Zgaszona chanukija i krzyż na śmietniku

Zgaszona chanukija

Źródło: "Więź"

Karol Grabias

Wczorajszy wyczyn Grzegorza Brauna to coś więcej niż farsa i skandal. To otwarta próba unieważnienia całej wizji dziejów (nie tylko polskich), jaką opowiadamy sobie od setek lat.

Francuski filozof Jean Chevalier napisał w słynnym „Słowniku symboli”: „Żyjemy w świecie symboli, a świat symboli żyje w nas”. Wczorajszy czyn Grzegorza Brauna – zgaszenie przy użyciu gaśnicy chanukowego świecznika w Sejmie – może wydawać się tragikomiczną farsą, czynem z kategorii tych, które wzbudzają uczucie żenady i politowania. Jednocześnie jednak gest ten dotknął czegoś ważnego u podszewki naszego politycznego ładu: zrozumienia (lub jego radykalnego braku) dla obecności i znaczenia wielkich symboli w przestrzeni fundującej nasze wspólnotowe życie.

Eksponowanie w polskim parlamencie chanukiji – dziewięcioramiennego świecznika upamiętniającego przywrócenie żydowskiego kultu w Świątyni Jerozolimskiej po zwycięstwie Machabeuszy nad Seleucydami ponad dwa tysiące lat temu – może wydawać się czymś jeszcze mniej oczywistym, niż ma to miejsce w przypadku krzyża. Żyjemy wszak w dobie galopującego sekularyzmu. Deklaracje oddzielenia religii od państwa znajdują się na ustach nie tylko radykalnej lewicy, ale również polityków konserwatywnego środka. Wśród komentarzy odnoszących się do zachowania posła Konfederacji nie zabrakło w końcu głosów, że choć sam gest był skandaliczny, to przecież „mieści się w kanonie oddzielania sacrum i profanum”.

Chanukija rozświetla ściany polskiego parlamentu od roku 2005, kiedy to Wiesław Chrzanowski, były marszałek Sejmu – w czasie wojny żołnierz Narodowej Organizacji Wojskowej, wszechpolak i polityk o poglądach konserwatywnych (co dla posła Brauna może mieć pewne znaczenie) – odsłonił w Holu Głównym budynku polskiego parlamentu tablicę z nazwiskami 296 posłów na Sejm II RP, którzy zginęli w czasie II wojny światowej. Wśród wymienionych posłów wspomnieni zostali też przedstawiciele mniejszości narodowych, w tym Żydzi. Tablica głosi: „Ich cierpienia i danina krwi nie były daremne. Współtworzyły fundament, na którym opiera się niepodległość naszej ojczyzny”.

Od tego czasu światło chanukowej świecy – symbolu nie tylko partykularnego dla religijnej tradycji żydowskiej, ale także uniwersalnie czytelnego – przypomina co roku, że polscy Żydzi współtworzyli chlubną historię polskiego parlamentaryzmu. Chanukija stoi w zastępstwie posła Salomona Seidenmana, który w ostatni dzień obradowania sejmu II RP, 2 września 1939 roku, oświadczył wobec Wysokiej Izby: „Ludność żydowska w Polsce oddaje się bez żadnych zastrzeżeń do dyspozycji Naczelnego Dowództwa i staje do apelu, gotowa ponieść wszystkie ofiary, jakich chwila dziejowa wymaga”.

Ktoś mógłby zapytać, czy w przestrzeni świeckiej instytucji politycznej stosowniejszą od chanukiji formą uznania tego wkładu nie byłaby np. rozwieszana raz w roku flaga państwa Izrael, sztandar Bundu czy portret Theodora Herzla. Każdy z tych gestów znalazłby licznych zwolenników i adwersarzy, a przy tym mógłby stać się zarzewiem plemiennej wojny za każdym razem, gdy polityczne ścieżki współczesnych potomków Abrahama, Izaaka i Jakuba stają się przedmiotem międzynarodowych kontrowersji. Eksponowanie chanukiji omija te koleiny z jednego ważnego powodu.

