Polska Rada Chrześcijan i Żydów

Głos Rady
jest głosem ważnym i słyszalnym

Rozmowa z Stanisławm Krajewskim, Współprzewodniczącym Rady

Magdalena Czyż: – W tym roku mija dwadzieścia pięć lat od powstania Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów. Jak wspominasz sam początek i skąd wzięła się ta idea? 

Stanisław Krajewski: – Po pierwsze data powstania Rady jest dość problematyczna. Od 1989 roku funkcjonowaliśmy jako sekcja dialogu religijnego w Towarzystwie Przyjaźni Polsko-Izraelskiej. Sformalizowaliśmy Radę jako Radę w 1991 roku. Data powstania Rady jest umowna, bo w zasadzie nie wiedzieliśmy, czy powinniśmy mówić o roku 1989, czy 1991, poszliśmy na kompromis (śmiech) i umówiliśmy się wśród członów Rady na 1990 rok. Sama propozycja stworzenia instytucji dialogu przyszła z Międzynarodowej Rady Chrześcijan i Żydów podczas konferencji w Pradze w 1989 roku, na której byli Szymon Rudnicki i ks. Waldemar Chrostowski. Oni na tę propozycję przystali i gdy wrócili, zaczęliśmy pracować nad zarejestrowaniem Rady i wszelkimi koniecznymi formalnościami. Od początku byli wtedy z nami: Basia Sułek-Kowalska, ks. Michał Czajkowski, Joanna Brańska i kilka innych osób, którym Rada zawdzięcza swoje funkcjonowanie do dzisiaj.

A sam początek dialogu katolicko-żydowskiego w Polsce? Też istnieje jakaś data umowna?

– Nie. W przypadku tej daty jest już dużo łatwiej. Pierwsze spotkanie dialogowe odbyło się w Pieniężnie w 1986 roku. Werbiści zorganizowali sympozjum poświęcone judaizmowi i można to uznać za pierwsze takie spotkania w ramach dialogu katolicko-żydowskiego. Ks. Eugeniusz Śliwka zaprosił m.in. mnie i Konstantego Geberta, moją żonę Monikę i Zbyszka Targielskiego. Przedstawialiśmy judaizm zarówno jako religię, jak i kulturę. Niezmiernie ważnym impulsem była wizyta Jana Pawła II w synagodze rzymskiej. Doprowadziła ona do stworzenia przez Episkopat Komisji do spraw Dialogu z Judaizmem. Należy oczywiście wspomnieć o prehistorii, czyli działalności takich pism katolickich, jak „Tygodnik Powszechny”, „Znak” i „Więź”. Dla mnie istotny był czynny udział (wygłosiłem tam referat) w konferencji Międzynarodowej Rady Chrześcijan i Żydów w 1987 r. w Buckow, w Niemczech, tzn. w ówczesnej NRD. Od tego czasu mam związki z tą organizacją. W 1988 r. była duża konferencja w klasztorze benedyktynów w Tyńcu; ja w niej nie uczestniczyłem, bo byłem wtedy w Ameryce. A potem zaczął się konflikt o krzyże w Oświęcimiu i dopiero wtedy okazało się, jak bardzo dialog katolicko-żydowski jest nam wszystkim potrzebny.

Bo zrozumieliśmy, że jego brak prowadzi do katastrofy w postaci niepotrzebnych religijnych awantur?

– Ta katastrofa wynikała i z niewiedzy, i z uprzedzeń, i ze złej woli.

Uważasz, że gdyby polscy katolicy i polscy Żydzi znali się wtedy lepiej, gdyby dialog był prowadzony na takim poziomie jak dziś, można byłoby tej międzynarodowej awantury uniknąć?

– Myślę, że tak. Choć złą wolę można spotkać po obu stronach, a wtedy wiedza nic nie pomoże.

O co właściwie Twoim zdaniem chodzi w dialogu katolicko-żydowskim na naszym, polskim podwórku? Co jest, bądź powinno być jego celem?

– Chodzi o kultywowanie wzajemnego szacunku i akceptacji, uwzględniając – a nie pomijając! – różnice. Trzeba brać pod uwagę nie tylko kulturę i historię, ale i religijne źródła naszych postaw. Według mnie chodzi o budowanie braterstwa chrześcijan i Żydów, chodzi też o rzetelne odnoszenie się do historii Polski ostatnich kilku pokoleń i jej żydowskich wymiarów, a wreszcie o reprezentowanie tych postaw i celów w naszych własnych wspólnotach religijnych.

Czy dialog chrześcijańsko-żydowski w Polsce różni się poziomem merytorycznym z dialogiem prowadzonym w zachodniej Europie?

– To, co wyróżnia Polskę w tym dialogu, to przede wszystkim historia. Od niej nie uciekniemy. Jednak ma ona dwojakie konsekwencje: pierwsza to fakt, że przez swoją historię Polska jest bardzo ważna. Z drugiej strony, gdy historia zaczyna być bardzo ważna, zanadto ważna, to zatraca się w dialogu wymiar uniwersalny, teologiczny tych relacji, który ma obejmować całe tysiąclecia, a nie tylko ostatni wiek. Uważam, że to źle, kiedy te relacje są sprowadzane jedynie do dramatów XX wieku.

A pod względem teologicznym odstajemy w tym dialogu od Zachodu?

– Jeżeli chodzi o udział żydowski, to jest on jak wiadomo mały. Trudno się dziwić, bo jest nas bardzo mało. Jeśli chodzi o katolicki udział w tej teologii, to też jest niewielki. I tutaj można by się było bardziej dziwić, bo katolickich teologów w Polsce jest przecież wielu. Jednak to chyba bardziej ogólny problem relatywnej słabości polskiej teologii. Nie dotyczy on wyłącznie dialogu.

25 lat to szmat czasu. Rada przeżywała swoje wzloty i upadki. Media nieraz ogłaszały jej rozwiązanie i koniec dialogu katolicko-żydowskiego w Polsce. Jak z dzisiejszej perspektywy oceniasz te kryzysy? 

