Ekumenizm jako gabinet osobliwości

Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan służy często budowaniu dobrego samopoczucia kościelnych liderów.

Jerzy Sojka

Jerzy Sojka

Źródło: "Więź"

Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan służy często budowaniu dobrego samopoczucia kościelnych liderów. A dokument w ważnej dla ludzi sprawie małżeństw mieszanych tonie w watykańskiej biurokracji – mówi prof. Jerzy Sojka, luteranin, wykładowca w Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie.

Sebastian Duda: Kończy się właśnie kolejny Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan. Jak zwykle było dużo pięknych słów oraz zapewnień o wielkim znaczeniu wspólnych spotkań. Mam jednak nieodparte wrażenie, że są to rytualne zaklęcia, bo ekumenizm w Polsce znajduje się w impasie.

Jerzy Sojka: Problem tkwi może nie tylko w samym Tygodniu Modlitw. Trzeba w końcu uznać za wielki plus, że ludzie spotykają się ze sobą. Zgadzam się jednak, że wiele wydarzeń w ramach tego Tygodnia wygląda na panoptikum czy gabinet osobliwości. Wierni z różnych wyznań chrześcijańskich widzą co prawda, że można być chrześcijaninem i w inny sposób niż oni sami. Tyle że, niestety, niezbyt dużo z tego wynika. „Odfajkowujemy” uczestnictwo w corocznym Tygodniu Modlitw o Jedność i właściwie na tym koniec, bo – deklaratywnie – dobre relacje z tego miłego czasu nieszczególnie się przekładają na cokolwiek sensownego.

Powtarzamy zatem w tym szczególnym czasie, że ekumenizm to dla chrześcijan konieczność, ale szybko się okazuje, że zasadniczo nie jesteśmy w stanie wprowadzać go w życie.

– Nie przypadkiem chyba głównym tematem rozmów na agapach po modlitwach w Tygodniu jest żal, że do ruchu ekumenicznego po II Soborze Watykańskim przystało sporo osób, a teraz właściwie nie ma w nim młodych. Diagnoza prawdziwa, ale nic z nią dalej nie robimy. Owszem, nawiązywane są przyjacielskie relacje między członkami różnych wyznań. Czasem nawet powstają wspólnie redagowane dokumenty (choćby o świętowaniu niedzieli czy w sprawie pomocy uchodźcom). Wolno się jednak zasadnie pytać, czy w przypadku takich wspólnych wystąpień chodzi naprawdę o ekumeniczność, czy raczej o dyskontowanie różnorodności w celach, nazwijmy to, kościelno-politycznych. Bo wielu ważnych spraw dla życia chrześcijan różnych wyznań wciąż realnie się nie załatwia.

Ci, którzy na protestantyzm przechodzą z Kościoła katolickiego, często widzą siebie w opozycji do niego. Ich transfer odbywa się w sposób ekumenicznie mało odpowiedzialny. Ludzie mają prawo do zmiany wyznania, ale można wiele zrobić, by za podstawowy powód zmiany nie była uznawana np. obraza na dawnego katolickiego proboszcza

Jerzy Sojka

Na przykład jakich?

– Weźmy choćby dokument w sprawie małżeństw mieszanych, co dla sporej grupy ludzi jest żywotnym problemem. Dokument powstał, ale utonął w watykańskiej biurokracji. Poza tym, jak się zdaje, Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan, służy często budowaniu dobrego samopoczucia kościelnych liderów, między którymi są dobre relacje (to przypadek Warszawy, Łodzi czy Opola). Jednak w miejscach, gdzie ekumenizm jest najbardziej potrzebny (np. na Śląsku Cieszyńskim), nie dzieje się w tym Tygodniu zbyt wiele. Często zdarza się nawet tak, że na te wspólne nabożeństwa ludzie przychodzą „z bólem zębów”. Nie są one bowiem szczególnie chciane.

Kto ponosi za to odpowiedzialność?

– W Polsce, gdzie występuje tak olbrzymia dysproporcja między katolicyzmem a wyznaniami mniejszościowymi, ta odpowiedzialność musi wyglądać inaczej w przypadku katolików, a inaczej w przypadku wiernych innych wyznań. Oczywiście jedni i drudzy powinni wspierać mądre inicjatywy w tym względzie, ale jeśli katolicy w dużej części nie są zainteresowani ekumenizmem, musi mieć to swoje przełożenie na realne skutki podejmowanych w naszym kraju działań ekumenicznych.

