Likwidacja getta w Przysusze, 1942

Getto w Przysusze

Źródło: Muzeum im. Oskara Kolberga 2016

Agnieszka Zarychta-Wójcicka

Likwidacja getta w Przysusze, 1942 r.

  1. rocznica likwidacji getta (2016)

Getto w Przysusze powstało w lipcu 1941 roku. Objęło dwa rejony miasta: od ulicy Krętej, Ściegiennego, przez Plac Kolberga oraz od ulicy Warszawskiej, Partyzantów, do muru okalającego dwór i folwark, do Wiejskiej i Brzozowej (współczesne nazwy ulic). W tym okresie przeniesiono kuźnię Teofila Ślufarskiego z okolic dzisiejszego szpitala na plac przykościelny. Drewniane słupy okalające obszar getta o powierzchni około 1 km² miały około 4 m wysokości. Przy ulicy Wiejskiej znajdowała się brama wjazdowa wykonana z siatki i desek, zamykana na łańcuch[1].

W wyniku przybywania grup przesiedleńców żydowskich m.in. z Tomaszowa Maz. i Drzewicy, warunki w getcie systematycznie się pogarszały. Zjawiskiem najbardziej dotkliwym było przeludnienie w izbach mieszkalnych, gdzie w każdej mieszkało około 20 osób. Szybko zaczęły szerzyć się choroby. Żydowski szpital epidemiczny działał od 1940 roku. Przyjmował ofiary epidemii duru brzusznego i czerwonki. W 1942 roku do najczęściej występujących chorób dołączyła czerwonka i gruźlica. Tylko w styczniu tego roku przyjęto do szpitala 120 pacjentów chorych na dur brzuszny. Jedynym lekarzem żydowskim prowadzącym szpital był wówczas Dawid Krongold. Zajmował piętro budynku naprzeciw kościoła przy ulicy Krakowskiej. Na parterze domu mieścił się posterunek policji żydowskiej. Doktor Krongold był Przewodniczącym Żydowskiego Komitetu Samoobrony Społecznej.

Przed agresją Niemiec na Związek Radziecki żandarmi coraz częściej przeprowadzali w Przysusze rewizje w domach żydowskich, Niemcy zabierali ciepłą odzież, a przede wszystkich kożuchy na wyprawę wojenną na wschód. Wraz z obciążeniami o charakterze finansowo-gospodarczym Niemcy nasilili akcje szykanowania ludności żydowskiej. Około 1941 roku zrabowali rekwizyty z teatrzyku funkcjonującego przed wojną przy Straży Ogniowej. Kazali włożyć starszym Żydom stroje królów, aniołów itp. i chodzić w nich po getcie[2].

Najbardziej znanym z okrucieństwa żandarmem w okolicy był Moryc (Moritz) z Opoczna. Podczas wizyt w Przysusze z upodobaniem dokonywał brutalnych mordów, zwłaszcza na dzieciach. Często sadowił się w samochodzie i strzelał z jadącego pojazdu do chodzących po ulicy mieszkańców getta.

1 sierpnia 1941 roku Przysuchę zamieszkiwało 3119 Żydów[3], tuż przed likwidacją getta w osadzie przebywało od 5000 do 6500 osób narodowości żydowskiej. Ochronę getta stanowiła policja żydowska, straż polska i policja granatowa. Co godzinę przepuszczano Żydów z jednej części getta do drugiej. Przejście-przesmyk zaczynało się przy placu przy synagodze i dochodziło do ulicy Krakowskiej naprzeciw Krętej.

