ZNAK 685 6/2012: Jak pamiętamy o Żydach?

Znak 685 okładka

Źródło: ZNAK 685 6/2012

Temat miesiąca: Jak pamiętamy o Żydach? (Makuch, Sobelman, Russek, Michlic)

Z kulturą i historią polskich Żydów spotykamy się na każdym kroku. Coraz więcej jest inicjatyw, które przywracają pamięć o dawnych społecznościach żydowskich. Jakie są motywy ich twórców? Czy pamięć ta jest autentyczna?

Debaty: Spór o aborcję (Kozłowska, Hennelowa) Czy zamiast bezwarunkowo zakazywać aborcji nie lepiej zapytać, jakie czynniki ostatecznie wpływają na decyzję o urodzeniu dziecka bądź też przerwaniu ciąży? Jak zatem pomóc wybrać życie? Ponadto Maria Janas: czy starcia w Syrii mają podłoże religijne?

Idee: Demokracja w wersji 3.0 (Puchejda, Król, Waśkiewicz) Coraz mniej ufamy politykom, niechętnie słuchamy wiadomości, z dnia na dzień tracimy wiarę, że zmiana jest w ogóle możliwa. Przy okazji kolejnych wyborów znów zadajemy sobie pytanie: na co mam wpływ i co mogę zrobić?

Kultura: Poezja Miłobędzkiej (Bogalewski, Malczewski, Kałuża)

Fragmenty tekstów dostępne są na:

Spis treści

EDYTORIAL

Nie możemy pozostać obojętni

Dominika Kozłowska

„Odważny krok naprzód. Ważne jednak, aby pismo zachowało swój kręgosłup” – tak zmianę formatu i stylu „Znaku”, którą wprowadziliśmy w czerwcu zeszłego roku z okazji 65-lecia pisma, podsumował jeden z naszych wiernych czytelników. Odeszliśmy wówczas od formuły zeszytów monograficznych na rzecz magazynu o bardziej zróżnicowanej strukturze działów. Powiększyliśmy znacznie liczbę tekstów, nie rezygnując przy tym z artykułów rozleglejszych, wymagających głębszego namysłu.

Nie zmieniliśmy jednak charakteru „Znaku”. W każdym numerze ciągle podejmujemy tematy z kluczowych dla nas obszarów: refleksji nad człowiekiem, historii, wspólnoty politycznej, religii i kultury. W mijającym roku pytaliśmy zatem o relację ciała i duszy, rozwój medycyny i związane z nim wyzwania etyczne, pisaliśmy też o sensie przekazywania życia. Debatowaliśmy o AK, dialogu Kościoła i lewicy oraz przyszłości polskiej inteligencji. W numerze październikowym przedstawiliśmy poglądy młodych polskich elit, rozpoczęliśmy także debatę o polskości, inspirując się dawną dyskusją toczoną na łamach „Znaku”. Zajmowaliśmy się wreszcie sprawami religii – relacją nauki i wiary, sekularyzacją, kapłaństwem kobiet, miejscem osób homoseksualnych w Kościele, oraz zagadnieniami kultury – sporo uwagi poświęciliśmy poezji Julii Hartwig, Wisławy Szymborskiej, Krystyny Miłobędzkiej, Tadeusza Różewicza czy Konstandinosa Kawafisa. W tym roku znaczny nacisk położyliśmy również na recenzowanie możliwie dużej liczby nowości wydawniczych z innych obszarów kultury. Stale pisaliśmy (i piszemy) też o problemach z pozoru nas niedotykających, takich jak sytuacja na światowych rynkach żywności, walka z głodem, zmiany klimatyczne i nowe wyzwania dla ekologii, ale także konflikty na Bliskim Wschodzie czy w Afryce.

Robiliśmy to i będziemy robić nadal, ponieważ naszym zdaniem każdy z tych problemów jest i powinien być dla nas ważny. Nie możemy pozostać obojętni. Fundamentem takiej postawy, ale też spójnikiem łączącym wszystkie wymienione wyżej zagadnienia, stanowiącym ich wspólny mianownik i wskazówkę do działania, a dla nas podstawę definiowania naszej pracy, jest perspektywa odpowiedzialności za indywidualnego człowieka, gdziekolwiek ten mieszka i pracuje, oraz odpowiedzialności za wspólnotę polityczną.