Z drugiej strony, gdyby spojrzeć na szeroko rozumiany polski protestantyzm, w ostatnich latach widoczne były w nim również grupy, które występowały z pozycji jawnie antyekumenicznych. Oto np. kilka lat temu jeden ze zborów baptystycznych w Warszawie zażądał, by Kościół Chrześcijan Baptystów wystąpił z Polskiej Rady Ekumenicznej.

Dlaczego?

– Pewną część tego zboru stanowią ludzie, którzy przeszli do baptyzmu z katolicyzmu i częścią ich religijnego samorozumienia jest odrzucenie katolicyzmu. Nie chcą zatem, by ich wspólnota tkwiła w „parasolowej” organizacji, która podejmuje współpracę z katolikami.

Postawa członków tego zboru to jednak wyraz szerszej tendencji. Protestanci z urodzenia zwykle bowiem określają się w opozycji do katolicyzmu. Ci zaś, którzy na protestantyzm przechodzą z Kościoła katolickiego, często hodują w sobie resentyment i traumę po wspólnocie, którą opuścili. Zdarza się niestety, że transfer z katolicyzmu odbywa się w sposób ekumenicznie mało odpowiedzialny. Ludzie mają oczywiście prawo do zmiany wyznania, ale można wiele zrobić, by za podstawowy powód zmiany nie była uznawana np. obraza na dawnego katolickiego proboszcza. Chrześcijańskie wyznania mniejszościowe mają przecież do zaoferowania coś cenniejszego i bardziej pozytywnego niż troska o pielęgnowanie takich traum. Tymczasem wiele środowisk protestanckich odczuwa pewną Schadenfreude, gdy Kościołowi katolickiemu coś nie wychodzi i traci on wiernych (szczególnie gdy wychodzący z katolicyzmu trafiają do zborów protestanckich).

Mimo wszystko są ludzie zarówno w katolickiej większości, jak i w Kościołach mniejszościowych, którzy wykazują się ekumeniczną odpowiedzialnością.

– Z pewnością. Sam mogę powiedzieć, że w ruchu ekumenicznym mam od dawna dobre doświadczenia z katolikami. Gdy byłem jeszcze w liceum w Cieszynie, do katolickiej parafii w tym mieście trafił nowy wikariusz, członek ruchu Focalari. Skontaktował się z luterańskim księdzem, który prowadził grupę młodzieżową. Postanowili zrobić coś razem. Powstał spektakl o Marii Magdalenie, którego twórcami w połowie byli katolicy (trochę przygotowani na takie spotkanie, bo mający już w dużej części uprzednio związki z neokatechumenatem), a w połowie luteranie. Katolicki wikary – dzięki swoim kontaktom – załatwił tej grupie dwutygodniowe tournée po Włoszech. Niezwykłe doświadczenie. Gdy zaczynaliśmy dzień od nabożeństwa protestanckiego, w którym uczestniczyli także katolicy, było dla nas jasne, że wieczorem pójdziemy na mszę katolicką. Niestety, tego typu inicjatyw jest w Polsce jest jak na lekarstwo.

I to katolicy w dużym stopniu wykazują się inercją. Ich ekumeniczna świadomość jest raczej niewielka.

– Nie ma się co dziwić. Realia mamy przecież takie, że na ekumenizm poświęca się w katolickich seminariach duchownych śmiesznie mało czasu. A katolicy mają od teologii ekumenicznej naprawdę niezłych specjalistów w tym kraju. Tymczasem w formacji duchownych katolickich ekumenizm to temat marginalny. I naprawdę mało przekonujące są tłumaczenia, że teologia ekumeniczna nie interesuje kleryków, dlatego na wszelki wypadek nie będziemy jej im serwować. Szczerzę wątpię, że wielu kleryków interesuje np. katolicka nauka społeczna, a mimo to zwykle wykłada się ją w seminariach z większą starannością niż teologię ekumeniczną. A wiem, że są – i to nie tylko na KUL-u czy Uniwersytecie Opolskim, ale także w mniejszych seminariach duchownych w Polsce – ludzie, którzy chcieliby w ramach ekumenizmu i dla ekumenizmu robić znacznie więcej. Najczęściej ich inicjatywy nie spotykają się jednak z aprobatą.

Sebastian Duda
Przesilona wątpliwość

W Polsce, niestety, powszechnie panuje ekumeniczna inercja.