Między 27 a 31 października 1942 roku rozpoczęła się likwidacja przysuskiego getta. Do osady przybyło około 100 żandarmów z Końskich, Nowego Miasta i Opoczna. Niemcy nakazali stawić się w godzinach porannych wszystkim tym, którzy posiadali wóz i konia. Żydom pozwolono zabrać rzeczy osobiste o maksymalnej wadze 20 kg. Znany z okrucieństwa żandarm Moryc, w dniu likwidacji getta zajął miejsce naprzeciw przesmyku przy ulicy Krakowskiej i przez kilka godzin strzelał do wychodzących z getta Żydów. Co kilkadziesiąt minut pryzma trupów rosła i uniemożliwiła swobodne przejście, wówczas nakazywał policji przerzucanie zwłok za ogrodzenie posesji sąsiadującej z uliczką. Kat ociekał krwią, wyglądał jak rzeźnik, przebierał się w budynku policji granatowej[4]. W tym dniu zamordowano kilkuset Żydów. Z rąk Moryca zginął także Polak, chłop z Nieznamierowic, który próbował wykręcić żarówkę w opuszczonym żydowskim domu.

Zgromadzeni na placu przed kościołem Żydzi, byli ładowani na chłopskie furmanki (około 700 wozów) i cała kolumna pod strażą własowców i policjantów granatowych jechała w kierunku Opoczna, w miasteczku pozostawiono około 100 osób. Na rampie kolejowej w Opocznie ładowano Żydów do bydlęcych wagonów i transportowano do Treblinki.

6 stycznia 1943 roku zlikwidowano getto zbiorcze w Ujeździe, w którym przebywali m.in. Żydzi z Przysuchy, Opoczna i Drzewicy[5]. Ostateczna likwidacja getta w Przysusze miała miejsce w lutym 1943 roku. Co najmniej kilkunastu, jeśli nie kilkudziesięciu Żydów po likwidacji getta ukrywało się w Przysusze i okolicy. Duża grupa rozproszyła się po lesie, szukała schronienia w leśniczówce u rodziny Kazimierza Pawlika i Otokara Rudke ps „Orzeł”. Z pozoru spokojne i odległe miejsca okazywały się bardzo niebezpieczne ze względu na dużą liczbę wędrujących lasami oddziałów partyzanckich i nieznanych przewodników. W pomoc Żydom zaangażowani byli także miejscowi księża i mieszkańcy osady. Podczas likwidacji getta w domu rodziny Dryglewskich ukrywał się Sulej Lewental oraz Szulem Rozenberg z siostrą, właściciele kopulaka, którzy przeżyli wojnę[6]. Wszyscy, którzy przyjmowali Żydów pod dach, narażali swoje życie. Rodzina Wojtuników ze Zbożenny za ratowanie Żydów, po latach została uhonorowana medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata.

Po likwidacji getta Niemcy sprzedawali domy żydowskie. W jednej z posesji znaleziono dwoje dzieci żydowskich, jedno miało około dwóch lat (prawdopodobnie z Zespołem Downa), drugie kilka miesięcy. Żydzi liczyli, że ktoś je znajdzie i przygarnie, jednak nikt nie wiedział co z nimi zrobić, przewieziono je na posterunek. Moryc kazał je wynieść na podwórko i położyć na stole. Do jednego z dzieci strzelał sześć razy i nie mógł go zabić. Wojnę przeżył krewny dzieci, mieszkał w Ruskim Brodzie[7].

Ostatnim akcentem procesu zagłady społeczności żydowskiej Przysuchy był przyjazd do miasteczka specjalnej grupy więźniów (1943 r.), która w wielu miejscowościach dystryktu radomskiego dokonywała pod nadzorem Niemców ekshumacji zwłok ofiar masowych mordów i ich kremacji, akcją objęto zbiorową mogiłę Żydów zamordowanych podczas likwidacji getta[8]. Według relacji świadków, Niemcy ogrodzili teren kirkutu białymi parawanami i przy użyciu agregatu prądotwórczego zacierali ślady zbrodni.

W ramach akcji „Reinhardt” do obozów zagłady w Treblince i Bełżcu, z dystryktu radomskiego, wywieziono około 300 000 Żydów.[9]. W wyniku działań wojennych, masowych przesiedleń, głodzenia, morderczej pracy, akcji „Reinhardt”, akcji „Palestyna”, Niemcy doprowadzili do sytuacji, że w styczniu 1945 roku wejścia wojsk radzieckich doczekało w dystrykcie radomskim zaledwie 7000 Żydów, to jest 2 % stanu przed 1939 rokiem. Najwięcej w Częstochowie, 5200, w Radomiu 300, w Tomaszowie Mazowieckim 500, w Kielcach 79, w Szydłowcu 106[10].