Naszym celem jest nie tylko tworzyć ciekawe pismo, ale podejmować starania mające na celu podwyższanie jakości debaty publicznej, pogłębianie refleksji nad problemami, z którymi przychodzi się nam dziś mierzyć, i szukanie tego, co łączy, a nie zaś dzieli. – „Człowiek wolny, i dzielący wolność z innymi, co natychmiast go zobowiązuje do troski o tych innych, o całość społecznego bytu, i jego racjonalne urządzenie” (prof. Barbara Skarga) – to zapewne jedna z najpełniejszych definicji obywatela. Życzylibyśmy sobie, aby w kolejnym roku istnienia „Znaku” teksty publikowane na naszych łamach choć w niewielkim stopniu przyczyniały się do budowania tak rozumianych postaw.

TEMAT MIESIĄCA

Nie zmarnujmy tej szansy

Marta Duch-Dyngosz

Co zrobić, by inicjatywy, w myśl których różne grupy upamiętniają przeszłość, nie przebiegały niezależnie i obok siebie, lecz by odmienne perspektywy wzajemnie się uwzględniały? Dotyczy to nie tylko pamięci polskiej i żydowskiej, ale także pamięci polskiej i ukraińskiej, polskiej i litewskiej, polskiej i niemieckiej.

Zainteresowanie kulturą żydowską we współczesnej Polsce jest faktem. W miastach takich jak Warszawa czy Kraków organizuje się festiwale poświęcone filmowi, literaturze, muzyce czy po prostu dziedzictwu żydowskiemu. Coraz więcej wydarzeń tego typu pokazuje różnorodność i aktualność tej kultury – w krajach Europy Wschodniej, w zachodnich diasporach czy Izraelu. Jednak wciąż zbyt wiele inicjatyw przedstawia ją niczym kulturę Majów – bez spadkobierców, w szklanej gablocie. Już na początku lat 90. amerykańska dziennikarka Ruth Ellen Gruber, obserwując zainteresowanie kulturą żydowską nie tylko w Polsce, ale w całej Europie, pytała, kim są jej twórcy, kto jest jej odbiorcą, jakie są motywy uczestniczenia w żydowskich wydarzeniach kulturalnych i czy prezentowana żydowskość nie jest wirtualna, skoro tworzą ją głównie nie-Żydzi.

Głód inności

Dziś trzeba spojrzeć na zainteresowanie kulturą żydowską w szerszym kontekście. W małopolskiej Dąbrowie Tarnowskiej trwają prace nad odnowieniem synagogi, w dawnej bożnicy w Chmielniku otworzono Muzeum Świętokrzyski Sztetl, Fundacja Forum Dialogu Między Narodami prowadzi Szkołę Dialogu, podczas której młodzi ludzie poznają historię społeczności żydowskich z ich własnych miejscowości. Po wielu dziesięcioleciach zapomnienia na mapy miast – od najmniejszych do największych – ponownie wpisuje się lub próbuje się wpisać miejsca związane z wielowiekową kulturą i historią polskich Żydów. W rodzimej przestrzeni miasteczek zaznaczone zostają (czasem tylko symbolicznie) nie tylko dawne miejsca modlitwy, cmentarze, ale także domy, sklepy, warsztaty. To, o czym przez tyle lat od czasów wojny nie mówiło się poza domem, zagościło w oficjalnym dyskursie – na stronach internetowych, w książkach, podczas uroczystości państwowych. Przywracaniu pamięci towarzyszy słuszne przekonanie, że dopiero poznanie tego, co było, pozwoli zrozumieć, co zostało utracone, ale też co możemy próbować odzyskać.