– Każdy z tych kryzysów miał inne przyczyny i na początku wydawał się bardzo trudny i bolesny, ale później okazywało się, że jednak nie taki diabeł straszny. Dziś możemy spokojnie przyznać, że udało nam się je przetrwać i nie stanowiły one dla ciągłości istnienia i funkcjonowania Rady siły niszczącej. Chociaż na początku każdego z nich tak się mogło wydawać.

Pierwszy był związany z odejściem Konstantego Geberta, ważnego od strony żydowskiej członka Zarządu.

– Na początku lat dziewięćdziesiątych dostaliśmy na jakiś program wsparcie finansowe – niewielkie, jak pamiętam – od instytucji, która, jak się wkrótce okazało, udzieliła również wsparcia organizacji Lambda, broniącej praw gejów. Dla niektórych spośród naszych członków pojawił się w związku z tym problem: gdy się okaże, że logo owej organizacji pojawi się w telewizyjnej wzmiance o nas i jednocześnie w audycji o Lambdzie, zostaniemy skojarzeni z homoseksualizmem i – twierdzili – stracimy jako Rada wiarygodność; trzeba zatem zrezygnować z tej dotacji. Niektórzy inni członkowie Rady byli oburzeni na taką argumentację. Obecnie, po 20 latach, wygląda ona dość histerycznie, ale wtedy nie było to oczywiste. Nie zdecydowaliśmy się na frontalne przeciwstawienie bezsensowi takiego skojarzenia i na wydanie oświadczenia, że pośrednie skojarzenie z homoseksualizmem nie ma sensu, a nawet gdyby miało, to co z tego. Naprawdę już nie pamiętam, czy zrezygnowaliśmy z dotacji. W każdym razie to, lub sama unikowość w reakcji na zarzuty, spowodowała odejście Kostka Geberta, który był wtedy członkiem Zarządu, oraz co najmniej dwóch bardzo miłych i zaangażowanych młodych kobiet. Rada zachwiała się, ale ustabilizował się jej kurs, który był może nieco bardziej konserwatywny niż wyobrażali to sobie niektórzy – nieliczni raczej – członkowie.

Kolejny kryzys to spór o karmel i krzyż w Oświęcimiu.

– Odszedł wtedy bardzo ważny dotąd członek Rady, jej ówczesny współprzewodniczący, ks. Waldemar Chrostowski, jeden z zasłużonych założycieli Rady. Powodem było to, że – mówiąc najkrócej – uznaliśmy, iż Rada nie może w takiej sprawie wygłaszać dwu sprzecznych opinii. Ja uważałem, że klasztor należy przenieść nieco dalej, a olbrzymi krzyż, tzw. papieski, nie musi tam być, choćby ze względu na swój rozmiar. Wedle Waldemara krzyż można w Polsce stawiać wszędzie, a zobowiązanie (podjęte przez kard. Macharskiego) przeniesienia klasztoru nie powinno być respektowane. Ponieważ było jasne, że opinia, za którą się opowiadałem, zbieżna zresztą ze stanowiskiem ks. Stanisława Musiała, jest popierana przez znakomitą większość Rady, ks. Chrostowski wycofał się, a z nim chyba dwie związane z nim osoby. To był trudny czas, zwłaszcza że ks. Chrostowski rozpoczął bardzo aktywne propagowanie różnych swoich opinii, które często były odległe od poglądów uznawanych za dialogowe w środowisku Rady. Rada wyłoniła się jednak z kryzysu w dobrym stanie, może nawet wzmocniona.

Utrata wybitnego biblisty jakim jest ks. prof. Michał Czajkowski, też musiała zaboleć.

– Kilka lat temu nagle okazało się, że ks. Michał Czajkowski, współprzewodniczący Rady, był niegdyś uwikłany we współpracę z SB. Był to cios dla wielu z nas osobiście, bo Michał był przyjacielem, osobą bardzo dla nas ważną, o wielkich zasługach dla Rady i dialogu. W moim przekonaniu tych zasług nie można mu odebrać – nie tylko dlatego, że często atakowano go nierzetelnie, ale też dlatego, że nawet uzasadniony dystans do jego ówczesnych zachowań i żal, że nie potrafił o nich opowiedzieć po przełomie 1989 roku, nie pomniejsza jego późniejszych, a nawet ówczesnych, dokonań. Michał wycofał się z publicznej działalności i wydawało się, że wiarygodność Rady ucierpi. Jednak chyba tak się nie stało. Razem z nim odeszły co najmniej dwie związane z nim osoby, które uważały, iż zbyt mocno akcentuje się dystans wobec niego. Było to ciche, niedemonstracyjne odejście, odczuwalne o tyle, że jedna z tych osób była w Zarządzie. Na dłuższą metę poważniejszych konsekwencji – poza utratą Michała i wspomnianych osób – też nie było.

No i ostatni, otrąbiony przez media kryzys związany z konfliktem ks. Lemańskiego z arcybiskupem Hoserem.

