Jan Tomasz Gross: Cała pisowska propaganda osadzona jest w antysemickim szablonie

Socjolog i historyk Jan Tomasz Gross. Foto: Wojciech Pacewicz / PAP

Socjolog i historyk Jan Tomasz Gross. Foto: Wojciech Pacewicz / PAP

Źródło: Newsweek

ALEKSANDRA PAWLICKA

"Newsweek": Czy można się było spodziewać, że PiS wykorzysta 80. rocznicę wybuchu powstania w Getcie Warszawskim do wszczęcia awantury?

**Jan Tomasz Gross***: Mamy powtórkę z komunistycznej "marcowej" propagandy – chórek głosów pisowskich urzędników dających odpór prawdzie historycznej, mówiącej o tym, że Żydzi w czasie okupacji byli opuszczeni i prześladowani przez swoich sąsiadów Polaków. Spokojny, wyważony i erudycyjny wywiad profesor Barbary Engelking w programie "Kropka nad i" wywołał do tablicy obrońców pisowskiej polityki historycznej, wedle której Polacy masowo pomagali Żydom w czasie okupacji. Takie twierdzenie jest kłamstwem.

Na czym to kłamstwo polega?

– O niechęci polskiego społeczeństwa i opuszczeniu Żydów w obliczu brutalnych represji niemieckich okupantów zakończonych kompletną zagładą narodu żydowskiego wiadomo od bardzo dawna. Pisał o tym już w 1940 roku Jan Karski: "Ta kwestia [tzn. kwestia żydowska] stwarza jednak coś w rodzaju wąskiej kładki, na której przeważnie spotykają się zgodnie [podkreślenie Karskiego] Niemcy i duża część polskiego społeczeństwa".

Od początku swoich badań nad Zagładą obalasz mit masowej pomocy udzielanej przez Polaków Żydom. Od eseju "Ten jest z ojczyzny mojej... ale go nie lubię", przez "Sąsiadów", po "Złote żniwa" udowadniasz, że wojenne okoliczności sprzyjały raczej antysemityzmowi powszechnemu w przedwojennej Polsce, a nie postawom solidarnościowym w obliczu walki ze wspólnym wrogiem.

– W sformułowaniu pisarza emigracyjnego Józefa Mackiewicza brzmi to jeszcze dosadniej niż u Karskiego: "W okresie okupacji nie było dosłownie ani jednego człowieka, który by nie słyszał powiedzonka: »Jedną rzecz Hitler dobrze zrobił, że zlikwidował Żydów. Tylko nie trzeba o tym głośno mówić«. Dyspozycja tego zakłamania aprobowana i przyjęta została przez cały niemal kolektyw narodowy".

Nie jestem więc jedyny. Szczegółowa wiedza na temat zagrożenia i prześladowań ze strony Polaków, na jakie wystawieni byli ukrywający się Żydzi, zapisana jest w tysiącach świadectw i wspomnień Żydów, którzy przeżyli okupację. Negowanie tej rzeczywistości przez historyków – a za takiego przedstawił się również w swoim wpisie na Twitterze premier Morawiecki – jest zwykłym szalbierstwem.

Pytanie, czy skutecznym?

– Na pewno nie. Istnieje znakomita historiografia – nowa polska szkoła studiów nad Zagładą Żydów, ceniona przez specjalistów na całym świecie, która stosunki polsko-żydowskie w czasie okupacji szczegółowo omawia i dokumentuje. Wielu rzeczy na temat Zagłady nigdy się nie dowiemy, ale to akurat, że Żydom pomagali w czasie okupacji tylko nieliczni Polacy, ryzykując życiem, tropieni i denuncjowani przez własnych, polskich sąsiadów, wiadome jest bez żadnej wątpliwości. I to właśnie ci polscy sąsiedzi są w większości odpowiedzialni za represje, które Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata (jak o nich dzisiaj mówimy) dotknęły ze strony okupantów.

Sprawiedliwi, o czym nieraz mówiłeś, byli pariasami zarówno w czasie wojny, jak i po jej zakończeniu. Czy to oznacza, że Polacy mają na rękach polską krew?