Ważnym dopełnieniem aktu eksterminacji Żydów są relacje świadków tych wydarzeń, które przytoczono poniżej w materiale pamiętnikarskim Krystyny Libiszowskiej-Dobrskiej oraz Zofii Michockiej.

Przed ostateczną likwidacją getta w Przysusze, przywieziono na chłopskich zarekwirowanych furmankach wszystkich Żydów znajdujących się jeszcze w okolicznych małych osadach. Pamiętam wozy jadące z odległego o kilka kilometrów Skrzynna i na jednym z nich starca w chałacie i jarmułce na głowie z olbrzymią białą brodą i z rękami wzniesionymi do nieba w modlitewnym i pełnym grozy geście. Bardzo wczesnym rankiem obudziły mnie odgłosy pojedynczych strzałów, powtarzających się w nierównych odstępach. Zerwałam się z łóżka i odchyliwszy zasłonę wyjrzałam. To co zobaczyłam, ścięło mi krew w żyłach. Daleko na szosie w kierunku Opoczna stał długi szereg chłopskich furmanek. W ich kierunku kierowali wypędzoną z domów ludność SS-mani a także żydowscy policjanci. Z mieszkań wybiegały kobiety i mężczyźni wlokąc za sobą małe przerażone dzieci. Dźwigali na plecach toboły. Nie słychać było krzyku ani płaczu tych ludzi. Wszystko odbywało się we mgle jesiennego poranka w głębokiej ciszy, potęgującej jeszcze wrażenie jakiegoś okropnego, nierealnego koszmaru. Zdarzało się, że ktoś, uginając się pod ciężarem, nie wytrzymywał tempa i przystawał lub tez jedna z kobiet, przypominając sobie zapewne, że zostawiła w domu coś, co teraz wydawało jej się niezbędne, usiłowała zawrócić. Wówczas jeden z Niemców stojących pod naszym domem składał się do strzału. Rozlegał się huk i wtedy postać z tobołem podrygiwała w górę aby natychmiast opaść bezwładnie na ziemi. To były właśnie te strzały. Ten mord na bezbronnej ludności, na ludziach starych, kobietach i dzieciach, wykonany był na zimno, nie w szale walki ani nawet w celu rabunkowym, ponieważ wszystko co mogło być zrabowane, zostało już tym ludziom zabrane. Była to planowa, systematyczna, obmyślona przez przedstawicieli jednego narodu akcja, mająca na celu likwidację innego narodu. Tego dnia pożegnaliśmy na zawsze wielu nam znanych, przyzwoitych ludzi, bez których nasze życie skomplikowało się. Z ich tragedią pojawiły się rozmaite problemy dnia codziennego. Po likwidacji getta nie było gdzie kupić pułapki na myszy, ani gdzie naostrzyć noży, ani maszynki do mięsa[11].

Relacja zawarta we Wspomnieniach Zofii Michockiej, żony Zygmunta Michockiego, miejscowego lekarza.

Dobiega końca rok 1942. Dźwiga na sobie nie tylko 365 dni, ale dźwiga łzy żon i matek straconych na szubienicach, dźwiga krwawe ofiary obozów, dźwiga łzy sierot, którym w tym roku szczególnie tyfus zabrał najdroższe serca rodziców, dźwiga wreszcie całą odpowiedzialność za wykolejenie dzieci polskich.