Upamiętnianie jest też szansą na przepracowanie relacji polsko-żydowskich. Badania nad Zagładą przeniosły się również do lokalnych przestrzeni. Historycy i badacze społeczni poznają wojenne losy Żydów, studiując przypadki konkretnych miejsc. Wystarczy wymienić kilka z nich: powiat Dąbrowa Tarnowska, podkarpacka Gniewczyna czy Markowa. To przywołanie zbrodni w Jedwabnem stało się przyczynkiem do pierwszej tak dużej debaty o postawach Polaków wobec Żydów podczas wojny i potrzebie rozliczenia się z trudną przeszłością. Badacze społeczni zwracają też uwagę na konsekwencje tego, że w mniejszych miejscowościach nieżydowscy mieszkańcy byli świadkami Zagłady swoich sąsiadów. W wielu miejscach Niemcy mordowali Żydów na oczach ludności – na rynku, w pobliskich uliczkach, w niedalekich lasach. Dopiero od niedawna studiowanie zachowanych materiałów daje nam większą wiedzę na temat rozgrywających się wówczas zdarzeń. Często przełamuje ona schematy naszego myślenia. Czy pamięć o takich wydarzeniach również jest przywracana?

(...)

z Januszem Makuchem rozmawia Marta Duch-Dyngosz CZERWIEC 2012

Brzmienie życia

Zwykle elementem wiążącym naszą wspólną polsko-żydowską pamięć jest Zagłada. Dla mnie ważniejsze jest życie, jakie na przestrzeni setek i tysięcy lat wydało nieśmiertelne dzieła ludzkiego umysłu, które na stałe weszły do kanonu kultury zarówno żydowskiej, jak i polskiej. To jest źródło mojej inspiracji, mój świat. Sześć lat Zagłady nie może wtrącić w zapomnienie niemal tysiąca lat życia.

Marta Duch-Dyngosz: Kim są dzisiejsi uczestnicy Festiwalu Kultury Żydowskiej? Jak się to zmieniało w ciągu 24 lat?

Janusz Makuch: Na początku byli to niemal wyłącznie krakowianie. W 1988 r., kiedy z Krzysztofem Gieratem po raz pierwszy zorganizowaliśmy festiwal, ku naszemu ogromnemu zdumieniu i radości do kina Mikro przyszło ok. 100 osób – sala pękała w szwach. Nie zakładaliśmy wtedy żadnej konkretnej publiki. Po prostu realizowaliśmy własne szalone plany, a przy okazji zastanawialiśmy się, czy ktoś będzie dzielił z nami tę fascynację kulturą żydowską. Drastycznie się to zmieniło po przełomie roku 1989 – Polska była wtedy w centrum uwagi mediów i w ogóle ludzi na całym świecie. Na fali tych zmian festiwal w 1990 r. stał się przedmiotem ogromnego zainteresowania – przyjechało wówczas wielu dziennikarzy i ogromna publiczność z Europy, Stanów Zjednoczonych, Izraela. W tym czasie naszym współpracownikiem, kimś w rodzaju dyrektora muzycznego, był Manfred Lemm, niemiecki pieśniarz, który w szczególny sposób upodobał sobie dziedzictwo Mordechaja Gebirtiga. Za jego sprawą festiwal przerodził się w wielkie międzynarodowe wydarzenie – zarówno od strony wykonawców, jak i publiczności. Sądzę, że był to początek pewnego procesu. Dzięki drugiej edycji festiwalu, szczególnie po krytycznych opiniach, które się pojawiły, m.in. w „The New York Timesie”, uświadomiliśmy sobie, że błądziliśmy po omacku, ale po pewnym czasie doszliśmy też do tego, co zrobić, by nie błądzić więcej.

Czego te krytyczne opinie dotyczyły?