– Akcja "Zawołani po imieniu" prowadzona przez rządowy Instytut Pileckiego – przywołana przez premiera Morawieckiego na dowód, że Polacy zajmowali się przede wszystkim pomaganiem swoim żydowskim sąsiadom – kamufluje rzeczywistość okupacyjną. Nie pokazuje, że bezpośrednie zagrożenie dla Sprawiedliwych stanowiło ich otoczenie, którego się panicznie bali, bo ich szpiegowało i donosiło o ukrywaniu Żydów komu się dało: policji granatowej, niemieckiej żandarmerii i polskiemu podziemiu, które też po wielekroć mordowało Żydów. "Gazeta Wyborcza" niespełna trzy tygodnie przed 80. rocznicą powstania w getcie warszawskim opublikowała tekst "Zbrodnia AK na Żydach w Krzewinie" skrupulatnie dokumentujący mord 13 ukrywających się na bagnach Żydów dokonany przez oddział Armii Krajowej.

Dlaczego PiS z takim uporem lansuje jednowymiarową, a tym samym fałszywą wersję historii?

– Prezes IPN Karol Nawrocki ma taki sam stosunek do prawdy historycznej jak jego poprzednik Jarosław Szarek, który oświadczył w Sejmie, że Żydów w Jedwabnem wymordowali Niemcy. Nawrocki przewrotnie powołuje się na Icchaka Zuckermana [ps. Antek, ostatni komendant Żydowskiej Organizacji Bojowej – red.]. Przeczytajmy wobec tego, co Zuckerman pisał w swoich wspomnieniach o postawie AK w stosunku do żydowskich powstańców: "8 maja zwróciłem się do ludzi z AK z prośbą o pomoc w wyprowadzeniu z getta resztek bojowników, ale oni chcieli skończyć nie tylko z powstaniem, lecz również z powstańcami. Jako bojownicy – z punktu widzenia AK – byliśmy zbędni wszędzie na polskiej ziemi. Nie chcę przez to powiedzieć, że nie było wśród nich ludzi, dla których ważny był aspekt humanitarny. Ale ich organizacja nie była na to nastawiona. AK nie była organizacją pomocy, była to organizacja wojskowa. I jako taka nie potrzebowała nas ani w walczącym getcie, ani w aryjskiej części Warszawy. Byliśmy im niepotrzebni także w partyzantce – jako Żydzi wszędzie byliśmy zbędni. Co prawda pozwalali nam, żebyśmy poszli do partyzantki, ale potem zabijali nas. Również w partyzantce zabijali nas – sami partyzanci".

PiS traktuje historię wybiórczo, przyjmując do wiadomości tylko to, co jest zgodne z jego linią ideologiczną?

– Zuckerman opisuje moment, gdy cudem przeprowadzona kanałami przez Kazika Ratajzera grupa bojowców z getta – byli w niej między innymi Marek Edelman i Cywia Lubetkin – czekała pod włazem po aryjskiej stronie i nie udawało się ich stamtąd przetransportować. Zuckerman, który był w czasie powstania po tzw. aryjskiej stronie, spotkał się z oficerem AK i poprosił o pomoc. Po konsultacji z przełożonymi „ludzie z AK powiedzieli mi, że nie mają dla nas ani środków transportu, ani mieszkania”. Największa antyhitlerowska podziemna organizacja w okupowanej Europie, w mieście, którego co drugi mieszkaniec działał w konspiracji, taką miała odpowiedź dla grupki żydowskich powstańców w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Wstyd i hańba.

Na tym wstydzie i hańbie obecna władza buduje nowy wzorzec patrioty prawdziwego Polaka.

Wielki polski pisarz Szczepan Twardoch – a pisarze to „inżynierowie dusz” i rozumieją takie sprawy lepiej niż ktokolwiek inny – powiedział: "Jestem przekonany, że jednym z fundamentów czegoś, co roboczo możemy określić jako polską współdzieloną tożsamość czy też świadomość etniczną, jest głęboko wyparta wiedza o całym złu wyrządzonym Żydom przez Polaków w czasie wojny. […] Fałszywa świadomość jest źródłem cierpień. To, co wyparte, i tak prędzej czy później wychodzi na jaw i obnaża mizerię urojonego bohaterstwa i świętości. Polska jest chora na fałszywą świadomość i z tego powodu gnije od środka… Zaprzeczanie prawdzie jest moralnym gniciem".

