Bp. Grzegorz Ryś - XIX Dzień Judaizmu

Co ty tu robisz Eliaszu?

Abp Grzegorz Ryś

XIX Dzień Judaizmu w Kościele Katolickim w Polsce

Co ty tu robisz Eliaszu? (1 Księga Królewska 19, 1-14)

Tegoroczny Dzień Judaizmu dzieje się pod hasłem „Co ty tu robisz, Eliaszu?”. Wiemy dobrze, że to pytanie nie jest pytaniem historycznym. Skierowane kiedyś do Eliasza, jest pytaniem do nas.

„Co ty tu robisz, Eliaszu?”. Zanim padło to pytanie, widzieliśmy proroka w sytuacji rzeczywiście radykalnie krytycznej. Podobny do Eliasza jest Jeremiasz, kiedy mówi do Boga, że jest jak zwodnicza woda. Jeremiasz, który wybucha lamentem w gorzkim przekonaniu, że naprawdę nie tak miało być! „Podejmując się misji prorockiej, nie podejmowałem się takiej misji - nie tak to miało wyglądać!”. Jeremiasz także w pewnym momencie prosi Boga o śmierć. Modlitwą o śmierć wybucha też Hiob. A my widzimy Eliasza, który jest doprowadzony do takiego stanu, że nie chce dłużej żyć, ma absolutnie dość. Nie chodzi tylko o to, że ma poczucie fiaska swojej własnej misji, że się zderzył z bałwochwalstwem ludu świętego, z niewiarą ludu, który kocha. Chodzi o to, że ma doświadczenie jakby bezowocności Bożych działań.

Wcześniej Eliasz był ciągle świadkiem niesamowitego działania Boga. Dwa poprzednie rozdziały (1 Krl 17 i 18) pokazują wielkie znaki, jakie Bóg czyni po to, żeby swój lud wyrwać z bałwochwalstwa, bo naród poszedł za kultem Baala. Najpierw jest znak suszy, która trwa trzy i pół roku, a potem znak ulewy, która kończy tę suszę. Jest znak, w którym Bóg przyjmuje ofiarę składaną przez Eliasza, i jest bardzo wyraźny znak absolutnej niemocy i głuchoty nieba, kiedy czterystu proroków modli się o przyjęcie ofiary składanej Baalowi. Jest więc cała seria cudownych znaków, w których Bóg objawia siebie, a efekt? Żaden. Nic się nie dzieje. Susza nie pomaga, deszcz nie pomaga, przyjęcie ofiary nie pomaga. Gdy zabijali czterystu proroków Baala, też na nic się to nie zdało - nic nie pomaga. Nic się nie zmienia!

Eliasz doświadcza bezowocności nie tylko swojego działania. Nie złamało go to, że został sam, że postawił wszystko na jedną kartę, na Boga. Ale teraz widzi, że Boże działanie, Boże znaki jakby niczego nie sprawiają w ludzie, który jest wybrany przez Boga. To go doprowadza do tego, że ma dość. Dość! Nie wiem, na ile macie takie doświadczenie, ale to może być doświadczenie obu naszych wspólnot religijnych. Może to być nasze wspólne doświadczenie w zderzeniu się z bałwochwalstwem, które jest w świecie, czy w zderzeniu się z bałwochwalstwem, które jest w naszych wspólnotach: które jest w Kościele, które jest w Narodzie wybranym.

W Kościele można wskazać milion takich miejsc, gdzie się zderzamy z bałwanami, które sami tworzymy. Mamy jakby doświadczenie Eliasza, doświadczenie dramatycznej bezowocności: nie działa to, co powinno działać. Nie powinny się już dziać takie rzeczy! Nie powinno być nawrotu do postaw, do czynów, do myślenia wydawałoby się absolutnie już zaprzeszłego, zamkniętego. Nie powinno być takich rzeczy. Można mieć poczucie strasznej bezowocności - nie naszej, tylko jakby bezowocności Bożej mocy, Bożego działania. Jeśli w 50 lat po Soborze i 50 lat po Nostra Aetate we Wrocławiu pali się kukłę Żyda, i patrzy na to kilka tysięcy ludzi, i nie ma żadnej reakcji…!

Nie chodzi o to, że ktoś nas nie zrozumiał. Tu chodzi o coś znacznie poważniejszego. Dla nas, dla chrześcijan, dla katolików, Sobór był miejscem szczególnego działania Ducha Bożego, mocy Ducha. Gdyby nie Sobór, nie byłoby dziś tego spotkania, które jest dla nas wszystkich oczywiste. Nie bylibyśmy teraz razem, nie modlilibyśmy się razem - przedtem to w ogóle było nie do pojęcia. I teraz są takie momenty, że człowiekowi ręce opadają. I myśli tak jak Eliasz: mam dość, to nie ma najmniejszego sensu, nie jestem lepszy niż inni, nie udało się, Panie, zabierz mi to życie - koniec. Więc to jest jakoś nasza historia: zderzenie z bałwochwalstwem teoretycznie wierzących ludzi. To jest nieuniknione doświadczenie. Może przetrącić skrzydła; nie nam tylko, ale ludziom takiego wymiaru jak Eliasz.