Mówiąc wprost – tego, że w Polsce odbywa się Festiwal Kultury Żydowskiej bez Żydów, w dodatku festiwal, podczas którego Niemcy uczą Polaków, czym jest ta kultura. W zderzeniu z wrażliwością ludzi, którzy przyjeżdżają do miejsca Zagłady swoich przodków, musiało to budzić refleksję, zdumienie, oburzenie – i te emocje zostały wyrażone w artykule w „The New York Timesie”. Wówczas zrozumiałem, że skoro ośmielamy się organizować wydarzenie, które nazywamy Festiwalem Kultury Żydowskiej i które ma miejsce – jakkolwiek by na to nie patrzeć – w cieniu Auschwitz, czyli w miejscu, gdzie Niemcy dokonali Zagłady narodu żydowskiego i jednocześnie w dobrej wierze dopuszczamy, aby kultura żydowska była prezentowana i naśladowana niekoniecznie przez Żydów, to w tym jest ogromny fałsz. Wniosek był jeden: jeśli to naprawdę ma być Festiwal Kultury Żydowskiej, to muszą go tworzyć Żydzi. Koniec, kropka.

Tak się szczęśliwie złożyło, że w tym samym czasie poznałem Michaela Alperta, jednego z największych twórców żydowskich – jest on pieśniarzem, poetą, muzykiem, etnografem, lingwistą. Odegrał fundamentalną rolę w moim postrzeganiu żydowskiego świata. Wkrótce, w 1991 r. odbył się pierwszy koncert na Szerokiej, na scenie zbitej z desek. Rok później jeden z członków zespołu Brave Old World, klarnecista Joel Rubin, został dyrektorem muzycznym festiwalu. Zaprosił on do Krakowa największe osobowości współczesnej sceny żydowskiej – zarówno sefardyjskiej, jak i aszkenazyjskiej. Publiczność była już w pełni międzynarodowa. Uświadomiłem sobie wówczas, że to wydarzenie nie może być festiwalem wspomnień, nostalgii, nie daj Boże – kiczu ani widocznego już wówczas żydowskiego Disneylandu. Ambicją festiwalu było nie tylko pokazanie tego, co minęło, ale zdecydowanie bardziej tego, co jest. Przeszłość – tak, ale wyłącznie z myślą o przyszłości.

(...)

Michał Sobelman CZERWIEC 2012

Czas żydowskich duchów

Jeśli założymy, że dzieje polskich Żydów stanowią integralną część historii i kultury Polski, stanie się oczywiste, że to właśnie Polacy powinni wziąć na swoje barki trud upamiętnienia tej spuścizny. Dziedzictwo to może się stać wyjątkowym pomostem do ponownego spotkania Polaków i Żydów i należy wierzyć, że do niego dojdzie.

Miesięcznik „Znak” zwrócił się do mnie z prośbą o wypowiedź na temat zainteresowania w Polsce kulturą żydowską. Ta na pozór prosta prośba wprawiła mnie w zakłopotanie. Doskonale pamiętam, że w dzieciństwie i we wczesnej młodości za wszelką cenę pragnąłem uchodzić za prawdziwego Polaka, będąc przekonanym, że nie ma nic gorszego niż bycie Żydem w kraju, gdzie zaledwie kilka lat wcześniej odbyła się eksterminacja narodu skazanego na Zagładę. I zapewne nie tylko we własnych oczach rzeczywiście byłem Polakiem. Później nadszedł marzec 1968 r., który najpierw formalnie, a potem już faktycznie uczynił ze mnie syjonistę i Izraelczyka. Sprawa jest o tyle złożona, że w pełni uświadomiłem sobie swoje pochodzenie dopiero w Izraelu i to znacznie później, co z kolei nie miało żadnego związku ze zmianami, jakie wydarzyły się Polsce. Ten nieco zagmatwany wstęp ma poniekąd wyjaśnić sens mojej wypowiedzi.