– Były wśród nas różne opinie na temat zachowań ks. Wojciecha Lemańskiego. Zresztą są to nieraz opinie mieszane: niektórzy, wysoko oceniając jedne jego zachowania, krytykują inne jako niekonstruktywne lub zbyt ostre. Różnimy się, ale w moim odczuciu zdecydowana większość członków Rady poczuwa się do głębokiej solidarności z Wojtkiem, choć zarazem niemało spośród nas odczuwa lub odczuwało dystans w stosunku do niektórych jego ruchów. Odeszły dwie osoby z zarządu, ks. Wiesław Dawidowski i Basia Sułek-Kowalska. Boleję nad tym, ale jednak w moim przekonaniu nie była adekwatna opinia wyrażona w oświadczeniu kurii warszawsko-praskiej, że„osoba ks. Lemańskiego stała się kolejnym powodem rozłamów, tym razem w Polskiej Radzie Chrześcijan i Żydów, z której w związku z tym wystąpiło troje jej członków, włącznie z jej współprzewodniczącym”. Słowo „rozłam” jest za mocne. Ks. Wiesław w liście pożegnalnym podkreślał nieustającą więź z nami, a nie pisał o konflikcie wokół ks. Wojciecha. Oczywiście miał ten konflikt swoje znaczenie, bo – jak przypuszczam – powodował obciążenie rzutujące na inne jego plany, ale to właśnie te plany były – jak nam już dawniej wspominał – ważnym powodem jego wycofania się z działalności w Radzie. Nie wyraził dystansu wobec oświadczenia, które w imieniu Rady podpisałem. Nie ma w nim krytyki kogokolwiek, a zawiera ono wyłącznie pochwałę dokonań ks. Lemańskiego w dziele pielęgnowania pamięci o dawniejszych Żydach i kontaktów z obecnymi Żydami. Jest to po części wynikiem mojego przekonania, że ja jako Żyd, osoba z zewnątrz, nie powinienem wchodzić w jakiekolwiek konflikty wewnątrzkościelne. Jednak również po części rezultatem ogólniejszego przekonania, że różnice między nami są nieuniknione i należy podkreślać nasze dokonania we wspólnej sprawie.

Jak dziś po tych wszystkich kryzysach oceniasz kondycję Rady? 

– Pomimo wszystkich kryzysów i związanych z nimi bolesnych rozstań Rada funkcjonuje, i to zaskakująco dobrze. Obecny współprzewodniczący od strony chrześcijańskiej – Bogdan Białek jest bardzo aktywny i organizacyjnie, i koncepcyjnie. Początkowo nie spodziewałem się, że ktoś spoza Warszawy może być tak skutecznym motorem naszych działań i inicjatyw. Należy dodać, że nieprzerwanie blisko współpracujemy z biskupem Cisło i całą Komisją Episkopatu ds. Dialogu z Judaizmem, w naszych konferencjach i seminariach biorą udział najbardziej reprezentatywni przedstawiciele Kościołów chrześcijańskich zaangażowanych w dialog z judaizmem. Wszystko to sprawia, że głos Rady jest głosem ważnym i słyszalnym. Przynajmniej dla tych, którzy ten głos chcą usłyszeć.

To na koniec zapytam o przyszłość. Jakie są podstawowe problemy czy wyzwania. przed którymi stoi dziś Rada?

– Na pierwszym miejscu postawiłbym kwestię obecności młodzieży w strukturach Rady. Brakuje nam młodych świeckich i młodych kleryków, brakuje nam też oczywiście młodych Żydów. Chociaż to chyba problem wielu organizacji pozarządowych w Polsce, zwłaszcza gdy zajmują się sprawami tak „nienowoczesnymi”. Na drugim miejscu jest problem rozszerzenia naszej obecności w innych regionach Polski. Centralizacja w Warszawie wcześniej czy później zacznie się niekorzystnie odbijać na całej naszej działalności. Myślę jeszcze o potrzebie bardziej rozwiniętych form instytucjonalnych, bo chociaż formalne umocowania prawne posiadamy, to w gruncie rzeczy działamy ciągle w sposób bardzo nieformalny, na zasadzie przyjacielskich kontaktów. No a zasadniczym wyzwaniem jest to, jak wywrzeć szerszy wpływ na polskie społeczeństwo.

25. Urodziny
Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów

Oto jak dobrze i miło,
Gdy bracia w zgodzie żyją
Psalm 133

autor: Barbara Sułek-Kowalska

Zapewne nie wszystko w dialogu chrześcijańsko-żydowskim, a zwłaszcza w takim dialogu w Polsce, zaczęło się 13 kwietnia 1986 roku. Wtedy papież Jan Paweł II odwiedził Wielką Synagogę i modlił się tam w obecności rabina Rzymu. Ale modlitewne spotkanie polskich chrześcijan i Żydów – Radość Tory Chrześcijan i Żydów, które było inspiracją dla wielu takich spotkań w Polsce, ba! śmiem twierdzić, że także dla spotkań w oficjalnym Dniu Judaizmu – ma swoje korzenie w tamtym właśnie dniu. To, co się wtedy zdarzyło, dało początek marzeniom – zrealizowanym szybciej, niż mogliśmy przypuszczać. Choć papież nie mówił wtedy, że „żadna religia nie jest samotną wyspą”, to Jego przesłanie było oczywiste.

Wciąż pamiętam tamten dzień: nasze gazety z tamtego czasu były albo podziurawione kwadratowymi nawiasami znaczącymi ingerencje cenzury, albo naszpikowane propagandą i nieprawdą. Ale tej wiadomości z 13 kwietnia nie było jak zafałszować: Jan Paweł II składa wizytę w rzymskiej synagodze. Wielki Rabin Rzymu Elio Toaff i papież Jan Paweł II we wspólnej modlitwie! Niewyobrażalne rzeczy!

Najpierw sensacyjną informację podało radio. Rzuciłam się do telefonu, aby dzielić się nowiną z innymi. Byłam w euforii: rozpierały mnie radość i duma, wdzięczność i wzruszenie. Nasz Papież, mój Papież, jedyny autorytet i obrońca, nasza siła i opoka! Także w tej sprawie wskazał nam drogę! Nikt już nie będzie mógł powiedzieć, że poszukiwanie wiedzy o Żydach i ich religii jest jakimś dziwactwem. Zawsze wszyscy pytali, dlaczego się tym zajmuję, dlaczego tak bardzo mnie to obchodzi. Przecież nie jesteś Żydówką? Wtedy jeszcze nie znałam tej pięknej myśli z listu niemieckich biskupów nagłośnionej przez Ojca Świętego (Moguncja, 1980) i rozpowszechnianej aż po dziś dzień w setkach przemówień i artykułów: „Kto spotyka Jezusa Chrystusa, spotyka judaizm”.

