Walka naszych z tamtymi czy dobra ze złem?

Chłopiec na zniszczonym rosyjskim czołgu. Kijów, 25 maja 2022 r. Fot. Serhii Korovainyi / war.ukraine.ua

Chłopiec na zniszczonym rosyjskim czołgu. Kijów, 25 maja 2022 r. Fot. Serhii Korovainyi / war.ukraine.ua

Źródło: "Więź"

Popierajmy dostarczanie Ukrainie broni, życzmy jej zwycięstwa, pomagajmy uchodźcom. Nie powinniśmy jednak dać się wciągnąć w spiralę nienawiści, pogardy i dehumanizacji Rosjan.

Wielu krytykuje dziś papieża Franciszka za symetryzm w odniesieniu do rosyjskiej inwazji na Ukrainę czy wręcz za nieumiejętność odróżnienia dobra od zła. Ja natomiast do pewnego stopnia sympatyzuję z papieżem. Nie próbuję bronić wszystkich jego wypowiedzi – na pewno nie jego zdania o „szczekaniu NATO pod drzwiami Rosji”. Mam jednak poczucie, że zwraca on uwagę na coś ważnego, co pomijają prawie wszyscy komentatorzy obecnej wojny.

W reakcji na brutalną, niesprowokowaną agresję rosyjską współczujemy cierpieniom Ukraińców, życzymy im sukcesu i trwałego pokoju. Solidaryzujemy się z obrońcami i uchodźcami. Brutalność rosyjskich żołnierzy, ich zbrodnie wojenne budzą przerażenie i zasługują na najmocniejsze słowa potępienia. Dlatego popieramy obronę Ukrainy, dostarczanie jej zachodniej, NATO-wskiej broni. Niech walczą, niech wygrają!

Zabijanie nie jest niczym dobrym nawet wtedy, gdy okazuje się konieczne

Stanisław Krajewski

Niemniej jednak powyższe stanowisko grozi czymś, przed czym chce chyba przestrzec papież: ta broń, rozważanie jej przewag w stosunku do uzbrojenia, którym dysponują Rosjanie, kalkulacje z tym związane – staje się jedyną płaszczyzną, którą bierzemy pod uwagę. A mówimy przecież śmiercionośnym narzędziu. Im go więcej, im skuteczniej się je stosuje, tym więcej ludzi traci życie, tym więcej rodzin zostaje bez swoich najbliższych, tym bardziej nakręca się spirala przemocy. Nie ma obecnie z tego łatwego wyjścia. Ukraina musi się bronić, używać broni. Jednak nie można zupełnie pomijać – nawet teraz – perspektywy humanitarnej i przyszłościowej.

Przede wszystkim powinniśmy uświadomić sobie, że zabijanie nie jest niczym dobrym nawet wtedy, gdy pozostaje konieczne. Uczestnictwo w wojnie skłania do myślenia, że im więcej wrogów zabijemy, tym lepiej. To naturalne na froncie, ale jest czymś smutnym, gdy myślenie czysto militarne staje się jedynym sposobem rozumienia wojny. Z perspektywy nieco szerszej – nie tylko papieskiej – celem jest brak wojny, a nie tylko wygrana w aktualnym konflikcie. Chodzi o to, żeby nadszedł czas, gdy broń nie będzie używana, bo okaże się niepotrzebna. Gdy Ukraina będzie się mogła rozwijać i nie doświadczać agresji nie dlatego, że amerykańskie haubice mają większy zasięg niż rosyjskie, ale dlatego że nikt nie będzie chciał ich używać. Ani jednych, ani drugich. Jak do tego doprowadzić?

Ktoś może powiedzieć, że to mrzonki, że jedyna realna możliwość pokoju to zgniecenie rosyjskich agresorów. Nie zadowala mnie tak rozumiany realizm. Może to rezultat afirmowania przez mnie mesjańskiej wizji proroków Izraela, wedle której lew będzie leżał obok baranka i nikt już nie będzie uczył się wojny. Wiem, że ta zapowiedź nie odnosi się do naszej epoki. Nie chodzi mi o ignorowanie rzeczywistości. Oczywiście lepsza broń daje szanse na wygraną. I wyższe morale: Ukraińcy bronią wolności – swojej i w pewnym sensie naszej – są więc zmotywowani w najwyższym stopniu; Rosjanie atakują w imię wizji imperialnej, część walczy dla żołdu i w celu grabieży, zatem nie będą na ogół zmotywowani w sposób porównywalny.

Jednak niezależnie od haubic, dronów, samolotów, rakiet, a także bohaterstwa żołnierzy pozostaje potrzeba znalezienia rozwiązania, które będzie czymś więcej niż chwilowym zawieszeniem broni. Żeby było trwałe, musi uwzględniać uzasadnione potrzeby i interesy obu stron. Oczywiście Ukrainy. Ale też Rosji. Zapewnić suwerenność Ukrainie. I chronić tradycje rosyjskojęzyczne.

To nie jest kapitulacja, ani symetryzm. To realizm innego poziomu. Chodzi o to, żebyśmy mogli czuć, że popieramy walkę dobra ze złem, a nie po prostu „naszych” z „tamtymi”. W tym celu nie powinniśmy dać się wciągnąć w powodowaną wojną spiralę nienawiści, pogardy i dehumanizacji wroga. Ulegają temu ci, którzy – także w Polsce – określają żołnierzy rosyjskich, a nieraz wszystkich Rosjan po prostu, słowami takimi, jak „kacapy”, podludzie, nie-ludzie, stwory niegodne istnienia, które zasługują jedynie na śmierć w męczarniach itp.

Są wśród Rosjan i ich sprzymierzeńców tacy, którzy zasługują na surowy wyrok. Pragnę, by sprawiedliwości stało się zadość. Nie należy jednak dehumanizować przeciwnika, nawet jeśli trzeba z nim walczyć. Nie zapominajmy, że przecież są i tacy Rosjanie, którzy – okazując godną podziwu odwagę – sprzeciwiają się wojnie w Ukrainie. Wobec nich odczuwam przede wszystkim solidarność.

Zarysowane tu podejście do wojny jest w jakimś stopniu zbieżne z przesłaniem papieża Franciszka. Myślę też, że należy je stosować i w innych konfliktach zbrojnych. Na przykład Izrael musi się bronić, a wśród Arabów i muzułmanów jest wielu, którzy dążą do jego unicestwienia. Na szczęście na razie ma przewagę militarną. Niemniej jednak chodzi o to, żeby ona stała się zbędna. Tyle tylko, że osiągnięcie stabilnego pokoju jest tam jeszcze trudniejsze niż pomiędzy Ukrainą a Rosją.

Chwała Ukrainie. Jednakże również śmiertelny wróg i agresor jest człowiekiem, który wedle biblijnej wizji stworzony został na obraz i podobieństwo Boga. Tylko wtedy, gdy będziemy o tym pamiętać, możemy żywić przekonanie, że jesteśmy po stronie dobra, które walczy ze złem.

Przeczytaj też:Łatwo pomyśleć, że „ruscy” są potworami. A ja ich kocham, choć to trudne

Stanisław Krajewski - ur. 1950, profesor w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego, żydowski współprzewodniczący Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów od jej powstania w roku 1990. Autor m.in. książek „Żydzi, judaizm, Polska”; „54 komentarze do Tory dla nawet najmniej religijnych spośród nas”; „Poland and the Jews: Reflections of a Polish Polish Jew”; „Tajemnica Izraela a tajemnica Kościoła”; „Nasza żydowskość”; „Co zawdzięczam dialogowi międzyreligijnemu i chrześcijaństwu”.