Utracona różnorodność

Dorastając w dość szarej rzeczywistości tzw. małej stabilizacji lat 60., trudno mi było uwierzyć, choć przecież o tym wiedziałem, że w przededniu II wojny światowej mieszkało w Polsce blisko 3,5 mln Żydów. Byli wśród nich ludzie religijni, ateiści, chasydzi, syjoniści, jidyszyści, bundyści, komuniści i asymilanci. Jeden na trzech mieszkańców Warszawy był Żydem. Była ona największym żydowskim miastem w Europie. Znajdowały się tam najważniejsze instytucje życia społecznego i kulturalnego: dziesiątki synagog, szkół, szpitali, teatrów, redakcje gazet, kluby sportowe. Podobnie działo się w Łodzi, Lublinie, Białymstoku oraz w innych polskich miastach i miasteczkach. W Izbicy na Lubelszczyźnie mieszkali prawie wyłącznie Żydzi. W Sosnowcu – moim rodzinnym mieście – nie było ich aż tylu. Spis ludności z 1938 r. zarejestrował ich prawie 25 tys., co stanowiło przeszło 20% populacji miasta. Były tam wielka synagoga, zwana miejską, domy modlitwy, instytucje społeczne, szkoły, sierociniec, szpital, cmentarz. W sąsiednim Będzinie, gdzie mój ojciec przeżył początki wojny, populacja żydowska dochodziła niemal do 70% ogółu mieszkańców. Świat, który poznałem kilka lat po zakończeniu wojny, był całkowicie inny. Nie było w nim prawie Żydów, a ci cudem ocaleli w wielu przypadkach woleli ukryć swoje pochodzenie. W ciągu zaledwie 5 lat kilkumilionowy naród, który żył i rozwijał się tu przez niemalże tysiąclecie, zniknął z powierzchni ziemi. Pozostały tylko niedobitki, mgliste wspomnienia i pamięć, która czasami powracała falami. Dopiero wiele lat później dowiedziałem się, że na tzw. Ziemiach Odzyskanych, na terenach niedotkniętych bezpośrednio Zagładą, gdzie istniały zaledwie nieliczne skupiska żydowskie, powstawały nowe sztetle, docierali tam powracający repatrianci ze Związku Sowieckiego, w którym mieli niebywałe szczęście przetrwać wojnę. Już nie w Hrubieszowie, Karczewie, Brodach, Falenicy, jak pisał Słonimski w Elegii żydowskich miasteczek, lecz w Dzierżoniowie, Bielawie, Żarach czy Nowej Soli można było sporadycznie usłyszeć żydowskie pieśni dochodzące z lokali Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów w Polsce (TSKŻ). Jednak i to skończyło się po kilkunastu latach, kiedy w marcu 1968 r., kilka miesięcy po wojnie sześciodniowej, komunistyczne władze przystąpiły do bezwzględnej kampanii antysemickiej, ukrywanej pod kryptonimem urojonej walki z syjonizmem. W konsekwencji około 20 tys. ostatnich Żydów zostało zmuszonych do wyjazdu z Polski. Wielu z nich udało się do Stanów Zjednoczonych, Skandynawii, Francji, nieliczni przybyli do Izraela.

(...)

z Joachimem Russkiem rozmawia Marta Duch-Dyngosz CZERWIEC 2012

Węzeł pamięci

Z jednej strony Kazimierz to najlepsze w Polsce miejsce, w którym możemy spróbować zbliżyć się do żydowskiego dziedzictwa, z drugiej – to przestrzeń naznaczona dramatyczną pustką. Od nas zależy, czy przekroczymy granicę, za którą zaczyna się fikcja.

Marta Duch-Dyngosz: Czy we współczesnej Polsce pamięć o przedwojennych społecznościach żydowskich się zmienia?

Joachim Russek: Należałoby powiedzieć, że zanim pamięć o Żydach zaczęła się zmieniać, to się pojawiła. Nie była ona oczywistą częścią powojennego krajobrazu pamięci. Rozmawiamy dwa dni po otwarciu wystawy fotografii Bogdana Frymorgena, który podczas wernisażu w naszym Centrum Kultury Żydowskiej w Krakowie powiedział, że urodził się w 1962 r. w Bielsku-Białej i chodził do Szkoły Podstawowej im. Janusza Korczaka, a potem do gimnazjum, które stało na miejscu dawnej synagogi. Nikt mu nie powiedział, że Korczak był Żydem, a synagoga należała do bielskiej społeczności żydowskiej. Mimo iż urodziłem się znacznie wcześniej niż Bogdan Frymorgen, jest to również moje doświadczenie.