W „Tygodniku Powszechnym” obszerna relacja księdza Adama Bonieckiego z rzymskiej Wielkiej Synagogi ukazała się dopiero w numerze datowanym na 27 kwietnia, na pierwszej stronie, zaraz obok przemówienia wygłoszonego przez Ojca Świętego. W tej relacji znalazła się wiadomość z przeszłości: „że o ile wizyta 13 kwietnia była pierwszą wizytą Papieża w synagodze, nie była to pierwsza wizyta w synagodze Karola Wojtyły. Posłuchajmy relacji proboszczów krakowskich. Rzecz wydarzyła się 28 lutego 1969 roku: Podczas wizytacji kanonicznej parafii Bożego Ciała na Kazimierzu w Krakowie Ksiądz Kardynał wyraził życzenie odwiedzenia gminy żydowskiej. Ksiądz proboszcz ustalił w porozumieniu z prezesem gminy p. Maciejem Jakubowiczem czas i miejsce odwiedzin. Prezes prosił, by zachował przepis o nakrywaniu głowy przy wchodzeniu do synagogi. W towarzystwie ks. proboszcza Kardynał, ubrany w czarną sutannę i płaszcz, udał się na ulicę Szeroką. Był to piątek i Żydzi zgromadzili się na modlitwę. Przed synagogą powitał Ks. Kardynała Prezes. Po dość długiej rozmowie Ks. Kardynał wszedł do synagogi i tam, stojąc z tyłu, pozostał dłuższy czas. Później z proboszczem udali się do drugiej czynnej synagogi, gdzie zastali tylko jednego modlącego się Żyda. Ks. Kardynał w późniejszej rozmowie wspominał, że otrzymywał co roku życzenia od prezesa Jakubowicza i nie wiedział, kim był wysyłający (na podstawie relacji ówczesnego ks. proboszcza i zapisu w księdze wizytacji. Kalendarium życia Karola Wojtyły, s. 329.)

Przepisuję ten fragment, bo tyle mówi o sposobie działania tego księdza, który później jako papież będzie mówił do mnie i do każdego, kto chce słuchać, na całym świecie: otwórz serce! nie lękaj się! Przestań się lękać! Przepisuję ten fragment, bo opowiada o budowaniu z małych odcinków drogi, która zaprowadziła Ojca Świętego pod drzwi rzymskiej synagogi. Wygłoszone przemówienie Ojca Świętego przypominało całą dotychczasową naukę Kościoła o Żydach i judaizmie. A zarazem było dla mnie, ale chyba w ogóle dla nas, katolików, i dla nas, chrześcijan, absolutnie unikatowym świadectwem wiary, całkowicie nowym przykładem postępowania w duchu miłości, w poszanowaniu dla innej tożsamości i w zgodzie z własną.

Minęło tyle lat, minęła euforia, nie minęło poczucie, że tamto przemówienie pozostaje wciąż aktualne. Że należałoby je wciąż drukować i rozpowszechniać. Dlatego wciąż to robimy, w miarę coraz to nowych dostępnych środków przekazu. Trudno dziś sobie wyobrazić jakąkolwiek działalność bez komunikacji internetowej; także Polska Rada Chrześcijan i Żydów prezentuje swój dorobek oraz dokumenty Kościoła na temat nauczania o Żydach i judaizmie na stronie www. prchiz.pl. Zapraszamy! Wtedy rzeczywiście panowało poczucie, że wydarzyło się coś wielkiego i wyjątkowego zarazem. Zapewne nikt nie wyobrażał sobie, co może być, co będzie dalej. Jak rozwinie się ta sytuacja, jakie przyniesie owoce? Po latach Stanisław Krajewski, jedna z czołowych postaci odrodzonego żydowskiego życia religijnego, napisze: „jednak spotkanie w Rzymskiej Synagodze pozostaje wydarzeniem nieporównywalnym z niczym innym” (Ten papież jest błogosławieństwem, „Więź” nr 10/98; cyt. za J. Poniewierski, Pontyfikat, Kraków 1999).

Może dlatego, kiedy już w warunkach wolności i demokracji mogła powstać niekoncesjonowana przez państwową władzę Polska Rada Chrześcijan i Żydów, co stało się w czerwcu 1991 roku, bardzo szybko zrodziło się wśród nas pragnienie, by spotkanie w rzymskiej synagodze stało się dla nas nie tylko wzorem postępowania, ale więcej nawet – modelem spotkań, do którego można dążyć.

Pamiętam niekończące się w naszym gronie rozmowy i postulaty, aby i w Kościele katolickim w Polsce został ustanowiony, tak jak w Kościele katolickim we Włoszech, dzień, który można by nazwać Dniem Judaizmu: dzień modlitwy, nauczania o żydowskich korzeniach chrześcijaństwa, dzień znajomości z bohaterami wiary Starego Testamentu i solidarności z jej wyznawcami żyjącymi wśród nas współcześnie. Rozentuzjazmowani naszym pomysłem, nie umieliśmy dostrzec, że Konferencja Episkopatu, która może ustanowić taki dzień, nie jest chyba do takiej decyzji gotowa. A że nasze dyskusje przeradzały się w narzekania, postanowiliśmy – nie czekając na rozwiązania oficjalne – uciąć je i wystąpić z inicjatywą własną. Chcieliśmy znaleźć formułę, która pozwoliłaby nam przybliżyć się do tego, co już przecież okazało się możliwe: spotkania w duchu modlitwy. Zachowałam do dziś wyjętą z kalendarza kartkę z 1 kwietnia 1992 roku, z zebrania naszej Rady, które odbyło się „u nas na Lwowskiej” – jak informuje notatka (przez pierwszych pięć lat comiesięczne spotkania w pierwszą środę miesiąca odbywały się w naszym mieszkaniu, bowiem całą rodziną uważaliśmy, że to będzie nasz wkład w budowę dialogu chrześcijańsko-żydowskiego, i w dodatku pozwoli wprowadzić do niego naturalną drogą trójkę naszych dzieci). Zapewne po raz kolejny rozmawialiśmy o sprawie i padła między innymi propozycja, aby okazją do takiego spotkania stało się żydowskie święto Simchat Tora. Wymyśliłyśmy to – Joanna Brańska i ja – niezależnie od siebie. Joanna Brańska w listopadzie 1988 roku, u wrót nadchodzącej demokratycznej Polski i w związku z tym powrotu dyplomatycznych stosunków z Państwem Izrael, tworzyła Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Izraelskiej. Z pierwszego, założycielskiego zebrania towarzystwa pamiętam księdza Waldemara Chrostowskiego, który potem z kolei powołał, razem ze Stanisławem Krajewskim, Sekcję Dialogu Religijnego. Z niej wyrosła Polska Rada Chrześcijan i Żydów zgłoszona przez Waldemara Chrostowskiego i Szymona Rudnickiego do ICCJ – Międzynarodowej Rady Chrześcijan i Żydów – na spotkaniu w Pradze.

