budowlana spowoduje śmierć syna właściciela domu, to za karę śmierć poniesie nie budowniczy tego domu, ale jego syn. Czy jednak w przytoczonym wersecie jest coś szczególnie aktualnego? Zanim przejdę do sytuacji obecnej, muszę wspomnieć o problemie, który narzuca się każdemu, kto ma pojęcie o Biblii.

Czyż nie jest w Torze powiedziane – i to niejednokrotnie – że Bóg „karze występek ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia” (Wyj 20,5 oraz 34,7), czy w innym tłumaczeniu jest „pomny” lub „nawiedza” winy ojców na synach, na wnukach i prawnukach? Czy nie ma tu sprzeczności z zasadą indywidualnej odpowiedzialności? Tradycyjne wyjaśnienia wskazują na różnicę między prerogatywami sądu ludzkiego a tym, co może uczynić Bóg. Żeby to miało przekonujący sens dla większości z nas, najlepiej jest zamiast bezpośredniego działania Boga widzieć naturalne konsekwencje złego zachowania, wynikające z ogólnych praw nami rządzących; te prawidłowości z religijnej perspektywy są ostatecznie dziełem Stwórcy. Tak rzecz ujmowali niektórzy dawni rabini. Mianowicie nasze złe zachowanie, na przykład przemoc, nienawiść, poniżanie, okrucieństwo, narkomania itp., może mieć zgubny wpływ na nasze dzieci i kolejne pokolenia, z którymi mamy bezpośredni kontakt i które doświadczają tego, co robimy, lub nawet tylko to obserwują. Wedle niektórych psychologów przemoc w rodzinie powiela się w kolejnych pokoleniach właśnie w taki sposób.

Rzecz jest subtelna: za niewłaściwe zachowania członków rodziny możemy odczuwać pewnego rodzaju odpowiedzialność. Zarazem zgadzamy się, że sąd może rozpatrywać tylko czyny sądzonej osoby. Myślę też, że większość z nas uzna, że niewinny potomek czy członek rodziny zasługuje raczej na współczucie i zrozumienie niż obarczanie winą. Jest tak zwłaszcza wtedy, gdy ów członek rodziny czynnie próbuje przeciwstawiać się złu, w które uwikłany był jego krewny. Tymczasem obwinianie za czyny rodziców lub innych krewnych jest jak najbardziej obecne w naszym życiu. Oskarża się publicznie nawet tych, którzy swoim życiem dowiedli, że są czynnymi przeciwnikami zła, które się im przypisuje.

Aktualnie jesteśmy świadkami afery z nowomianowanym ambasadorem Niemiec w Polsce. Nie uzyskuje on zgody strony polskiej na rozpoczęcie misji, ponieważ jego ojciec był oficerem Wehrmachtu, który przebywał w bunkrze Hitlera. Po wojnie był generałem Bundeswehry. Jego syn, który jest doświadczonym dyplomatą, nie jest w żadnym stopniu odpowiedzialny za działania ojca z okresu przed swoim urodzeniem. Mimo to czyni się go odpowiedzialnym. Mnie, jak i wiele innych osób, oburzają takie pretensje, ale podejrzewam, że jest niemało ludzi, którzy się zgodzą, że osoba tego dyplomaty jest „niewłaściwa”. Pamiętamy też oskarżenia Donalda Tuska o posiadanie „dziadka z Wehrmachtu”, które – bez względu na ich nierzetelność – najwyraźniej odniosły pewien skutek w polskiej polityce kilka lat temu. Wracają też regularnie zarzuty wobec Adama Michnika za to, co miał robić jego starszy brat przyrodni, gdy Adam był małym dzieckiem. I to oskarżenie znajduje chętnych słuchaczy. Okazuje się więc, że obwinianie za grzechy krewnych – prawdziwe lub zmyślone – to istotna część współczesnego myślenia. Dezawuowanie na takiej podstawie polityka to usiłowanie zadania mu symbolicznej śmierci. Tym bardziej należy podkreślić aktualność wskazania Tory: „każdy za swój występek śmierć poniesie” – za swój, nie za czyjś, nawet bliskiego krewnego.