"Wybić ich wszystkich..." Pogrom krakowski 1945

Synagoga Kupa przy ul. Miodowej. Tu zaczął się pogrom. Gdy tłum obrzucił świątynię kamieniami z wnętrza wybiegł Żyd i chwycił 14-letniego harcerza, by go powstrzymać fot. archiwum
Pogrom zaczął się przed synagogą Kupa przy ul. Miodowej Gdy tłum obrzucił świątynię kamieniami z wnętrza wybiegł Żyd i chwycił 14-letniego harcerza, by go powstrzymać. Fot. DZIENNIK POLSKI archiwum.

Krakowski Oddział IPN i „DZIENNIK POLSKI” PRZYPOMINAJĄ. 11 sierpnia 1945. W Krakowie rozpoczyna się pogrom wracających po wojnie Żydów. Sprowokowało go błahe zdarzenie przed synagogą Kupa. W zajściach, w których brało udział kilkaset osób - w tym milicjanci i żołnierze - zginęła ocalała z Zagłady Róża Berger.

Wśród Żydów krakowskich, którzy przeżyli II wojnę światową pojawiały się różne postawy. Jedni w ogóle nie wracali, inni przyjeżdżali do miasta, dowiadywali się o losie najbliższych i starali się organizować życie na nowo po tragedii Holokaustu. Część z ocalałych została w Polsce na stałe, część zaś emigrowała i szukała swojego miejsca z dala od rodzinnego miasta. Dla sporej grupy Żydów wydarzeniem, które wpłynęło na ich decyzję o opuszczeniu Krakowa był pogrom, do jakiego doszło 11 sierpnia 1945 r.

Powojenna pustka

Przed II wojną światową w Krakowie mieszkało ok. 60 tys. Żydów. Efekt porównania liczebności społeczności żydowskiej z sierpnia 1939 r. i pierwszych miesięcy po zakończeniu wojny jest wstrząsający. Według danych Wydziału Społeczno-Politycznego Urzędu Wojewódzkiego w Krakowie, w końcu stycznia 1945 r. przebywało ok. 500 Żydów. Były to osoby ukrywające się w mieście oraz okolicznych miejscowościach. W końcu lutego 1945 r. w Krakowie zarejestrowało się 1500 osób narodowości żydowskiej, zaś kilka miesięcy później, w czerwcu 1945 r. przebywało tam już 6461 Żydów. Nie ma dokładnych statystyk, ile osób powróciło do Krakowa do sierpnia 1945 r., kiedy to w mieście doszło do zamieszek i pogromu.

Powracającym do rodzinnego miasta lub wychodzącym z ukrycia Żydom trudno było się odnaleźć w otaczającej ich powojennej rzeczywistości. Często członków najbliższej rodziny i przyjaciół zgładzono w trakcie okupacji, a w ich dawnych mieszkaniach byli już inni lokatorzy.

Nastoletnia Estera Friedman tak oto relacjonowała swój powrót do rodzinnego miasta: „Chodziłam po wojnie po tych ulicach. Najpierw Szeroką, gdzie raz w tygodniu był jarmark, potem weszłam w ulicę Józefa. […] udałam się na ul. Krakowską, tu zawsze był wielki ruch, dużo sklepów i Żydów w czarnych kapotach i futrzanych czapach, którzy mówili po polsku tak ładnie, że nawet Polacy byli z tego dumni. […] Boże jaka ta ulica była teraz pusta i cicha jak grób. Byłam też na placu Żydowskim, czego tam przed wojną nie można było kupić? […] Był tam taki ruch, że trudno się było przepchać. A teraz - pusto”. Wielu ocalałych odczuwało po wojnie taką właśnie pustkę.

Na tę rzeczywistość nakładały się też nie zawsze łatwe relacje z Polakami. Dochodziło do konfliktów, z których część miała podłoże ekonomiczne. Miejscowa ludność nie zawsze chciała zwracać mienie przejęte po deportacji Żydów w okresie okupacji. Nadal też w społeczeństwie pokutowały dawne uprzedzenia wobec Żydów, uważanych za bogatych i wpływowych. Byli i tacy, którzy postrzegali ich jako morderców Chrystusa, a także wierzyli w mit o tzw. mordzie rytualnym.