Uważasz jak Twardoch, że jesteśmy narodem moralnie gnijącym?

– Między innymi dzięki pracom profesor Engelking i całego zespołu Centrum Badań nad Zagładą Żydów w Polskiej Akademii Nauk, którym kieruje, Polska być może ma szansę przewalczyć fałszywą świadomość, o której mówi Twardoch i otrząsnąć się z oparów antysemityzmu, który sprowadził na ten kraj tyle ludzkiego nieszczęścia. Pogrobowcy Dmowskiego i Moczara ustami urzędników pisowskiego reżimu są przeciwni wysiłkowi moralnego wyzwolenia poprzez konfrontację z prawdą historyczną o okresie okupacji.

A może podgrzewanie antysemickich nastrojów jest po prostu obecnej władzy na rękę?

– Przecież to są duchowi spadkobiercy endecji i ONR, a esencją światopoglądową tych formacji był antysemityzm. Cała pisowska propaganda osadzona jest w antysemickim szablonie. Poczynając od formy – języka pogardy dla przeciwników politycznych. Opublikowałem na ten temat małą książeczkę „PiS i antysemityzm, czyli pośmiertne zwycięstwo Dmowskiego”.

Po publikacji "Sąsiadów" okrzyknięto cię "Polakożercą", po "Strachu" ówczesny prezes IPN Janusz Kurtyka nazwał „wampirem historiografii”, zarzucając jednostronność i emocjonalne stawianie tez. A gdy PiS doszło do władzy, próbował odebrać ci Krzyż Zasługi, zarzucając wręcz zdradę ojczyzny. Nie jesteś zmęczony tymi ciągłymi atakami? Nie łatwiej byłoby powiedzieć "nie mój cyrk, nie moje małpy"? Dlaczego ciągle walczysz o Polskę i jej konfrontację z prawdą?

– Człowiek nie wybiera miejsca urodzenia. Zabrzmi to może ckliwie, ale Polska jest moją ojczyzną, niezależnie od tego, gdzie mieszkam na świecie. I boli mnie straszliwie, że z tej antysemickiej trucizny nie potrafi wyzwolić się do dziś. Jeszcze raz posłużę się słowami wielkiego pisarza, tym razem jednego z najważniejszych poetów XX wieku, bo oni potrafią najlepiej nazywać istotę rzeczy. Julian Przyboś napisał te słowa w przejmującym eseju "Hańba antysemityzmu": "Przed wojną – na człowieka, który dowodził, że Żyd jest szkodnikiem dlatego, że jest Żydem – patrzyłem z politowaniem, jak patrzy się na człowieka niespełna rozumu, z odrazą, jak na barbarzyńcę. Dzisiaj, po straszliwym doświadczeniu, które zdradziło, do czego wiedzie ta przeciwludzka bezmyśl i ta nieświadoma siebie żądza mordu – antysemitę uważam za potencjalnego mordercę. Patrzę w twarze znajomych i obcych, krążę wśród ludzi w Polsce, słucham rozmów – i ileż razy ogarnia mnie przerażenie, że żyję wśród obłąkanych i wśród możliwych zbrodniarzy".

Jan Tomasz Gross jest pisarzem, którego książki zmusiły Polaków do zrewidowania własnej historii dotyczącej okresu Holocaustu. Najgłośniejsza, wydana w 2000 roku "Sąsiedzi. Historia zagłady żydowskiego miasteczka" opowiada o pogromie w Jedwabnem w lipcu 1941 roku, w którym polscy mieszkańcy spalili żydowskich sąsiadów w stodole. W kolejnych: "Strach. Antysemityzm w Polsce po Auschwitz" opisał pogrom w powojennych Kielcach w 1946 roku, a w "Złotych żniwach. Rzecz o tym, co działo się na obrzeżach zagłady Żydów" przejmowanie mienia żydowskiego w czasie wojny i zaraz po niej.

Jest synem Polki i ukrywanego przez nią w czasie wojny Polaka żydowskiego pochodzenia. Po Marcu ’68 roku wraz z rodzicami wyemigrował do USA. Został wykładowcą uniwersytetów w Yale, Atlancie, Nowym Jorku i ostatecznie profesorem historii w Princeton. Od kilku lat mieszka w Berlinie.