Dziś mają wywozić Żydów w nieznane. Całą noc dzielnica żydowska otoczona strażą złożoną z naszych chłopców. Podobno tam były straszne sceny. Żydówki wariowały, całowały dzieci i biły je jednocześnie, deptały szkła i wartościowe rzeczy, aby tylko nie dostały się w ręce „gojów”. Przekupywano straż i masę Żydów uciekło na wsie by zginąć później z ręki chłopa lub Niemców. Od samego rana, od 4-tej a nawet podobno całą noc jechały podwody i stawały na placu obok nas i obok kościoła, a polska policja omal się nie poprzerywała tłumokami. O szóstej spędzono Żydów na plac przed kościołem. Jak się to odbywało nie wiem, gdyż nie mogłam opuścić łóżka, bo raz po raz słyszałam kanonadę maszynowych karabinów. To likwidowano starców, chorych i tych, którzy chcieli ginąć na miejscu i leżeć obok mogił swych najbliższych. Wczuwałam się w rolę poszczególnej Żydówki jak żegna męża i dzieci i z tłumoczkiem czeka, by zirytowany żołnierz niemiecki kopnął ją w brzuch lub dał kolbą po głowie. Przyszłam na plac późno, ale nie po to, by się napawać cudzą męką, bo choć się wstydzę swej słabości, ale płakałam nad ich tragizmem. Bo oto widziałam ogrom cierpienia wyryty na ich twarzach, ale nikt nie mógł wydać nawet cichego jęku, gdyż taki padał trupem. Jacy oni byli posłuszni i zrezygnowani, biegiem to biegiem, padać itd. wykonywali z entuzjazmem. Kobiety z dziećmi już siedziały na wozach, a kałmucy zaczęli urządzać polowanie, bo oto jakaś stara Żydówka już nie miała miejsca, więc kazali jej uciekać. Ta kłania się w pas i szczęśliwa ucieka, a za nią seria strzałów. Pada i znów się podnosi, ale w końcu zostaje ale zezwłok ludzki, strzęp krwawy. Każda furmanka przed odjazdem podlegała rewizji, brano różne rzeczy, nawet wylewano lemoniadę z butelek. Nie było człowieka, który nie krwawiłby z ręki żandarma Moryca. Furmanka wyjeżdżała jedna za drugą konwojowana przez wojsko. Podobno uciekali jeszcze po drodze do Opoczna. Nie wiem, ja wracałam obok getta, ale trzeba było iść powoli gdyż drogę zagradzały krwawe trupy ludzkie. Widziałam trupy ze zmasakrowanymi głowami, jakieś porozwalane pośladki, czy plecy a za węgłami czatowali chłopi na łup, jak hieny na żer. To okropne, jeszcze świeży zapach krwi ludzkiej, jeszcze trupy krwawe wokoło, a już w ich domach rabunek. To było wstrętne i nad wyraz bolesne.

[1] Relacja Jana Pawlika.

[2]Archiwum ŻIH, sygn. 211/844/2, s.5.

[3] Archiwum Państwowe w Kielcach, Akta Gminy Przysucha, sygn. 23, s. 348.

[4] Relacja Ireny Pawlik.

[5] S. Meducki, Przemysł i klasa robotnicza w dystrykcie radomskim w okresie okupacji hitlerowskiej, Warszawa-Kraków 1981, s. 98.

[6] Lewental wyjechał do Łodzi, gdzie pracował jako bileter, Rozenbergowie osiedlili się w Krakowie. Relacja Stanisława Smerdzyńskiego.

[7] Relacja Józefa K. Szlęzaka.

[8] K. Małecki i M. Małecki, Przysucha w latach wojny i okupacji niemieckiej, Wrocław 2003, mps., s. 26-27.

[9] K. Urbański, Zagłada Żydów w dystrykcie radomskim, Kraków 2004, s.190.

[10] Tamże, s. 211-212.

[11] K. Libiszowska-Dobrska, Trochę wspomnień z lat okupacji, Biblioteka Narodowa w Warszawie, Dział Rękopisów, akc. 11666, s. 138.

Fotografie przedstawiają przysuskich Żydów na ulicach Opoczna oraz zgromadzonych na placu tuż przed transportem do Treblinki, październik 1942 r.

2021-04-26-przysucha-getto-1.jpg

2021-04-26-przysucha-getto-2.jpg

2021-04-26-przysucha-getto-3.jpg

Zdjęcia są własnością Muzeum Regionalnego w Opocznie.

Agnieszka Zarychta-Wójcicka