Zapisałam wtedy, w 1992 roku, w kalendarzu: „Dzień żydowski – jak? Simchat Tora – chrześcijanie ze świata jadą do Jerozolimy, może powinniśmy o tym pomyśleć?”.

Oczywiście nie chodzi w tym zapisku o wyjazd do Jerozolimy. Po prostu niektórzy z nas czytali czy znali osobiście kogoś z wolnego świata, zwłaszcza chrześcijan ze wspólnot protestanckich, które poszukując dróg dialogu z judaizmem, jechały specjalnie do Izraela, aby uczestniczyć w obchodach święta Simchat Tora.

Simchat Tora – Radość Tory. Ostatniego dnia Święta Sukkot (Namiotów, Kuczek) kończy się roczny cykl czytania Tory i rozpoczyna nowy. Jak czytamy w Kalendarzu Żydowskim 1985–86, w Izraelu uroczystość tę obchodzi się ósmego dnia Święta; z arki wyjmuje się zwój Tory i obnosi siedem razy wokół synagogi przy wtórze pieśni. W tym samym dniu, natychmiast po zakończeniu czytań, zaczyna się lekturę świętych tekstów od początku, tzn. od Księgi Rodzaju. Jest to znaczące wydarzenie religijne w życiu synagogi i odbywa się ono z całym ceremoniałem. Z tego też powodu Ósmy Dzień Zgromadzenia nosi również dodatkową nazwę: Radość Tory – Simchat Tora (…) Jest to święto samo przez się. Albowiem Tora jest jedynym ocalałym po katastrofie nawy państwowej Izraela składnikiem jego normalnej niegdyś, narodowej egzystencji. Jest tegoż narodu podłożem i źródłem jego siły życiowej. Jest jego świadkiem i zarazem jest jego tłumaczem, za którego pośrednictwem Izrael przemawiał do świata i który dziś jeszcze pośredniczy w jego rozmowie z ludzkością. Jest też nieprzerwanie jego Księgą więzi z Bogiem. Oprócz swej namacalnej realności pozwala mu ona ponadto odbierać z bojaźnią dobiegające z otchłani wieków promieniste odblaski i niewypowiedziane doznanie świętości. Tora jest dla tego ludu nade wszystko Nadprzyrodzonym Dokumentem. Z wieczności po wsze czasy, dlatego też jej lektura nigdy nie nuży. Owego więc dnia czytanie tego Dokumentu dobiega swego końca i trzeba go przewinąć z powrotem do początku, przeto radość panuje wśród Izraela. Jest to tak, jakby równocześnie odnawiano umowę, jakby odmłodzeniu ulegała złożona kiedyś przysięga małżeńska. I tak każdego roku od nowa. Oto jest Radość Tory, Simchat Tora.

A więc ustalone! Teraz jeszcze trzeba znaleźć miejsce na naszą inicjatywę i już! Dzisiaj brzmi to zupełnie niewiarygodnie, ale wtedy byliśmy tak pełni wiary w słuszność naszego pomysłu, że do głowy nam nie przychodziło, że „może się nie udać”. Udaliśmy się z naszą propozycją do księdza Romana Indrzejczyka, proboszcza w kościele Dzieciątka Jezus na warszawskim Żoliborzu. Skromny i małomówny Ksiądz Roman, później Kapelan Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego, znany był już wtedy ze swojej otwartości wobec ludzi i odwagi w podejmowaniu trudnych decyzji. Udzielał gościny Komitetowi Obywatelskiemu, który pod koniec lat osiemdziesiątych obradował nad przyszłą wolną Polską, znany był też z inicjatyw ekumenicznych. Można też odwołać się do anegdoty, opowiadanej kilka lat później przez przyjaciela naszej inicjatywy Reuvena Zygielbojma (rodzonego brata Szmula „Artura” Zygielbojma): Dzieciątko Jezus przyszło na świat w stajni, ponieważ Świętej Rodzinie, jak wielu żydowskim rodzinom przez następne stulecia, nikt nie chciał wynająć porządnego pomieszczenia. Dlatego w naszym przypadku Dzieciątko Jezus okazało się najlepszym patronem rodzącej się inicjatywy, która jeszcze nie wie, gdzie będzie jej dom, ale już go potrzebuje.

W styczniu 1993 przygotowałam do druku pierwszy folder-informator Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów. Napisałam tam o naszym wspaniałym spotkaniu: „W październiku ’92 w kościele Dzieciątka Jezus w Warszawie, w przeddzień święta Simchat Tora, zebraliśmy się na wspólnym nabożeństwie, śpiewając psalmy, słuchając słów Pisma, czyli Tory, i komentarzy do niego. Wierzymy, że tym nabożeństwem zapoczątkowaliśmy nową, ważną tradycję. Z kolei w sam dzień Simchat Tora przedstawiciele Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów wzięli udział w uroczystym nabożeństwie w warszawskiej synagodze”. Trochę szkoda, że napisałam tak powściągliwie, tylko informacyjnie, ale z powodu folderowej formuły nie było miejsca na opis naszych emocji czy choćby szczegółów modlitwy. Nieco więcej napisałam w wewnętrznym biuletynie naszej Rady, który z inicjatywy Stanisława Krajewskiego wydawaliśmy dla siebie w pierwszych latach (wyszło bodaj sześć numerów): że mam do naszego spotkania zdecydowanie osobisty – nie zaś reporterski czy organizatorski – stosunek, co pozwala mi patrzeć na nie jak na jedno z tych wielu przełomowych wydarzeń, jak wizyta Jana Pawła II w rzymskiej synagodze, jak pierwszy List Polskich Biskupów o stosunku do Żydów i Judaizmu (1991), jak historyczna wizyta prezydenta Lecha Wałęsy w Izraelu i jego przemówienie w Knessecie (1991); że uważam je za realizację Bożego zamysłu. W skali mojego życia – pisałam – nasze spotkanie było logicznym następstwem tamtych wydarzeń.