– Zdarzają się oczywiście, choć rzadko, ciekawe wydarzenia. W obecnym Tygodniu Modlitw o Jedność Chrześcijan odbyło się np. w Łodzi sympozjum, w którym brałem udział wraz z innymi kolegami i koleżankami teologami, arcybiskupem Grzegorzem Rysiem itd. Jako wykładowcy traktujemy takie spotkania nie tylko jako akademickie zobowiązanie, ale powiedzmy sobie uczciwie: mają one naprawdę niewielkie przełożenie na postępy ekumenizmu w Polsce.

Bo ekumenizm to nie tylko zadanie dla kręgów akademickich.

– Owszem, choć muszę powiedzieć, że sam mam dość ambiwalentny stosunek do postawy sprowadzającej ekumenizm wyłącznie do duchowości. Inna rzecz, że dynamika zaangażowania luterańskiego w ruch ekumeniczny (nie mówię tylko o Polsce, bo odnosi się to do wymiaru globalnego) istotnie poszła w stronę uzgodnień dogmatycznych.

W tworzeniu dokumentów, jak podejrzewam, jesteśmy całkiem nieźli. Dopiero w ostatniej dekadzie uczymy się czegoś więcej. Dzieje się tak np. na spotkaniach z anabaptystami. Luteranie chcieli w ich trakcie rozmawiać przede wszystkim o chrzcie, bo to przecież podstawowa kwestia dogmatyczna. Natomiast anabaptyści proponowali nam rozmowę o wspólnej historii, bo przecież od XVI w. byli powszechnie prześladowani przez inne Kościoły, w tym przez luteranów. Chodziło przede wszystkim o uzdrowienie wspomnień. Z tego powodu niesłychanie ważne w dialogu z anabaptystami okazały się wspólne nabożeństwa przebaczenia i pojednania.

Te zresztą stały się bezpośrednią inspiracją i wzorem dla słynnego spotkania papieża Franciszka z luteranami w Lund w 2016 r. Bez doświadczenia dialogu z anabaptystami nic podobnego nie mogłoby się wydarzyć. Także raport Luterańsko-Rzymskokatolickiej Komisji ds. Jedności „Od konfliktu do komunii” z 2017 r. z pewnością nie powstałby w takim właśnie kształcie.

Dokumenty są ważne, ale ekumenizm dla wielu to przede wszystkim kwestia wspólnej modlitwy.

– Oczywiście, ja jednak mam pewien problem ze wspólną modlitwą chrześcijan różnych wyznań w ramach Tygodnia Modlitw o Jedność Chrześcijan. Pojawia się bowiem we mnie wątpliwość, czy my istotnie modlimy się wspólnie, czy raczej jest to tylko radosne theatrum dla tych, którzy z innych powodów niż pragnienie wspólnej modlitwy na takie nabożeństwa przychodzą. Sam doświadczyłem w różnych miejscach autentycznej wspólnoty modlitwy z chrześcijanami z innych Kościołów, ale zdarzało się również, że dostrzegałem w tych modlitewnych spotkaniach wyłącznie teatralny rytualizm.

Mnie często przeszkadza w tych nabożeństwach pompa, a także pełne okrągłych, a mało znaczących zdań przemówienia kościelnych oficjeli.

– Niestety, nierzadko idzie to właśnie w taką stronę. Czasem zdaje się, że we wspólnych nabożeństwach ekumenicznych w Polsce najważniejsze jest to, kto do kogo przyjdzie i jak wysoko jest we własnym Kościele postawiony. A przecież jest komisja, która tłumaczy na polskie potrzeby świetne materiały przygotowywane międzynarodowo, dzięki którym lepiej można by się wczuć w doświadczenie chrześcijan w różnych częściach świata. Jednak mimo to ów ważny wątek w tym szczególnym tygodniu ekumenicznym nie pojawia się zbyt często.

Cóż, sam wiem, że katolicy w Polsce odczuwają dużą bezradność w odniesieniu do tego tematu.

– Ta bezradność jest jednak zawiniona nie tylko przez katolików. Trzeba pamiętać, że bardzo trudno w Polsce tym, którzy są członkami wyznania większościowego, spotkać się z realnym ekumenicznym partnerem. A tam, gdzie pojawiają się na to szanse, bardzo rzadko są wykorzystywane. Najbardziej naturalnym polem w Polsce dla luteranów i katolików, by realizować zobowiązanie ekumeniczne, nie jest przecież Łódź (z całym szacunkiem dla niej), ale Bielsko i Cieszyn. A tam na polu ekumenizmu nieszczególnie wiele się dzieje.