Chanukija zakotwicza w polskim Sejmie obecność Żydów znacznie głębiej, niżby robił to jakikolwiek inny znak, który nie jest symbolem

Karol Grabias

Żydowski świecznik związany ze Świętem Świateł jest symbolem, a nie manifestacją programu danej partii, uosobieniem państwa czy konkretnej ideologii. Jak pisał Paul Ricoeur w eseju „Symbol daje do myślenia”, symbol jest czymś pierwotnym wobec każdego myślenia, zjawiskiem ofiarującym nam w toku życia nadwyżkę znaczenia, która domaga się nieustannego wysiłku odsłonięcia, krytyki i zrozumienia. Chanukija zakotwicza w polskim Sejmie obecność Żydów znacznie głębiej, niżby robił to jakikolwiek inny znak, który nie jest symbolem. Jest ona jasnym punktem orientacyjnym w wielkiej opowieści, która zbudowała tożsamość całej wspólnoty polskich Żydów: syjonistów, socjalistów, konserwatystów i niewierzących.

Jak uczą filozofowie idący drogą Ricoeura, żaden symbol nie zawiera skodyfikowanej wiedzy na temat kształtu wspólnoty politycznej, nie ma mocy podsumowania zawiłości jej historii, nie jest głosem na rzecz konkretnego ustroju czy nawet wyznania. Symbol jest sobą, dopóki objawia olbrzymi przypływ sensu, jaki w toku dziejów zgromadziła i odsłoniła przed nami poezja, religia czy psychoanaliza, a któremu inne postacie wspólnotowej komunikacji nie oddałyby sprawiedliwości. Chanukija to zapis światła, które przez osiem dni – niespodziewanie i wbrew logice – rozświetliło Świątynię Jerozolimską po okresie seleucydzkiego ucisku. To odprysk nadziei, jaka łączyła przez stulecia wszystkich Żydów – również tych, którzy powierzyli ją polskiemu państwu.

Symbole ze swojej natury nie narzucają nam jednoznacznej interpretacji (to właśnie wyraźnie odróżnia je od znaków). Chanukija przypomina nam o triumfie nadziei i żydowskiego kultu, ale równocześnie stawia przed nami wiele pytań. Czy wiara ze swej istoty wiąże się z konkretnym miejscem i instytucją? Czy tak kategoryczne odrzucenie przejawów hellenizmu przez Machabeuszy nie było przejawem duchowego zamknięcia, o który tak często oskarżamy religię? Jaki model walki narodowowyzwoleńczej uznajemy za akceptowalny? W jakiej Polsce nasi Żydzi widzieli swoją obiecaną, wolną od ucisku ojczyznę?

Wesprzyj Więź

O tym możemy myśleć tylko w obliczu wielkich symboli, które w końcu (jakkolwiek wyświechtana zdaje się dziś ta fraza Ricoeura) „dają do myślenia”. Gdy sterylizujemy z ich obecności naszą wspólną przestrzeń, wspomniane wyżej pytania powoli będą wygasać. Do wczoraj trudno było sobie wyobrazić, że uśmiercenie symbolu może nastąpić znacznie gwałtowniej – przez akt fizycznej destrukcji, którego sprawca w interpretacyjnym zaślepieniu i „analfabetyzmie” niejako uderza w sam symboliczny rdzeń.

Zgaszenie świec chanukowych gaśnicą proszkową idzie znacznie dalej niż stwierdzenie, że na pewne pytania nie ma miejsca w przestrzeni publicznej. To otwarta próba unieważnienia całej wizji dziejów (nie tylko polskich), jaką różne wspólnoty opowiadają sobie od setek lat. Czym innym jest bowiem zdjąć krzyż z sejmowej sali, a czym innym wskazać, że jego miejsce jest w celi śmierci czy na śmietniku. Łamanie symbolom kręgosłupa jest groźbą, jaką napastnik rozciąga nad trwaniem całej wspólnoty, której drogę one rozświetlały. Groźba ta, nawet gdy przybiera postać farsy, nigdy nie może być przez nas lekceważona.

Przeczytaj też:Braun gaśnicą zgasił w Sejmie świecznik chanukowy. Nie może być dla tego obrony

Karol Grabias
ur. 1991. Redaktor portalu Więź.pl. Absolwent Katedry Filozofii Kultury i Religii na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego, doktorant filozofii na Uniwersytecie Warszawskim, członek zespołu redakcyjnego „Rocznika Historii Filozofii Polskiej”. Autor tekstów i wywiadów publikowanych na łamach „Teologii Politycznej”, „Nowych Książek” i „Nowego Napisu”. Jego zainteresowania obejmują współczesną filozofię religii, wiary, fenomenologię intersubiektywności i personalizm. W wolnym czasie basista dreampopowego zespołu Midsommar i recenzent muzyczny portalu Undertone. Mieszka w Warszawie.