Nie odnotowałam jednak tego, co pamiętają zapewne wszyscy uczestnicy tamtego historycznego spotkania: że Ksiądz Roman ustawił na ołtarzu dużą, piękną menorę, siedmioramienny świecznik żydowski, powszechnie uważany za jeden z symboli judaizmu. Ten dyskretny gest wielkiego szacunku wzbudził wcale niejednoznaczne uczucia: my, inicjatorzy tej modlitwy, byliśmy zachwyceni i pełni wdzięczności, sceptycy czy przeciwnicy dawali wyraz swojemu zdumieniu czy niezadowoleniu. Menora przed tabernakulum? Przed obrazem Jasnogórskiej Madonny? Trzeba jednak przyznać, że uwagi były równie dyskretne jak delikatny gest Księdza Romana, choć zapewne on sam mógłby opowiedzieć dużo więcej o odbiorze naszej inicjatywy w lokalnej społeczności. Tak wtedy, jak i teraz nie rozsyłaliśmy żadnych zaproszeń do „ważnych osobistości”, wychodząc z założenia, że publiczne ogłoszenia – przede wszystkim w katolickich mediach i warszawskich gazetach – wystarczą. Temu sposobowi pozostaliśmy wierni do dziś, bo się sprawdził.

Wtedy, w 1992 roku, media nie pisały o tym spotkaniu tonem sensacji. Pisano raczej informacyjnie, bez dodatkowych komentarzy, tak jakby autorzy nie wiedzieli, jak mają się ustosunkować do tego „przedsięwzięcia”: pochwalić je, czy może okazywać sceptycyzm? Było widocznie czymś tak radykalnie nowym, że na komentarze zabrakło odwagi. Może dzięki temu, kiedy w 1998 „wszedł” Dzień Judaizmu w Kościele katolickim w Polsce, został przyjęty więcej niż pozytywnie. Owszem, w wielu miejscach – w większości – nie było żadnego Dnia Judaizmu, ale tam, gdzie był, nie spotkał się z negatywnym przyjęciem. Wróćmy jednak do 1992 roku, kiedy Jan Turnau pisał w „Tygodniku Powszechnym” (nr 44/1992 z 1 listopada):

„Żydowskie święto radości Tory było u nas w tym roku 18 października obchodzone w sposób szczególny. Nie tylko w synagogach: również w świątyni rzymskokatolickiej Dzieciątka Jezus na warszawskim Żoliborzu. Polska Rada Chrześcijan i Żydów zorganizowała wraz z tamtejszym proboszczem, wielce ekumenicznym ks. Romanem Indrzejczykiem, wspólne nabożeństwo obu religii Tory. Na katolickim ołtarzu stal siedmioramienny świecznik.

Odnotuję w tym miejscu – dla porządku i dla wyrażenia wdzięczności – że prowadzony przez Słowika Iwańskiego ze wspólnoty neokatechumenalnej śpiew psalmów stał się nieodłącznym elementem naszych spotkań. W ostatnich latach towarzyszy nam coraz większy zespół instrumentów, co jest nie tylko ilustracją psalmowego wezwania „chwalcie Boga w jego świątyni, chwalcie Go na harfie i na cytrze, chwalcie Go na strunach i na flecie” (Ps 150) , ale i potwierdzeniem, że nasi bracia z z neokatechumenatu coraz chętniej biorą w niej udział, aby i w ten sposób głosić chwalę Pana. Dzięki im za to!

Rok później urządziliśmy znowu nasze spotkanie w pierwszą niedzielę po żydowskim święcie, i tak już zostało do dzisiaj. Żadna ze stron – ani chrześcijańska, ani żydowska – nie wahała się wtedy przed słowami „wspólne nabożeństwo”. Jednak w pewnym momencie, już po doświadczeniu kilku kolejnych spotkań, kiedy wydawało się, że możemy mówić o budowaniu, pojawił się ze strony naszych żydowskich braci dystans wobec określenia „wspólna modlitwa”, może nawet niepokój o to, czy nie naruszamy jakiegoś porządku duchowego wspólnoty żydowskiej, czy nie zawłaszczamy choćby podświadomie tego, co jest bądź powinno być niepodzielnie żydowskie. A może były nawet i takie obawy: czy nie chrystianizujemy żydowskiego święta. Pamiętam, jak kiedyś spytałam rabina Michaela Schudricha, dlaczego tak nieliczni są przedstawiciele gminy żydowskiej w obozie dialogu chrześcijańsko-żydowskiego. Odpowiedział mi wtedy, i ja tę odpowiedź od razu zrozumiałam, że najpierw musi odżywać, odrastać żydowskie życie religijne w tym żydowskim świecie Warszawy. Dopiero potem z odzyskaną świadomością, umocnione w religijnej tożsamości, może wchodzić w dialog, bez obaw o płynące stąd zagrożenia.