I widzimy, co się dzieje dalej: Bóg znajduje sposób, żeby Eliasza wyprowadzić ze stanu apatii, zniechęcenia. Bóg znajduje sposób, żeby go uruchomić. Prowadzi go na górę Horeb - tam gdzie się wcześniej objawił Mojżeszowi, dokładnie do tego samego miejsca. Zawsze mi się wydawało, że Pan Bóg chce poprowadzić Eliasza do miejsca, gdzie się wszystko zaczęło: prorok, który jest konfrontowany z grzechem, z odejściem od Przymierza, jest poprowadzony do początku, do miejsca, gdzie się to Przymierze narodziło, gdzie ten naród tak naprawdę się narodził, niejako od Boga. To brzmi dość rozsądnie: jak człowiek bardzo pobłądzi, to fajnie jest wrócić do początku. Ale tu jest coś o wiele ważniejszego! Bo Eliasz nie idzie na Horeb po to, żeby wspominać, co się stało, kiedy Bóg ukazał się tam Mojżeszowi, żeby sobie przypomnieć dawną historię. Eliasz idzie na Horeb, żeby doświadczenie Mojżesza stało się jego własnym. Żeby przeżyć teraz, w tym momencie, objawienie się Boga, który jest Bogiem Mojżesza. I nie zawodzi się, bo Bóg go na tym miejscu spotyka, pokazuje mu się w tym samym miejscu. Niektórzy mówią, że Eliasz stoi w tej samej grocie, w tej samej szczelinie skalnej, przed którą przechodził Bóg, tak jak kiedyś przeszedł przed Mojżeszem (zob. Wj 34).

Kiedy Bóg szedł przed Mojżeszem, mówił: „Pan, Pan miłosierny, łaskawy i bardzo wierny”. Hesed we' emet. Miłosierny i wierny. Mojżesz na Horebie miał doświadczenie Boga, który jest miłosierny. Bo Pan Bóg pokazał mu się po tym, kiedy Mojżesz musiał się zderzyć z kultem złotego cielca, pod Horebem. Mojżesz zareagował na to, co się stało pod Horebem nerwowo, gwałtownie, tak jak Eliasz na Karmelu. A po tym doświadczeniu jeszcze raz wychodzi na górę Horeb z pragnieniem zobaczenia Boga. Wtedy Bóg wypowiada to swoje jakby przedziwne imię: jest miłosierny i bardzo łaskawy. I mówi, że ta historia potoczy się dalej, gdyż On jest Miłosierdziem.

W tym samym kluczu jest znak, który Bóg wybiera: nie wichura, nie trzęsienie ziemi i nie ogień, tylko łagodny powiew. Mojżesz zobaczył Go tak, tak Go doświadczył, tak Go przeczuł, jak przeczuł Go Adam i Ewa po grzechu (zob. Rdz 3): usłyszeli oni właśnie taki szmer przechodzącego przez ogród Boga i schowali się przed Nim. Ale usłyszeli Go też w łagodnym powiewie, a nie w ogniu, nie w wichurze. Pierwsze doświadczeniu człowieka po grzechu to doświadczenie Boga, który przechodzi w łagodnym powiewie wiatru. Objawienie Boga miłosiernego. Eliasz naprawdę się nie zawiódł, idąc na Horeb. On nie tylko wrócił pamięcią do początków Przymierza między narodem wybranym a Bogiem - to nie jest wycieczka historyczna! - tylko doświadczył Boga, który prowadzi go bardzo daleko, żeby mu pokazać, jak w całej ludzkiej historii Bóg jest miłosierny. Jak w całej ludzkiej historii nie było takiego momentu, w którym by Bóg powiedział, że ma dość. Bóg nie powiedział, że ma dość! I to jest ten moment, w którym Eliasz jest uruchomiony: ma po co schodzić z tej góry. Wychodzi na Horeb, mając w głowie mantrę: „Twoi wierni Cię opuścili, pozabijali wszystkich proroków, teraz jeszcze mnie zabiją”. Idzie na Horeb siłą cudownego pokarmu, który dostał, ale w głowie ma tylko skargę: skargę na lud wybrany, skargę na swój własny los, skargę na swoją własną misję, która nie ma najmniejszego sensu. A schodzi z góry kimś kompletnie innym, to znaczy: posłanym. Stał się człowiekiem, który wchodzi na nowo we własną misję. Ale wchodzi w tę misję w duchu Boga, który objawił mu się jako Miłosierdzie; Boga, który nie potrafi się zrazić ludzkim grzechem; Boga, który nie potrafi się zrazić ludzkim bałwochwalstwem, który ludzkiej historii nigdy nie mówi „dość”.

Teraz Eliasz wejdzie w tę historię, w tę misję na nowo, w duchu samego Boga - w duchu Miłosierdzia. Nie wiem jak wam, ale mi to Słowo pomaga. Łatwo jest się zamknąć w narzekaniu; napiszmy kilka artykułów, w których będziemy narzekać na wszystko, co się dzieje, czasami także między nami. Ponarzekajmy, że wszystko jest złe i nie ma sensu, i w ogóle nie było warto. Ale chyba znacznie lepiej jest dać się poprowadzić temu Słowu do odkrycia, kim jest Bóg. Kim jest Bóg w spotkaniu z człowiekiem przez całe dzieje zbawienia, przez całą Biblię? Kim jest Bóg? Jest Miłosierdziem, które nie jest w stanie położyć na człowieku krzyżyka i basta - „nic dobrego już się nie zdarzy, koniec”. Bóg nie potrafi w ten sposób. Jakie to jest fascynujące, że poprowadził Eliasza aż do raju, aż do samego początku, by pokazać: „od samego początku Moje spotkanie z człowiekiem tak wygląda, ale Mnie to nie zraża”. Kiedy Eliasz schodził z Horebu, nie był już bezsilny. I to nie oznacza, że był tylko pogodzony z losem. Doświadczenie Boga miłosiernego było w jego życiu doświadczeniem siły. Czego sobie i wam życzę.

bp Grzegorz Ryś