Jednym z ważnych motywów antysemickich zachowań był także pogląd o istotnym udziale Żydów w strukturach Urzędu Bezpieczeństwa. Historycy zgadzają się, że w skali całego kraju funkcjonariusze pochodzenia żydowskiego byli nadreprezentowani w aparacie bezpieczeństwa. Jednak w sierpniu 1945 r. wciąż nieliczni Żydzi pełnili istotne funkcje w krakowskich strukturach nowej władzy.

Pogłoski na „tandecie”

Nim doszło do pogromu, zdarzały się w Krakowie różne wydarzenia antysemickie. Były to głównie ataki i konflikty indywidualne. Na przykład Halina Nelken, która wróciła do Krakowa w czerwcu 1945 r. nie została wpuszczona do własnego domu przy ul. Długosza 7. Nowi lokatorzy „ani myśleli wpuścić mnie za próg, żebym chociaż okiem rzuciła na własne kąty” - wspominała.

27 lipca 1945 r. oskarżono kobietę - Żydówkę - o porwanie polskiego dziecka. Sprawa szybko się wyjaśniła i okazało się, że Polka, która wniosła oskarżenie w rzeczywistości zostawiła dziecko pod jej opieką. Niestety, plotka już zdążyła się rozprzestrzenić. Na pl. Kleparskim zebrał się tłum i zaczęto wznosić okrzyki przeciw Żydom. Oskarżano ich o zabijanie chrześcijańskich dzieci i nawoływano do rozprawienia się z nimi. Milicji udało się opanować sytuację, ale wkrótce na ulicach Krakowa pojawiły się antysemickie ulotki, a opowieści o rzekomych zbrodniach popełnionych przez Żydów krążyły wśród mieszkańców miasta. Miejscami, gdzie szczególnie dyskutowano o tzw. mordach rytualnych były place targowe - np. kazimierska „tandeta”. Eljasz Grünfeld wspominał, że tamtejsza handlarka - Honorata Pieprzyk w rozmowie z koleżanką głośno komentowała: „A wybić ich wszystkich [Żydów], gdyby oni mieli taką władzę jak Niemcy, to by nas wszystkich wymordowali”.

Wśród krakowian krążyła też pogłoska o tym, że na ul. Szerokiej w dzielnicy Kazimierz znaleziono zwłoki trzynaściorga dzieci chrześcijańskich. Stąd też przez kilka tygodni poprzedzających pogrom, w czasie szabatowych modlitw, przed synagogą Kupa zbierały się grupy ludzi, obrzucających kamieniami przebywających tam Żydów. W związku z powtarzającymi się atakami, Żydowskie Zrzeszenie Religijne w Krakowie wystosowało pismo do wojewody o ochronę rabina Mojżesza Steinberga i modlących się w synagodze. Pisano w nim: „gdy tylko rozpocznie się nabożeństwo, gromadzi się motłoch, szumowiny społeczne i wyrostki [...] obrzucają kamieniami i specjalnymi flaszkami, niszcząc dach i rozbijając okna i szyby. Tym aktom gwałtu publicznego towarzyszą przeraźliwe krzyki, wyzwiska, obelgi i śmiechy, a często też usiłowanie wtargnięcia do wnętrza synagogi”. Reakcja władzy na to pismo była szybka, przychylono się do prośby rabina. Od 6 sierpnia, w każdy piątek i sobotę, przed budynkiem synagogi miały się pojawić dwuosobowe patrole milicji i zabezpieczać porządek modlitw.

Krwawy szabat

11 sierpnia 1945 r. w godzinach porannych w synagodze Kupa trwało nabożeństwo. Podobnie jak w poprzednich tygodniach, przed budynkiem zebrał się tłum i od strony ul. Miodowej przystąpił do ataku na synagogę. Żydzi początkowo nie reagowali, traktując obrzucanie kamieniami i wyzwiska jako swego rodzaju szabatową rutynę. Kiedy jednak ataki nie ustawały, kilku mężczyzn wybiegło z synagogi i starało się odpędzić gęstniejący tłum. Jeden z nich złapał stojącego najbliżej kilkunastoletniego chłopca i uderzył go. Młodzieniec wyrwał się i zaczął wołać: „Ratunku, chcą mnie zamordować”. Inny nastolatek - Antoni Nijaki - korzystając z zamieszania wszedł do synagogi, a po jej opuszczeniu opowiadał, że widział w środku zakrwawionego chłopca w swoim wieku. To wystarczyło, by wywołać gwałtowną reakcję kilkudziesięcioosobowego tłumu. Przekazywana z ust do ust i wyolbrzymiana historia Antoniego Nijakiego stała się dla nich dowodem, że jednak Żydzi w czasie modłów mordują polskie dzieci, a ich krew służy im do wzmocnienia po doświadczeniach II wojny światowej.