No tak, to są przecież te same obawy. O tożsamość. Wydawałoby się, że przez lata totalitarnego wyniszczenia, które oznaczało Zagładę Żydów, potem przez lata totalitarnego zniewolenia nasza katolicka tożsamość nie została tak osłabiona jak żydowska. To przecież gminy żydowskie zostały przez komunistyczne rządy do tego stopnia pozbawione podstaw religijnego bytu, że wokół Tory nie zbierała się w świąteczne wieczory żadna młodzież (co tak wyraźnie widać we wspomnieniu z lutowego wieczoru, kiedy kardynał Karol Wojtyła odwiedził synagogę). Wszystkim nam jest tak trudno zobaczyć, zrozumieć i przyjąć obawy „tamtej” strony w każdym dialogu. Pewnie dlatego chrześcijanie ustami różnych przedstawicieli też wyrażają obawy o mniej lub bardziej jawne objawy zachwiania czy utraty tożsamości, nawet o przejawy synkretyzmu. Więc tak trudno zobaczyć siebie w oczach drugiego, ze swoim lękiem i brakiem jasności? Mam nadzieję, że mimo wszystko udało nam się uszanować obawy, niepokoje i niepewności. Że uchroniliśmy przed rozsypką kruche fundamenty.

W tych pierwszych latach budowania naszej inicjatywy mówiłam o niej z wielką powściągliwością. Może obawiałam się, że jakiekolwiek inne, nawet z najmniejszą emocją potraktowanie tematu odbierze spotkaniu jego głębokie znaczenie? Że zostanie wtedy uznane za jeszcze jedną „imprezę”, za jakiś spektakl? My bowiem, jego inicjatorzy – myślę, że z księdzem Romanem Indrzejczykiem, który udzielił pomysłowi gościny, na czele – uważaliśmy to spotkanie za Wielkie Wydarzenie. Może nawet, w skali odpowiednio zmienionej względem osób, miejsca i czasu, za wydarzenie tak wielkie dla Warszawy, jakim było dla świata spotkanie w rzymskiej Synagodze? Minęło tyle lat, dla nowych członków Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów nasze spotkanie w katolickiej świątyni z okazji żydowskiego święta Simchat Tora stało się wydarzeniem oczywistym, niemal czymś rutynowym, co niemal odhaczamy w kalendarzu i „urządzamy”. Ba, pojawiły się już narzekania: może formuła się przeżyła, może trzeba inaczej, może bardziej atrakcyjnie. Choć nie wiadomo przecież, co miałoby być tą atrakcją w Świątyni Pańskiej, gdzie chcemy chwalić Imię Pańskie. Może mniej naukowo, może bardziej? Może z koncertem, a może z przemarszem? W roku 1997, 8 października, w protokole z miesięcznego zebrania naszej Rady (tym razem na Nowogrodzkiej, w siedzibie Instytutu Dialogu Katolicko-Judaistycznego ATK, dziś UKSW), przeczytałam zapis wypowiedzi ks. Romana Indrzejczyka: ludzie oczekują tutaj modlitwy, traktują to spotkanie jako spotkanie modlitewne; nie może to być konferencja naukowa.

Tym bardziej że nasza formuła nie wzięła się znikąd! Przyszła stamtąd, z rzymskiej Wielkiej Synagogi! Wciąż jest inspiracją, bo wciąż dopiero wchodzimy za Ojcem Świętym przez drzwi, które otworzył 13 kwietnia 1986 roku. Powtórzę, co napisałam w pierwszym akapicie, że – bez żadnej fałszywej skromności – mam poczucie, iż Komitet Episkopatu Polski ds. Dialogu z Judaizmem długo obserwował naszą inicjatywę i że przyczyniła się ona do decyzji o wprowadzeniu Dnia Judaizmu w Kościele katolickim w Polsce oraz do zaproponowania formuły wspólnych spotkań. Rozwój naszej inicjatywy, jej modlitewna strona, jej walor edukacyjny, jej – można chyba powiedzieć – specyficzna duchowość sprawiły, że korzystali z naszego wzoru – bezpośrednio nas o tym informując czy nawet bez kontaktu z nami – zwolennicy czy animatorzy spotkań dialogowych w całym kraju. W 1995 roku wprowadziliśmy do ustalonego już porządku – psalmy, czytania, komentarze, pieśń hebrajską sisu wesimchu – jeszcze jeden punkt: świadectwo dialogu. Na przestrzeni lat głos zabierali nasi Ludzie Pojednania – nie sposób nie wspomnieć siostry Dominiki Zaleskiej NDS oraz członków naszej Rady czy uczestników różnych dialogowych spotkań czy inicjatyw: między innymi Stanisława Krajewskiego i o. Marka Nowaka OP, Katarzyny Pereiry (dziś prowadzi Fundację Europa Nadziei), Zdzisława Bieleckiego (współtwórcy Rady Wspólnej Katolików i Muzułmanów), Towy Ben Cwi z Izraela, Piotra Kowalika z Gminy żydowskiej, s. Anny Bodzińskiej ze Zgromadzenia Notre Dame de Sion, które w swoich konstytucjach zakonnych ma wpisaną pracę na rzecz zbliżenia chrześcijan i Żydów, i które od kilku lat ma dom w Polsce, czy Miriam Gonczarskiej z Gminy Żydowskiej. Nierzadko świadectwem jest sama obecność – jak było w przypadku rabina Michaela Schurdicha, któremu osobiście jestem wdzięczna za tę formę pełnego ciepła i mądrości wsparcia dla dialogu. Mozolnie budujemy naszą drogę, której końca nie widać, ale też wymaga codziennego – czy w tej sprawie corocznego – trudu.

Co roku we wrześniu szukamy odpowiedniego wersetu z Tory, który będzie głównym tekstem naszego spotkania. Wielokrotnie podejmowaliśmy sprawę świętowania, tak aby zebranym – przede wszystkim chrześcijanom – móc opowiedzieć jak najwięcej o żydowskich zwyczajach, ale i o „żydowskich korzeniach chrześcijańskiej tradycji”. Mówimy o chrześcijańskiej i żydowskiej interpretacji grzechu oraz pluralizmu. Wielką radością jest zawsze agapa, gdy spotykamy się po modlitwie, aby pozostać jeszcze w atmosferze święta, wymienić uwagi, czasami posłuchać jeszcze śpiewu (Towy Ben Cwi) czy recytacji (Reuvena Zybielbojma). Szukamy „starych” znajomych i cieszymy się z nowych gości.