Jakie były punkty przełomowe tej pamięci?

Myślę, że dla powojennego pokolenia pierwszą cezurą pamięci był Marzec 1968 r. Kolejną – przełom lat 70. i 80., kiedy to pojawiła się wśród młodych ludzi ciekawość wobec spraw, które były niewygodne dla reżimu i nie istniały w oficjalnym obiegu, m.in. wszystko to, co dotyczyło Żydów. Idąc dalej tym tropem, jednym z momentów przełomowych stał się słynny podwójny numer „Znaku” z lutego i marca 1983 r. o judaizmie, który był swoistym elementarzem problematyki żydowskiej. Wcześniej, bo w 1979 r., Marek Rostworowski zorganizował w Muzeum Narodowym w Krakowie wystawę pt. Polaków portret własny. Pamiętam, że podczas zwiedzania zwróciły moją uwagę dwie sale poświęcone Żydom. Podejrzewam, że nie byłem jedynym, który nie rozumiał wtedy, skąd taki wybór.

Z krakowskiej perspektywy nie można również zapomnieć o powołaniu przez rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego Józefa Andrzeja Gierowskiego w 1986 r. Międzywydziałowego Zakładu Historii i Kultury Żydów w Polsce. Proszę sobie wyobrazić, że była to pierwsza tego typu uniwersytecka jednostka w powojennej Polsce. Na pewno należy też przywołać jedną z najważniejszych inicjatyw obywatelskich, którą było powołanie Festiwalu Kultury Żydowskiej. Początkowo miał on profil filmowy, a później rozwinął się w formę, którą znamy do dziś. Wreszcie należy wspomnieć o otwarciu naszego Centrum Kultury Żydowskiej, Fundacji Judaica w listopadzie 1993 r. Byliśmy wówczas pierwszą tego typu instytucją zajmującą się dziedzictwem i pamięcią z perspektywy obywatelskiej. Co to oznacza? Otóż proponujemy obywatelowi Kowalskiemu pewną przygodę, która polega na tym, aby dowiedział się czegoś o obywatelu Grynbergu. Ten element obywatelstwa jest łącznikiem między Kowalskim a Grynbergiem.

Jakie mogą być powody zainteresowania kulturą i historią Żydów?

W zależności od rozmówcy może Pani pewnie otrzymać różne odpowiedzi. Mam takie głębokie przekonanie – nie wiem, czy ono jest reprezentatywne – że zainteresowanie problematyką żydowską miało szczególny polityczny podtekst w czasach PRL-u. Mianowicie powszechne było przekonanie, że problem z pamięcią o Żydach jest jeszcze jednym grzechem PRL-u. Odcinając się od tego problemu, stawialiśmy się po lepszej stronie barykady. Był to także rezultat naszej ignorancji historycznej, bo nie wszyscy, pewnie tylko nieliczni, wiedzieli, że polskie grzechy wobec Żydów mają znacznie dłuższą historię niż historia komunizmu w Polsce. Z pewnością wiele się zmieniło przez ostatnie 25 lat. Można by powiedzieć anegdotycznie, że jeśli dziś zobaczy Pani na Kazimierzu chasydów czy chabadników, to już nikt z przechodniów się nie zdziwi, 20 lat temu byłaby to sensacja. Teraz jest to element krajobrazu Kazimierza.

(...)

Joanna Beata Michlic CZERWIEC 2012

Przerwane milczenie. O pamięci Zagłady w postkomunistycznej Europie

Po upadku komunizmu w Europie Wschodniej i w Związku Radzieckim rozrachunek z Zagładą okazał się jednym z głównych wyzwań politycznych, moralnych i kulturalnych, które państwom postkomunistycznym stały na drodze „powrotnej” do Europy. Chcąc przyjąć europejskie wartości za swoje, obywatele bloku postsowieckiego zmuszeni byli dostosować myślenie o Zagładzie do tego, które przeważało w Sztokholmie, Nowym Jorku, Londynie czy Brukseli. Czy ten projekt się powiódł?