Ok. godz. 11.00 tłum wdarł się do synagogi. Splądrowano jej wnętrze, podpalono święte księgi, a przebywających tam Żydów wywleczono na zewnątrz. Bito ich, obrażano i oskarżano o mordowanie niewinnych dzieci. Do ataku na Żydów przyłączyli się także niektórzy milicjanci i żołnierze, co dodatkowo utwierdziło cywilów, że można na nich bezkarnie napadać.

Z relacji wynika, że część z funkcjonariuszy była pod wpływem alkoholu. Poza mundurowymi, tłum - złożony głównie ze zwyczajnych mieszkańców Kazimierza - nie był specjalnie uzbrojony, za narzędzia do bicia służyły im kije, pałki, a także sztachety. Po ataku na synagogę zamieszki rozprzestrzeniły się na cały Kazimierz. Jeden z uczestników zapytany dlaczego przyłączył się do ataku zeznał: „wszyscy dookoła mówili, że Żydzi mordowali dzieci. [...] tak we mnie wzbudziła się dawna nienawiść do Żydów i po prostu ulżyłem sobie”. Przystąpiono do plądrowania okolicznych mieszkań, w których przebywali Żydzi oraz budynków do nich należących jak np. lokal schroniska przy ul. Miodowej 26, czy dom repatriantów przy ul. Przemyskiej 3. Przebywających tam Żydów bito i rabowano im resztki dobytku. Franciszek Bandys, biorący udział w atakach, zeznawał później, że zabrał jednemu z lokatorów buty i miał je na sobie w dniu przesłuchania.

Barbarzyński atak

W czasie pogromu krakowskiego ograbiono kilkanaście mieszkań, atakowano osoby podejrzane o bycie Żydami, nie oszczędzono także kobiet i dzieci. Wśród ciężko pobitych osób znajdowali się również Polacy o semickim wyglądzie, oraz broniący Żydów. Strach przed odwetem paraliżował wielu tych, którzy chcieli pomóc.

W trakcie zajść śmierć poniosła 56-letnia Róża Berger. Kobieta ocalała z Zagłady, wraz z córką przeżyła pobyt w niemieckim obozie KL Auschwitz--Birkenau. Jej mąż także przetrwał okupację, zdołał zbiec z transportu śmierci i ukrywał się do końca wojny. Razem przebywali 11 sierpnia 1945 r. w mieszkaniu przy pl. Wolnica 4. Róża została trafiona odłamkami roztrzaskanego zamka do drzwi wejściowych. Obrażenia były śmiertelne. Strzały zostały oddane najprawdopodobniej przez funkcjonariuszy MO lub żołnierzy, którzy chcieli włamać się do zamkniętego mieszkania, osoby wewnątrz nie były ich bezpośrednim celem.

Ataki uspokoiły się dopiero wieczorem po interwencji milicji, UB i żołnierzy. Tłum został rozpędzony, zatrzymano blisko 150 napastników (w tym 40 milicjantów). Osoby pobite i ranne trafiły do szpitala św. Łazarza, gdzie udzielono im pomocy, ale personel pozwalał sobie na antysemickie komentarze. Dwa dni później o pogromie napisano w „Dzienniku Polskim”: „Kraków przeżył wczoraj, w sobotę, jeden z najtragiczniejszych dni. Zhańbiony został bolesnymi, barbarzyńskimi aktami, które zrodziła zbrodnia i głupota. [...] jednostki dały posłuch zbrodniczym podszczuwaczom hitlerowskim i zaatakowały Żydów, nieludzko pastwiąc się nawet nad kobietami i dziećmi”. O aktywny udział w pogromie krakowskim oskarżono 25 osób, w tym 12 milicjantów i żołnierzy. Umieszczono ich w więzieniu św. Michała i areszcie Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Krakowie. 13 osób skazano na kary pozbawienia wolności od 7 lat do pół roku.

Nastroje antysemickie utrzymywały się w mieście jeszcze przez kilka dni. Władze „ludowej” Polski oficjalnie potępiły pogrom, obarczając za jego wywołanie osoby z tzw. marginesu społecznego. Podobnie wypowiedziały się też władze kościelne, na łamach prasy potępiając postawę antysemicką.

/dziennikpolski24.pl/