*

Pamiętam, jak kiedyś mój kilkuletni wówczas syn Janek powiedział po wielogodzinnej podróży nad morze: Pan Bóg pobłogosławił naszą długą drogę. Ta z dziecinną prostotą wyrażona najgłębsza myśl konstatacji i wdzięczności została we mnie i wraca w różnych sytuacjach. Także wtedy, kiedy patrzę na los naszego spotkania Radość Tory Chrześcijan i Żydów.

Otóż nie ucierpiało ono, kiedy Polska Rada Chrześcijan i Żydów doświadczała różnych – nieuniknionych chyba w życiu społecznego organizmu – sytuacji kryzysowych, takich jak odejście Konstantego Geberta, ks. prof. Waldemara Chrostowskiego, ks. prof. Michała Czajkowskiego czy śmierć ks. prof. Andrzeja Zuberbiera. Całkowicie odmienne były przyczyny tych sytuacji, ale nie miały wpływu na nasze decyzje w sprawie modlitwy, która stała się przyczyną spotkań Radość Tory Chrześcijan i Żydów. Była – i mam nadzieję pozostaje – wielką wartością. Może właśnie wspólna decyzja o „byciu – razem, choć obok siebie – w modlitwie” pozwala nam wciąż być Polską Rada Chrześcijan i Żydów, a nie tylko grupą dialogu polsko-żydowskiego. Wierzę, że nasza propozycja – Radość Tory i Marszu Modlitwy Szlakiem Pomników Getta Warszawskiego, którą podejmujemy rokrocznie dla uczczenia Ofiar Zagłady – spotyka się z szerokim odzewem nie dlatego, że jest ofertą działania społecznego, ale że jest propozycją spotkania innego niż wszystkie: odwołujemy się wtedy do Stwórcy, który jest Bogiem i który mówił Szma Izrael. Któż, jak nie ludzie wiary, w tym szczególnym przypadku obu wyznań, ma świadczyć o Jego obecności w przestrzeni świata? Krótko mówiąc: czy bylibyśmy jeszcze Radą Chrześcijan i Żydów, gdyby nie ta modlitwa?

I jeszcze o jej losie. Przez wiele lat nasze spotkania modlitewne odbywały się w kościele Dzieciątka Jezus na Żoliborzu, w roku 2004 – kiedy ks. Roman Indrzejczyk przeszedł na emeryturę, a nowy proboszcz nie kontynuował współpracy z nami – podjęliśmy nowe wyzwanie i o gościnę poprosiliśmy parafię św. Andrzeja Boboli prowadzoną przez ojców jezuitów. Napisałam wtedy w parafialnym miesięczniku „Sanktuarium”: „Jesteśmy bardzo wdzięczni Panu Bogu, że pobłogosławił naszą długą drogę do tego spotkania i postawił na niej najpierw księdza Romana Indrzejczyka z parafii Dzieciątka Jezus na Żoliborzu, a teraz księdza Janusza Warzochę z parafii św. Andrzeja Boboli. Dziękujemy za gościnę i dziękujemy parafianom, że odpowiedzieli na nasze zaproszenie”. Rok później, w roku śmierci Jana Pawła II, w tymże miesięczniku powiedziałam parafianom z Rakowieckiej: „Człowiek jest słaby i próżny, dlatego tak łatwo biada i narzeka. Rok temu, po wielu latach chrześcijańsko-żydowskich spotkań w kościele Dzieciątka Jezus na Żoliborzu, musieliśmy szukać nowej „gospody” dla naszej inicjatywy. Kto wie, może niektórzy z nas czuli się nawet wypędzeni? A przecież w ten sposób – może jedynie możliwy dla naszych zaślepionych oczu – Bóg dał nam nowe zadania. U ojców jezuitów my znaleźliśmy gościnę, a nas znaleźli ludzie, którym potrzebne było spotkanie z dialogiem w jego żywej postaci. Bogu niech będą dzięki”.

Na zakończenie mogę powtórzyć: w dniu 13 kwietnia 1986 roku Jan Paweł II odwiedził rzymską synagogę i żydowską społeczność Wiecznego Miasta. Jeden mały krok stał się krokiem milowym. Dzięki Jego inicjatywie także nasze skromne warszawskie spotkanie stało się inspiracją dla tych ludzi dobrej woli, pełnych wewnętrznej odwagi i radości ducha, którzy nie poprzestali na deklaracjach o dialogu, ale zapragnęli wcielać je w życie. Jak Polska długa i szeroka wszędzie znajdują się tacy ludzie. I jest nas coraz więcej.

Wspomniałam już, że modlitewne spotkanie Radość Tory Chrześcijan i Żydów nie jest jedyną naszą propozycją modlitwy „wspólnie, choć obok siebie”. W 1992 roku wystąpiliśmy z inicjatywą uczczenia modlitwą pomordowanych w Zagładzie żydowskich mieszkańców Warszawy wtedy, kiedy obchodzona jest rocznica powstania w getcie warszawskim. Jest bardzo wielu warszawiaków, którzy nie tylko odpowiedzieli na naszą propozycję wtedy, ale którzy co roku biorą udział w naszym Marszu Modlitwy Szlakiem Pomników Getta Warszawskiego. Także ta inicjatywa stała się inspiracją dla wielu osób w całym kraju. Modlitwa łączy i pomaga nam być razem. Modlitwa, jak napisałam wyżej, jest być może czynnikiem konstytutywnym naszej Rady. Nawet jeśli odbywa się tylko dwa razy w roku.

Dla wielu osób spotkanie modlitewne chrześcijan i Żydów jest dzisiaj czymś zwyczajnym, może nawet oczywistym. Sam przecież Kościół katolicki w Polsce rokrocznie – od dziesięciu lat – proponuje wiernym udział w Dniu Judaizmu. Zapewne jednak nie brakuje katolików, którzy nigdy w takim spotkaniu nie wzięli udziału i uważają je może za jakieś dziwactwo, czy nawet za coś niestosownego. Ale to nie zmienia postaci rzeczy – z tej drogi zawrócić się nie da.

Barbara Sułek-Kowalska