To prawda, że katolicy w Polsce nie interesują się powszechnie chrześcijaństwem luterańskim. Z drugiej jednak strony luteranów również mało obchodzą chrześcijanie reformowani czy metodyści. Są to bowiem Kościoły mniejsze i w związku z tym wydają się wielu luteranom ze względu na małą liczebność nie bardzo dla nas istotne. Chyba że, jak to się czasem dzieje np. na Śląsku Cieszyńskim, luteranie przechodzą do pojedynczych zborów protestanckich, które nie raz nie identyfikują się z większymi wspólnotami: np. Kościołem Zielonoświątkowym czy Kościołem Chrześcijan Baptystów. Wtedy pojawia się podobna reakcja jak u katolików, którzy niezbyt przychylnie patrzą na przechodzenie wiernych z Kościoła rzymskokatolickiego do innych wyznań chrześcijańskich.

Źródłem takiej nieprzychylnej postawy jest często teologiczna ignorancja.

– Bez wątpienia, ale w tym kontekście występuje ważna różnica między katolikami a innymi chrześcijanami w Polsce. Ludzie należący do Kościołów mniejszościowych zazwyczaj mają większą świadomość własnej tradycji niż katolicy. Powód jest prosty: chrześcijanie niekatolicy muszą często tłumaczyć się przed różnymi ludźmi, że nie są standardowymi „Polakami-katolikami”. Z drugiej strony ten szczególny przymus nieustannego przedstawiania własnej tożsamości może również nastrajać ich negatywnie do kontaktów ekumenicznych z Kościołem katolickim.

Czasem zdaje się, że we wspólnych nabożeństwach ekumenicznych w Polsce najważniejsze jest to, kto do kogo przyjdzie i jak wysoko jest we własnym Kościele postawiony

Jerzy Sojka

Poza tym chrześcijanie z Kościołów mniejszościowych zderzają się nie tylko z niewiedzą katolików na ich temat, ale i ze stereotypami. Dość powiedzieć, że w Wielkopolsce czy na Pomorzu kościoły (chodzi mi w tym przypadku o budynki kościelne) ewangelickie nazywane były, a czasami nadal są „niemieckimi”. Stereotypy nie dotyczą zresztą tylko takich kwestii. Widoczne są też np. w tym, co niektórzy księża i teologowie katoliccy mówią i wypisują o luterańskiej teologii czy historii protestantyzmu.

To musi irytować.

– Mimo wszystko wspólne spotkania są sensowne, nawet jeśli chrześcijanie niekatolicy muszą po raz kolejny opowiadać w ich trakcie o sprawach dla nich elementarnych. Gorzej, gdy po nabożeństwach w ramach Tygodnia Modlitw o Jedność Chrześcijan wydarza się tylko miła agapa, po której nie ma żadnego już ekumenicznego dalszego ciągu. Rytualizm tego szczególnego Tygodnia nie prowadzi do realnych spotkań później.

Coraz powszechniejsza staje się chyba jednak świadomość, że w postreligijnym świecie spotkania i wspólne działania chrześcijan różnych wyznań to konieczność.

– W postreligijnym świecie nie ma dla nas innej opcji, ale postreligijny świat doskonale widzi, że wiele inicjatyw ekumenicznych to po prostu działalność rytualna i pusta.

Jerzy Sojka – ur. 1984, teolog protestancki, doktor habilitowany nauk teologicznych, profesor Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie. Redaktor naczelny czasopisma „Studia i Dokumenty Ekumeniczne”

Przeczytaj też: Główną przeszkodą jedności chrześcijan jest obojętność. I samozadowolenie

Sebastian Duda - ur. 1975. Doktor teologii, filozof, publicysta. Ukończył filozofię na Uniwersytecie Warszawskim oraz religioznawstwo i teologię na Katolickim Uniwersytecie w Lowanium. Członek redakcji „Więzi” i Zespołu Laboratorium „Więzi”. Ekspert Centrum Myśli Jana Pawła II w Warszawie. Wykładowca na podyplomowych studiach gender w Instytucie Badań Literackich PAN. Był publicystą tygodnika „Newsweek Polska” i redaktorem „Przeglądu Powszechnego”. Autor książek „Reformacja. Rewolucja Lutra” i „Przesilona wątpliwość”. Mieszka w Warszawie.