W 1945 r. niewielu zdawało sobie sprawę z rozmiaru Zagłady wschodnioeuropejskich Żydów i ich cywilizacji oraz z konsekwencji, jakie niosła ze sobą dla całego regionu. Wśród tych nielicznych byli ci, którzy ocaleli, a także rosyjscy Żydzi-świadkowie, którzy zetknęli się z masowymi grobami Żydów w Związku Sowieckim i z obozami zagłady na terytorium Polski. Współcześnie Holokaust uważa się za paradygmat europejskiego lieu de mémoire oraz za powszechnie uznany symbol zła. Niedawno podniosły się głosy uznające go za zjawisko paradygmatyczne dla międzynarodowej teorii praw człowieka. Ewolucja znaczenia Zagłady w przeszłości i dziś przebiega wciąż w różnych kierunkach – z jednej strony rośnie zrozumienie skutków Zagłady, z drugiej – rodzą się nieadekwatne porównania i rywalizujące z tym wydarzeniem narodowe martyrologie.

Pomimo ustanowienia w Europie Międzynarodowego Dnia Pamięci o Ofiarach Holokaustu (27 stycznia) pamięć o Zagładzie wciąż rodzi napięcia między Zachodem a państwami postkomunistycznymi. W tych ostatnich temat ten pojawił się w dyskursie publicznym dość późno, towarzyszyła mu przy tym kalejdoskopowa rozpiętość reakcji – począwszy od bolesnej zadumy nad stratą i nostalgii, przez podkreślenie moralnego imperatywu, by pamiętać, aż po strategie instrumentalizacji, relatywizacji, trywializacji i zaprzeczania tej pamięci.

Niebagatelną rolę w określaniu stosunku do Zagłady i jej upamiętniania odgrywa ważna dla tego regionu pamięć o Gułagu oraz niechęć do rozrachunku z mroczną przeszłością, a zwłaszcza z losem lokalnych żydowskich społeczności. Z drugiej strony, na Białorusi, Ukrainie i w Rumunii, gdzie w czasie II wojny światowej miliony Żydów rozstrzelano i pochowano w masowych grobach, pamięć Zagłady powraca dzisiaj w sposób niezwykle namacalny. W pierwszym dziesięcioleciu XXI w., w wioskach i małych miasteczkach regionu, dzięki świadkom, którzy podczas wojny byli jeszcze dziećmi, zaczęto odkrywać masowe groby pomordowanych w czasie wojny Żydów, by po 60 latach od ich tragicznej śmierci doprowadzić do ich godziwego pochówku (mam na myśli projekt realizowany pod przewodnictwem francuskiego duchownego o. Patricka Desbois, we współpracy z żydowskimi organizacjami religijnymi. Projekt ten wzbudza kontrowersje – zarzuca się o. Desbois, że w kontakcie z lokalnymi społecznościami unika trudnych pytań na temat ich kolaboracji z Niemcami i korzyści czerpanych ze skutków Zagłady).

Po roku 1989 – eksplozja pamięci

Po upadku komunizmu w Europie Wschodniej i w Związku Sowieckim rozrachunek z Zagładą stał się jednym z głównych wyzwań politycznych, moralnych i kulturalnych, które państwom postkomunistycznym stały na drodze „powrotnej” do Europy. Chcąc przyjąć europejskie wartości za własne, obywatele bloku postsowieckiego byli zmuszeni dostosować myślenie o Zagładzie do tego, które przeważało w Sztokholmie, Nowym Jorku, Londynie czy Brukseli. Dopóki trwała euforia związana z przemianami politycznymi i wieszczono „koniec historii”, problem pogodzenia narracji prezentowanych przez dwie Europy nie spędzał nikomu snu z powiek. Ale z upływem czasu stało się oczywiste, że przyjęcie zachodniego modelu pamięci o Zagładzie sprawiło krajom postkomunistycznym trudność. Mianowicie, spotkał się on ze znacznym oporem społecznym, który w różnych krajach przybierał często bardzo podobne formy.

(...)